Sześćdziesiąty czwarty

360 38 6
                                    


Vienna nie słyszała za sobą kroków Deamona, ale wiedziała, że od razu za nią ruszył. Cóż, w tej chwili miała go serdecznie dość i najlepiej zapomniałaby o jego obecności, gdyby tylko jego wzrok nie wypalał dziury w jej plecach.

Przemoczone trzewiki plaskały na błotnistej drodze, co nieco ją spowalniało, ale nic sobie z tego nie robiła. Na pewno nie dopuści do tego, żeby Deamon zapakował ją w powóz i wysłał z powrotem do Londynu. Może sobie mówić i myśleć, co chce, ale Vienna nigdy się na to nie zgodzi. To od samego początku była jej podróż. To ona wpadła na pomysł układania się z Carmen i sama zdobyła wiedzę, gdzie ta podła wiedźma przebywa. Vienna musi sama doprowadzić sprawę do końca i nikt jej w tym nie przeszkodzi.

Nie była głupia i wiedziała, że sporo ryzykuje i to nie tylko własne życie, ale nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy, żeby zakończyć tę historię na własnych warunkach. Nie chciała się poddawać i godzić na to, co wymyśliła dla nich Carmen. Nie mogła pozwolić na to, żeby zamierzchłe czyny przodka Victora mogły przesądzić o ich losie. Przecież to niedorzeczność i niesprawiedliwość, a Vienna niedorzeczności i niesprawiedliwości wprost nie cierpiała.

Zerknęła na niebo. Nie zostało wiele czasu do świtu, co najwyżej godzina i jeśli w najbliższym czasie nie ulokuje gdzieś Deamona, będzie miała ogromną zagwozdkę, co uczynić z ciałem Victora. Przekroczyła zdezelowaną bramę, prowadzącą do miasteczka i unosząc głowę, minęła kilku pijaczków, szarmancko uchylających przed nią kapelusza.

Nie bardzo wiedziała, w którą powinna pójść stronę, ale od razu skierowała kroki w prawo, gdzie słychać było najgłośniejsze rozmowy. Deamon złapał ją za ramię w tej samej chwili, w której stawiała stopę na pierwszym stopniu schodów prowadzących do gospody.

- Cieszę się, że mnie posłuchałaś – powiedział.

Niedoczekanie! Vienna stłumiła w sobie prychnięcie. Jeśli sądził, że tak łatwo mu ulegnie, to grubo się mylił. Teraz pozostało jej tylko jeszcze trochę dłużej grać uległą. Tylko do momentu, w którym słońce nie wzejdzie, a ona nie upchnie zemdlonego ciała Victora w jakimś pokoju, albo w stogu siana. O to, co będzie później, zacznie martwić się po fakcie. Tyle, że Deamon nie był przecież głupi.

- Zwiążę cię – szepnął jej do ucha, nachylając się nad jej ramieniem. Vienna położyła dłoń na okrągłej klamce i stężała.

- Chyba zwariowałeś.

- Nie jestem idiotą. Wiem, co planujesz. Zresztą, nie myślisz chyba, że nie znalazłbym cię wieczorem. Pokonam każdą odległość znacznie szybciej, niż ty, nawet jeśli miałabyś rasowego folbluta pod siodłem. Mam nad tobą znaczącą przewagę – mruknął, wskazując ruchem głowy na własne plecy.

Deamon chyba jednak zapomniał o tym, że i ona miała nad nim przewagę. Zagryzła czubek języka i lekko skinęła głową. Obserwował ją uważnie i czujnie. W zasadzie oboje stracili do siebie resztki zaufania. Patrzyli na siebie w milczeniu, wyczekująco i badawczo. W końcu z tego swoistego marazmu wyrwały ich otwierające się drzwi, a w nozdrza uderzył smród zaduchu.

Przepuścili w progu jakiegoś mężczyznę i wsunęli się do środka. Gospoda była wypełniona po brzegi. Służba uwijała się w ukropie, bo niektórzy dżentelmeni już spożywali śniadanie. Najpewniej wszyscy śpieszyli się, by jak najszybciej pojawić się w Bluehale i dorwać najlepszego konia.

Na razie nikt nie zwrócił na Viennę szczególnej uwagi. Rozglądała się uważnie w poszukiwaniu znajomych twarzy, ale na szczęście nikogo nie rozpoznała.

Zrobiła kilka kroków, mijając służącą z tacą i kiedy stanęła przed kontuarem, młoda dziewczyna stojąca za lada, tylko na nią przelotnie spojrzała. Twarz miała zaczerwienioną i wilgotną od potu. Ciemne włosy wychodziły jej spoza czepka, a ze zmęczenia ledwo utrzymywała się na nogach.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz