56. Jeden z tych wieczorów

2.2K 99 14
                                    

***Lubię was rozpieszczać więc macie tu jeszcze jeden ❤️ Przyznam jeszcze, że bardzo lubię ten rozdział. To chyba nawet mój ulubiony jak do tej pory***

*Angie pov*

Minęły kolejne dwa tygodnie. Chyba już powoli nawet zaczynałam przyzwyczajać się do obecnego stanu rzeczy. Rag odwiedził mnie jeszcze raz. Dalej unikał odpowiedzi na moje pytania. Strasznie mnie to wkurwiało. Ale z drugiej strony widziałam po nim, że sam również się męczy nie mogąc wyznać mi prawdy. Domyślałam się, że to pewnie jego przyjaciel zabronił mu mówić mi cokolwiek. Pierdolony Weaver. Ugh. Na samą myśl o nim czułam wszechogarniające wkurwienie. Jeszcze wciągał w swoje zabawy bogu winnego Raggiego.

Podczas swojej ostatniej wizyty jak zwykle sprawdzał co u mnie i czy wszystko dobrze. Musiałam setny raz zapewniać go, że jest w porządku. Co oczywiście było kłamstwem. Ale nie chciałam martwić go rzeczami na które i tak nie miał wpływu. Nie chciałam mu mówić o moich koszmarach w nocy albo o tym jak bardzo stresowałam się tym, że nie wiem co się dzieje i bałam się, że w każdej chwili ktoś może tak po prostu wejść do tego mieszkania i mnie zabić. Lub gorzej. Po tym co sama doświadczyłam jak i również po tym co słyszałam i poznałam, wiedziałam już, że czasem smierć jest tą lepszą opcją. Ci ludzie potrafią robić tak okropne rzeczy jakie wielu ludziom by się nawet nie śniły.

Wiele razy przyłapywałam się na tym, że leżąc w łóżku wgapiałam się w zamknięte drzwi w obawie, że mogły by się zaraz otworzyć. Z drugiej strony kiedy zostawiałam je otwarte, bałam się, że mogę zaraz zobaczyć coś w salonie. W dodatku po ciemku czasami przedmioty w salonie wyglądały jak coś zupełnie innego. Przybierały różne kształty, zlewały się w czarną postać i mój własny mózg płatał mi figle. Nie wiedziałam już jak jest lepiej. Czy z zamkniętymi czy otwartymi drzwiami. Ostatecznie wolałam je zamykać.

Bardzo często też spałam z zapalonym światłem. Dobrze wszystko widząc czułam się bardziej... gotowa. Miałam ciut większe poczucie bezpieczeństwa widząc, że w rogu pokoju nikogo nie ma.

W dzień funkcjonowałam dość normalnie. Czasem tylko serce mi mocniej zabiło widząc niespodziewanie mój własny cień albo obróciłam się dwa razy sprawdzając czy gość za mną nie wygląda podejrzanie. Najgorzej było wieczorami. Zawsze mnie to zastanawiało. Dlaczego? Dlaczego akurat wieczór, a nie ranek lub choćby po południe? Dlaczego podczas choroby zawsze najbardziej rozkłada nas na wieczór? Czemu dla chorego to noc jest kluczowa? Dlaczego mając doła wszystkie najgorsze myśli zawsze kumulują się wieczorem? Czemu najszczersze i najgłębsze rozmowy odbywają się w nocy? W czym ta pora dnia jest tak „wyjątkowa", że tak bardzo różni się od pozostałych? Może chodzi o ciemność? Mrok? O to, że wszystkie złe rzeczy przychodzą wtedy gdy wokół już nic nie widać. A może przyczyną jest ludzkie wyczerpanie? Kiedy pod koniec dnia jesteśmy już zmęczeni. Zarówno nasz organizm jak i nasz mózg. I nie ma już siły walczyć z tym z czym daje sobie radę rano gdy jeszcze jest wypoczęty. Albo rozwiązaniem jest brak zajęcia? Rano czy też po południu jesteśmy cięgle czymś zajęci. Może to być praca, ale mogą to też być podstawowe czynności takie jak decydowanie w co się ubrać albo gotowanie obiadu. Ciągle musimy coś robić albo o czymś myśleć. Jesteśmy więc zajęci i nie mamy czasu na mniej ważne rzeczy. A kiedy zajęcia się kończą nasz mózg ma pełną swobodę. Nie ma na czym się skupić więc dopuszcza do siebie te rzeczy, o których nie chcemy myśleć, ale nie mamy już czym ich zastąpić.

Prawda jest taka, że nie mam pojęcia dlaczego wieczory oraz noce są tak wyjątkowe. Potrafią być piękne i roztaczać wokół siebie niesamowitą wręcz aurę. Jakby tak się nad tym zastanowić to na prawdę mają w sobie coś magicznego. Są szczere. Odsłaniają to co potrafi ukryć dzień. Wydobywają najskryciej chowane myśli oraz uczucia. Ciemność jest przerażająca i niebezpieczna, ale też szczera i wyzwalająca i to czyni ją piękną.

Wieczorami w tym pustym mieszkanku dopadało mnie też osamotnienie. Tej nocy czułam się wyjątkowo samotna. Było mi źle samej ze sobą. To był jeden z tych cięższych wieczorów. Ten kiedy sama do końca nie wiesz co ci jest, ale wiesz, że jest ci źle. Kiedy masz ochotę skulić się w kłębek i do kogoś mocno przytulić. Albo zjeść wiadro lodów, popić winem i trochę sobie popłakać. Kiedy nie chcesz być tam gdzie jesteś ani być tym kim jesteś.

Pisałam do Nicka czy nie chciałby wpaść, ale odpisał, że musi skończyć jakiś projekt. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze. Jakoś tak totalnie przez przypadek mój wzrok padł na szafę w pokoju. Chwilę się wahałam, ale podeszłam do niej. Rozsunęłam jej drzwi i raz jeszcze ujrzałam jej wnętrze. A w zasadzie zawartość. Wyprostowałam rękę i dotknęłam jakiegoś szarego materiału. Wyciągnęłam ową rzecz. Okazała się nią być bluza z kapturem. O wiele na mnie za duża. JEGO bluza. Przez moment tak na nią patrzyłam, a potem ściągnęłam koszulkę, którą miałam na sobie i przeciągnęłam bluzę przez głowę. Zostałam w niej i majtkach. Materiał był bardzo miękki oraz przyjemny. Aż objęłam się ramionami. Zupełnie jakby była zrobiona z jakiegoś misia. Poczułam również jej zapach. Ten specyficzny zapach, który należał tylko do niego. Pachniało jego perfumami i po prostu NIM. Choć się przed tym wzbraniałam to musiałam przyznać, że poczułam się miło.

Postanowiłam dokończyć serial, który oglądałam na telewizorze w salonie. Chwała ludziom za wynalezienie Netflixa. Usiadłam na kanapie z kolanami przyciśniętymi do piersi i włączyłam serial.

Jakoś mniej więcej w połowie odcinka usłyszałam pukanie do drzwi. Pomyślałam, że to pewnie pani Brown. Moja sąsiadka, która ciągle przychodzi pożyczyć jakieś składniki do ciasta. Potrafi przyjść nawet w środku nocy. Ta kobieta jest niemożliwa. Rozumiem, że cukier teraz jest drogi, ale mogła by choć raz sama zrobić zakupy.

Otworzyłam drzwi. Widok który zastałam spowodował, że otworzyłam szeroko oczy i rozchyliłam usta w szoku.

Zobaczyłam Ashera. Pieprzonego Ashera. Całego we krwi. Dosłownie nią ociekał. Ledwo stał na nogach. Był pochylony i jedną ręką podtrzymywał się ściany obok drzwi. Miał zwieszoną głowę. Kosmyki jego czarnych jak noc włosów były lekko posklejane i opadały luźno, zasłaniając mu całą twarz. Ale ja i tak poznała bym go zawsze. Miał poszarpaną koszulkę conajmniej w połowie pokrytą czerwonymi plamami. Na podłogę pod nim skapywały duże krople krwi.

- Ash?!

- Cześć, aniołku. - Wychrypiał cicho słabym głosem.

DevilishOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz