Rozdział 17

2K 68 0
                                    

Listopad 2016, Rzym

Nicola

- Ale wyzdrowieje?

- Tak. - Mama pogłaskała mnie po włosach.

- Gówno prawda. - Usłyszałem moją siostrę.

- Jessica, nie odzywaj się w ten sposób. - Skarciła ją mama.

- No co? Nie możemy go wiecznie okłamywać. To już nie jest małe dziecko. - Oburzyła się.

Jessica, moja starsza siostra nigdy nie gryzła się w język. Zawsze była szczera i choć miała do powiedzenia najgorszą prawdę, wolała ją od kłamstw. Kochałem ją, ale często się kłóciliśmy. Teraz, kiedy stan taty się pogorszył i nikt nie chciał mi powiedzieć o co dokładnie chodzi też mnie nie oszczędzała, mimo, że miałem tylko czternaście lat.

- O co chodzi? - Spojrzałem na siostrę ze łzami w oczach.

- Słuchaj, tata... - Zaczęła, ale nasza rodzicielka jej przerwała.

- Nicola, kochanie. - Mama objęła mnie ramieniem. - Z tatą będzie wszystko dobrze. Zobaczysz, że wyzdrowieje. - Uśmiechnęła się delikatnie, ale widziałem, że jej oczy błyszczą.

- Pieprzenie. - Burknęła Jessica kręcąc głową.

- Przestańcie mnie okłamywać! - Podniosłem głos.

- Dobrze, ja to powiem. - Mama westchnęła i spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

- Jesteś pewna? - Ręka Jessicy wylądowała na ramieniu rodzicielki, a jej głos złagodniał.

- Mhm. - Mruknęła i pogładziła dłoń córki.

- Nicola, kochanie. - Zwróciła się do mnie mama. - Posłuchaj. Tata jest chory. Podejrzewają nowotwór, stąd te wizyty w szpitalu. Przepraszam, że nie powiedziałam Ci wcześniej, ale to dla nas wszystkich bardzo ciężkie i nie chciałam też, żebyś denerwował się przed ostatecznymi wynikami badań taty. - Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.

- Wyjdzie z tego? - Szepnąłem.

- Miejmy nadzieję, kochanie. - Głos mamy lekko się załamał i przytuliła mnie.

Wtuliłem się w nią, a w głowie wciąż wirowały mi słowa matki. Przed chwilą byliśmy szczęśliwą rodziną, jeżdziłem z tatą na treningi i mecze, jedliśmy wspólnie lody na ławce w parku śmiejąc się, że mama będzie zła bo obiad pewnie już czeka, a teraz stałem na szpitalnym korytarzu, gdzie za drzwiami badali mojego ojca pod kątem nowotworu. Miałem tylko czternaście lat, o wiele za mało, żeby żegnać się z tatą już na zawsze, ale na tyle dużo, żeby zdawać sobie sprawę, że to nie jest zwykłe przeziębienie. Nie chciałem płakać, pragnąłem być wsparciem dla mojej mamy i siostry. Chciałem, żeby tata był ze mnie dumny. Nie tylko z osiągnięć na boisku, ale z faktu, że byłbym w stanie przejąć jego rolę jako mężczyzny w domu. Chciałem być oparciem dla najważniejszych kobiet w moim życiu. Nie chciałem w tak młodym wieku stać na pogrzebie ojca, nie chciałem sobie tego nawet wyobrażać, a mimo to koszmary z tymi scenami dręczyły mnie niemal codziennie. Budziłem się ze łzami w oczach, czasami krzyczałem, żeby nas nie zostawiał, a wtedy siostra na zmianę z mamą musiały mnie uspokajać, choć same były w rozsypce. Czułem się przez to okropnie, w mojej głowie byłem dla nich kolejnym problemem. Powinienem być silny dla nich, a tymczasem to one były oparciem dla zdruzgotanego brata i syna.

Moje oceny w szkole jak i na boisku pogorszyły się, bo każdą wolną chwilę spędzałem z tatą w domu lub w szpitalu. Nigdy bym sobie nie wybaczył gdyby zabrakło mnie w jego ostatnich minutach. Byliśmy strasznie zżyci i to dzięki niemu pokochałem piłkę. Dzięki niemu również wylądowałem w reprezentacji Polski parę lat później.

Zdawałem sobie sprawę, że tata nie byłby ze mnie dumny widząc co wyprawiam w Warszawie, jak potoczyły się moje losy z Romą, które w głębi duszy chciałem naprawić, i jak traktuję dziewczyny. Na początku broniłem się, mówiąc, że to mój sposób na radzenie sobie ze stratą rodzica. Później moje koło ratunkowe zamieniło się w poważne nawyki, które poniekąd polubiłem. Wyjechałem z rodzinnego miasteczka chcąc zacząć nowe życie i co najważniejsze, spełnić nasze wspólne marzenie o grze w Reprezentacji i choć plan się udał, to miewałem dni gdzie budziłem się wstydząc się tego, kim się stałem. Nie mogłem oprzeć się kolejnej imprezie i kolejnej dziewczynie, kolejnemu shotowi i kolejnej fazie. Kolorowe drinki, kolorowe tabletki i głośna muzyka, a w przerwach treningi na kacu i kłótnie z trenerem o kolejnym spóźnieniu.

Wracałem naćpany do domu i rzucałem talerzami wyzywając samego siebie. Piłem, żeby lepiej mi się żyło. Sypiałem z dziewczynami, których imion na drugi dzień nie pamiętałem. Robiłem to wszystko wciąż mając z tyłu głowy obraz umierającego ojca na szpitalnym łóżku. Kurwa, miałem tylko dziewiętnaście lat i straciłem tatę przez jebany nowotwór. Nie chciałem, aby moje życie potoczyło się w ten sposób.

Chciałem tylko, żeby tata żył.

~~~~~~

- Jak się czujesz? - Zapytałem wsiadając na tylne siedzenie naszego rodzinnego samochodu.

- Już lepiej. - Uśmiechnął się ledwie widocznie.

- Jedźmy do domu. - Ponagliłem mamę, która zasiadła za kierownicę.

- Nie chcesz iść na trening? Jesteśmy praktycznie obok stadionu. - Mama spojrzała najpierw na ojca, a później na mnie.

- Mogę z Tobą iść, nie ma problemu. - Zwrócił się do mnie tata.

- Nie. - Pokręciłem głową. - Chcę wrócić do domu. - Szepnąłem.

Rodzice nie odpowiedzieli i po kilku minutach znaleźliśmy się na drodze prowadzącej do Tivoli.

To był ciężki dzień. Jessica i tata zasnęli w fotelach, mama skupiała się na drodze bo stresowały ją tak odległe trasy, a ja wgapiałem się w krajobraz za szybą błagając siebie, żeby się nie rozpłakać i Boga, aby tata wyzdrowiał.

Dla Ciebie / Nicola ZalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz