Rozdział 4

7.4K 771 145
                                    

Rzuciłam torbę na ziemię i zabrałam się za rozkładanie czerwonego koca na gęstej, zielonej trawie. Westchnęłam głośno, kiedy wyciągnęłam swoje nogi i rozejrzałam się po idealnie błękitnym niebie. Sierpniowe upały nie ustępują dając mi przy tym dużo radości. Uwielbiam przychodzić tutaj do parku i rozkładać się pod starą wierzbą, która jest moim ulubionym miejscem od dobrych trzech lat. Mogę stąd oglądać spacerujących ludzi po alejach parku, bawiące się dzieci, które ganiają się z piłkami i zabawkami, a przede wszystkim jest tutaj tak cicho, że czuję się jakbym była na kompletnym uboczu, a nie prawie centrum zatłoczonego miasta. Może to właśnie tęsknota za prawdziwą naturą, z którą miałam na co dzień do czynienia w swoim rodzinnym mieście przyciąga mnie tutaj w każdej wolnej chwili. Rodzinne sady to było jedyne miejsce, z którym było mi się trudno rozstać wyjeżdżając do liceum. Od wiosny do jesieni przesiadywałam tam dosłownie całymi dniami szkicując i malując swoje obrazy. 

Przypominając sobie o tym wyciągnęłam z torebki gruby notes i zestaw ołówków. Oparłam się plecami o drzewo i zgięłam nogi, by położyć na nich swój szkicownik. Ugryzłam końcówkę ołówka, zastanawiając się przez chwilę nad tym co chcę narysować. Nie tracąc dużo czasu przycisnęłam delikatnie rysik do idealnie białej kartki papieru i zrobiłam na niej kilka pewnych pociągnięć. To co chciałam, by się tam znalazło wychodziło spod mojej ręki z niezwykłą łatwością. Każda rysa twarzy, każdy detal i odpowiedni cień odwzorowywały rzeczywistość prawie idealnie. Zatracam się w tym od momentu gdy tylko poczuję kontrolę nad rysikiem. To uzależniające. 

- A co to za przystojniak? 

- O mój boże - sapnęłam przerażona, szybko zamykając swój notes z głośnym klapnięciem. 

- No ej, pokaż, przecież i tak już widziałem - szatyn chciał zabrać z mojej ręki szkicownik, ale zwinnie schowałam go za siebie.

- Jeśli jeszcze raz mnie tak przestraszysz to przysięgam, że cię uduszę Antek - warknęłam przez zaciśnięte zęby i oparłam głowę o pień drzewa, próbując uspokoić swoje kołatające serce.

- Spokojnie, to tylko ja. Wiedziałem, że cię tutaj znajdę - zaśmiał się i rozsiadł tuż obok mnie. 

Antek to mój jedyny kolega z liceum, z którym utrzymuje kontakt do tej pory. To spokojny i ambitny chłopak zawsze służący pomocą. Cieszę się, że nadal się przyjaźnimy, ale mam go dość, kiedy robi mi takie okropne rzeczy!

- A więc szukałeś mnie? 

- Nie odbierałaś telefonu od dwóch godzin, a kiedy u ciebie byłem to pocałowałem klamkę. Mam nadzieję, że nie zabalowałaś tak przez weekend, że spędziłaś go do środy w czyimś domu - szturchnął mnie ramieniem. 

- Faktycznie - mruknęłam, spoglądając na ekran swojego telefonu. - Przepraszam, ale potrzebowałam się chwilę zrelaksować, a zapomniałam włączyć dźwięku jak wyszłam z pracy - westchnęłam, ponownie wrzucając telefon do swojej torebki. 

- Mów co się dzieje - powiedział nawet nie pytając czy coś jest nie tak. Po prostu to wiedział. 

Spojrzałam na niego z boku i przyglądałam się w ciszy jego krótko przystrzyżonym włosom. 

- Strzelam, że chodzi o tego chłopaka, którego rysowałaś zanim przyszedłem. 

- Wszystko okej - kiwnęłam głową i rozprostowałam nogi. 

- Rozumiem, nie chcesz o tym rozmawiać - wzruszył ramionami i po raz kolejny podjął próbę przechwycenia mojego szkicownika. 

Odpuściłam, dzięki czemu chwilę później przeglądał go z wielkim skupieniem. Przewracał kolejno kartki skanując wzrokiem każdy z moich rysunków. 

Get used to itOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz