Chapter 8

160 7 10
                                    

Mój złowieszczy i genialny plan nie wypalił, jakby inaczej. Poszłam do kawiarni, która znajdowała się trochę dalej od studia żeby Alex z Sheffield sobie chwilkę dłużej na mnie poczekał ale w połowie drogi złapała mnie ulewa. Nienawidzę deszcze, szczególnie jak jestem na dworze i nie mam nic co mnie osłoni przed nim. Kupiłam kawę i dwa duże ciastka na pocieszenia. Wchodząc do studia cała mokra stanęłam przed uśmiechniętym mężczyzna.

- Chciałaś zrobić mi nazłość czy sobie? - Pyta bezczelnie. 

- Masz szczęście że szanuje pieniądze i twoich znajomych bo wylałabym na ciebie. - Kładę kubki na stolik. - Częstujcie się ale nie bierzcie ten prawej na dole bo do niej naplułam.

- Myślisz że mnie to brzydzi? - Wywracam oczami i zdejmuję przemoczony do suchej nitki kaptur. 

- A powinno. Udław się. - Wyjmuję z kieszeni zapakowane ciastka i siadam na kanapie. Mężczyzna bierze łyk i po chwili kaszle kilka razy. Uśmiecham się pod nosem. 

- Wredna kobieta. - Mówi pod nosem.

- Może odpierdol się będzie teraz dla ciebie za miłe. - Mówię w jego stronę.  W tej samej chwili odwraca się do mnie zdziwiony. - Co?! Zasłużyłeś.

- Skąd znasz taki piękny tekst? - Marszczę brwi na jego pytanie. - A dokładnie "Być może "odpierdol się" mogłoby być zbyt miłe"? - Przeżuwam powoli ciastko.

- Nie pamiętam już. Kiedy obił mi się o uszy może z jakiegoś filmu? Nie wiem ale często tak mówię jak ktoś mnie wkurzy. - Nie spuszczam z niego wzroku.

- To tekst mojej piosenki.

- Co ty gadasz?! - Pytam zdziwiona jedząc ostatni kawałek. - To musiała być jednak piosenka. Nie ważne i tak się odpierdol. - Z końcówek moich włosów leciały krople wody. 

- Pani marudna. - Prycha i odwraca się do stolika biorąc kawę. 

- A więc, pani marudna. Widziałem jak marszczysz brwi. - Nucę bo skądś to słowo z jakieś piosenki znam. 

- A to gdzie ci się obiło? 

- Też nie wiem. Napewno w piosence. - Wzruszam ramionami. - Za ile jedziemy? 

- Niedługo. 

***

Wczorajsza inicjatywa zemsty na moim przyjacielu niestety wyszła mi na nazbyt dobre. Rano wstałam z obolałymi mięśniami, bólem gardła i katarem. Przeziębiłam się jak tylko mogłam. Stan podgorączkowy i rwący kaszel. Palenie na zewnątrz w mokrych ubraniach po deszczu było słabym pomysłem i karcę się za to w duszy. Dlaczego nie poszłam do tej kawiarni na przeciwko. Idiotka ze mnie. 

- Nie martw się. Ty to zawsze lepiej i szybko przechodzisz przeziębienie. - Mówi siostra przez telefon. 

- Lepiej bym tego nie nazwała. - Pociągam nosem i układam się wygodnie w wannie ciepłej wody i przyjemnie pachnącym płynie. - Wszystko przez głupi deszcz.

- To tylko i wyłącznie twoja wina. - Wywracam oczami i zanurzam się do obojczyków. 

- Ale skąd mogłam przewidzieć ten cholerny deszcz. - Kaszle. 

- To w sumie racja, weź jakieś leki. Napewno musi coś mieć. 

- Wezmę. Na gardło coś brałam i zatoki, jak wyjdę z wanny. - Odchylam głowę do tyłu. - Jeszcze musiałam okresu dostać.

- Dwa w jednym. Najgorsze połączenie.

- A wiesz co jeszcze jest gorsze? Myślałam że będę tu krócej i wzięłam za mało tamponów i podpasek. Będę musiała iść do sklepu.

- Może go poprosisz żeby ci kupił?

- Wiesz jak to jest z facetami. - Zamykam oczy. 

- Nie każdy jest jak mój ojciec i twój były. - Wzdycha.  Może to jest myśl. W tej samej chwili słyszę pukanie do drzwi. odwracam wzrok w ich stronę. Dłonią zakrywam głośnik. 

- Co tam? - Krzyczę.

- Idę do sklepu, zaraz będę. 

- Jasne, ja też zaraz wychodzę. - Przykładam telefon do ucha. - Jestem.

- Co tam?

- Nic ważnego, jak nauka? 

- Bardzo dużo, bardo mało czasu i tyle. W ogóle widziałam jakie zdjęcie dodałaś. To jego gitary? 

- A kogo? - Śmieje się.

- Fajne, będzie więcej zdjęć. 

- Może. 

- Jak zawsze. Dobra, kończę bo przerwa mi się zaraz kończy. Kuruj się i pisz jak się czujesz. Zdrowia.

- Dzięki ty też uważaj. - Rozłączam i odkładam telefon na półkę. Zamykam oczy i zanurzam się cała. 

Wychodzę piętnaście minut później. Wysuszyłam włosy, ubrałam nowy dres. Powolnym krokiem schodząc do kuchni. Wokalista zostawił mi herbatę na blacie. Napewno jest zimna. Upijam łyka. Po chwilę słyszę otwierające się drzwi. 

- Jestem.

- Słyszę. - Mówię z zatkanym nosem i odwracam się wpół. 

- Kupiłem ci leki. - Stawia siatki na stole. 

- Dziękuję. - Prostuję się. 

- Podsłuchałem twoją rozmowę z siostrą...

- Mama cię nie nauczyła że to nie ładnie i tak się nie robi... - Mam zamiar dokończyć ale stawia przede mną drugą siatkę z podpaskami, tamponami i lekami przeciw bólowymi. Wyjmuję opakowanie. 

- Nie każdy mężczyzna boi się tego. Tylko nie wiedziałem jakie.

- To nie ważne. - Podnoszę wzrok na niego. - Dziękuję ratujesz mnie. - Uśmiecham się. 

- Będę dziś krócej w studiu. Weź leki i połóż się spać. Co chcesz to sobie weź. 

- Cholera, naprawdę dziękuje. Jeśli nie byłabym tak chora przytuliłabym cię albo nawet pocałowała.

- To poczekam z takim pięknym momentem do odpowiedniej chwili. - Podchodzi do mnie i całuje w rozgrzane czoło. - Naprawdę weź leki i kładź się do łóżka. Do zobaczenia. 

- Narazie. - Odprowadzam go wzrokiem. Rzucam jeszcze spojrzenie na zakupy dla mnie i uśmiecham się. Nie Ida, to tylko przyjaciel. 



Alex z Sheffield/Alex Band Guy // A.TurnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz