37. Psiapsi

3.1K 96 2
                                    

Uwielbiałam towarzystwo Raggiego. Był tym typem osoby, która wchodząc do pomieszczenia rozświetlała cały pokój. Jakby był zrobiony z pozytywnej energii i zarażał nią innych. Wśród takich ludzi po prostu chce się przebywać.

Asher za to był jego całkowitym przeciwieństwem. Roztaczał wokół siebie mroczną i tajemniczą aurę. Był pełen zagadek nie do rozwiązania. Był wielkim i wspaniałym przywódcą, pełnym godności i majestatu. Siła emanowała od niego mocniej aniżeli od innych otaczających go zewsząd osiłków. Hardy i piękny, ale o lodowatym wyrazie twarzy. Był najpiękniejszym spośród ludzi. Sam kreował się na bóstwo. Nie chciał uznać statusu wyższości i zależności. Ociekał władzą, a i tak było czuć, że pożąda jej jeszcze więcej. Piękny, doskonały i inteligentny, ale przepełniony swoimi grzechami. Dla wszystkim innych był nieokiełznanym zagrożeniem. Dla mnie był bezpieczeństwem.

Tego dnia jeszcze go nie widziałam. Zastanawiałam się też jak Raggiemu uda się go przekonać aby pójść ze mną na imprezę. Nie chciałam się zawieść, ale postanowiłam zaufać Ragowi, że jakoś da radę.

Powyjmowałam wszystkie kosmetyki i zamieniłam ręcznik na szlafrok. Zawiązałam go w pasie i usiadłam na blacie. Wtedy do łazienki wparował z rozmachem Rag z butelką wina w ręce.

- Pineau Des Charentes Vieux Rose Giboin. - Czytał z etykiety kalecząc język. - Różowe półsłodkie.

Podszedł i wręczył mi butelkę. Pocałowałam go w policzek.

- Jesteś the best. - Pochwaliłam go.

- Się wie.

Obracałam wino w ręce i przyglądałam mu się.

- 17%. Dużo jak na wino. Będzie idealne. Masz ...? - Nie dał mi skończyć zdania.

W odpowiedzi wyjął z kieszeni spodni korkociąg.

- Czyli masz. - Dokończyłam i się uśmiechnęłam.

Podałam mu z powrotem nasz trunek. Rag podskoczył i usiadł na blacie obok mnie. Zerwał plastikową folię z główki butelki. Wziął korkociąg i wcisnął w korek po czym zaczął kręcić. Widziałam jak jego mięśnie delikatnie się napinają. Mięśnie jego barków, ramion, przedramion i rąk pracowały przy tym niewielkim wysiłku, uwydatniając się. Musiałam przyznać, że Rag był bardzo umięśniony i dobrze zbudowany. Przyjemnie się na to patrzyło. Był to ładny widok. Gdy już uporał się z wkręcaniem przyrządu wystarczająco głęboko, złapał za niego całą dłonią i jednym, sprawnym ruchem wyciągnął. Wino wydało charakterystyczny odgłos pyknięcia. Popatrzył na mnie i się uśmiechnął. Zaklaskałam krótko i również się miło uśmiechnęłam. Bo to była miła chwila. Taka prosta, na pozór nic nie znacząca, ale powodowała mój szczery uśmiech i to, że było mi po prostu dobrze.

Podobne uczucia wzbudzał we mnie jeszcze jeden wysoki, wytatuowany chłopak, ale o nim nie chciałam jak na razie myśleć. To miał być dzień spędzony z Ragiem. I tego właśnie potrzebowałam. Spędzić czas z kimś zaufanym. Z kimś kto swoim towarzystwem mnie rozwesela. Z przyjacielem. Bo chyba mogłam już go tak nazwać.

- Przypominasz mi czasem moją najlepszą przyjaciółkę. W wielu aspektach też się różnicie. Ale pociąg do alkoholu napewno macie ten sam. - Powiedziałam uśmiechając się półgębkiem.

- Wypraszam sobie. Najczęściej to ty mnie namawiasz do alkoholizacji. - Wytknął.

- Ciebie nie trzeba namawiać.

- Punkt dla ciebie. Jak ma na imię? - Spytał o moją przyjaciółkę.

- Emmy. Wyjechała do college'u na drugim końcu kraju. Tylko ją tak naprawdę kochałam. Zostawiła mnie samą. Ale rozumiem. Kiedyś nasze drogi musiały pójść w trochę innym kierunku. Mimo to strasznie za nią tęsknię i choć powoli przyzwyczajam się do nowego stanu rzeczy to przeraża mnie to, że zostałam całkiem sama. - Mówiłam smutnym tonem.

Były to dla mnie ciężkie i przykre myśli oraz wspomnienia. Dalej było to dość świeże i jeszcze nie do końca się z tym pogodziłam. Rag wyczuł mój stan i natychmiast podał mi wino. Mój kącik ust drgnął ku górze na ten gest. Upiłam spory łyk cieczy prosto z butelki. Było dobre. Posmakowało mi. Poczułam jak alkohol delikatnie drażni mój przełyk i przyjemnie rozgrzewa w środku. Znajome ciepło rozlało się po moim wnętrzu. To znak, że naprawdę jak na wino, napój był dość mocny.

- Nie jesteś sama. Napewno już nie. - Objął mnie przyjacielsko ramieniem. - Ja na college się nie wybieram. Za dużo tam mądrych ludzi dla mnie.

To niby nic, ale ten gest zakuł mnie w serce. Ale tak pozytywnie. Odpowiednia osoba powiedziała odpowiednią rzecz w odpowiednim czasie. Dużo to dla mnie znaczyło.

- Wypijmy więc za to aby nasz wspólny alkoholizm się nigdy nie skończył. - Wzniosłam toast i podałam mu butelkę.

Chłopak nie przyniósł lampek więc napiliśmy się po kolei.

- A teraz jeśli mamy zdążyć, muszę zacząć się malować. - Oznajmiłam.

- Czekam na tutorial.

Gangster przez cały czas mi się przyglądał. Jak nakładałam podkład, pracowałam pędzlami czy robiłam cokolwiek innego. Co chwilę żartował albo pytał co, do czego służy. Trochę utrudniał mi też moje zadanie, bo znalazł sobie zabawę w „rozśmieszyć Angie za każdy razem jak robi kreski albo coś precyzyjnego". Przez to moje malowanie się trwało dwa razy dłużej niż zazwyczaj. No i też przez to że cały czas piliśmy i co jakiś czas chodziliśmy na papierosa. Jak już skończyłam byłam z siebie zadowolona. Makijaż udał mi się perfekcyjnie, a nie było to łatwe. Postawiłam na dość mocne konturowanie aby podkreślić moje kości policzkowe, żuchwę i stworzyć iluzję bardziej zadartego, małego nosa. Nałożyłam też nad kości policzkowe mój ulubiony róż. Przejechałam nim też delikatnie po nosie. Wyczesałam i ułożyłam swoje gęste, brązowe brwi. Zdecydowałam się na złoto biały, mokry rozświetlacz. Pomalowałam usta ciemną konturówką i wypełniłam brokatowym, lśniącym błyszczykiem. Oczy zrobiłam delikatnie brązowe z ciemno brązowymi kreskami, które również zrobiłam cieniem. Pomalowałam nim też linię wodną i kąciki oczu aby stworzyć efekt lisiego oka. Pomalowałam rzęsy i zdecydowałam, że jest idealnie. Tak właśnie prezentował się mój makijaż w dużym skrócie.

- Może i się nie znam, ale według mnie wymiatasz w sztuce makijażu.

Ukłoniłam się teatralnie. Zdjęłam turban z głowy i przeczesałam paznokciami moje długie, ciemne włosy.

- Teraz muszę się ubrać. - Oznajmiłam i westchnęłam. - Zawsze to samo. Co ja mam ubrać? - Mamrotałam sama do siebie. - Jakiego typu to impreza? - Zapytałam towarzysza.

- W sensie? - Nie zrozumiał.

- W sensie nie wiem czy mam założyć suknię wieczorową, zwykłą sukienkę do klubu, marynarkę czy top i jeansy. Nie wiem jakiego rodzaju będzie ta impreza. Ani jak inni będą ubrani. Ugh! Zawsze to samo.

- Napewno to nie bal. Ubierz coś co ubrałabyś do pierwszego lepszego klubu. Przejdzie zarówno miniówka i szpilki jak i spodnie i koszulka. Jak wolisz.

- Wy faceci macie łatwiej. - Dalej narzekałam.

- Nie zaprzeczę. Ale za to, to wy jesteście ładniejsze.

DevilishOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz