Rozdział 48

5K 549 91
                                    

Tęsknota rozrywa mnie na tysiąc małych kawałeczków. Nigdy nie czułam tego tak mocno, mimo że znajdowałam się w gorszej sytuacji niż teraz.

Dlaczego więc jest mi tak ciężko, kiedy leżę na szpitalnym łóżku i wpatruję się w sufit? Jakby ktoś położył bagaż na mojej klatce piersiowej i zmusił do oddychania, kiedy nie mam do tego cierpliwości. Jest mi niewyobrażalnie źle z faktem, że ściągnęłam na Janka tak ogromny problem. Gdyby nie jego ojciec, który w czasie jego nieobecności trzyma wszystko w ryzach, firma już dawno stałaby pod znakiem zapytania. Żaden biznesmen nie może sobie pozwolić na dwumiesięczny urlop, nawet jeśli połowę pracy wykonuje na odległość.

Dla Janka to nie jest powód do zmartwień. Już nie raz mnie zapewniał, że firma nie jest dla niego najważniejsza, dlatego i tym razem nie pisnął nawet słowa. Oboje od kilku tygodni siedzimy jak na skazaniu, czekając na ostateczny wyrok. Sprawa ciągnie się długimi dniami, a ja jestem zmuszona podpisywać kolejne deklaracje jako ofiara, która cudem uszła z życiem. To nie było łatwe, bym mogła wrócić do Polski w celach lepszej opieki medycznej, ale Janek nie dał za wygraną. Twierdził, że to konieczne, zważając na fakt trudności w komunikacji między lekarzami i pielęgniarkami. Owszem, zwracali się do nas w języku angielskim, ale nawet to nie było łatwe w przyswojeniu, gdy chodziło o poważne rozmowy zdrowotne.

Dlatego jestem tutaj sama jak palec, odliczająca dni do możliwości opuszczenia tej przytłaczającej i przesiąkniętej zapachami lekarstw sali. Moje rany goją się tak jak powinny, a noga wraca do sprawności. Bez problemu przemieszczam się korytarzami, ale jeszcze nie obchodzi się bez pomocy kul, gdy nie mam obok siebie kogoś, kto byłby w stanie mi pomóc. Mimo wszystko codzienne ćwiczenia rehabilitacyjne mają przywrócić mnie do całkowitej sprawności, a po postrzale zostanie mi jedynie brzydka blizna i okropne wspomnienia.

Co jakiś czas łapałam w dłonie swój telefon i trzymając palec nad zieloną słuchawką przy numerze mamy, gryzłam nerwowo dolną wargę. Już sama nie wiem jak się czułam w związku z tym, że nawet raz nie otrzymałam od niej żadnego telefonu. Było mi przykro czy raczej spodziewałam się takiego zachowania?

Oba te warianty.

Być może adopcja nastoletniego dziecka to nie zawsze jest dobry pomysł. Kilka lat mija jak za mrugnięciem oka i znikasz z ich życia, tak jak nie było cię przedtem. Nie mogli wozić mnie w wózku, uczyć mówić pierwszych słów, ani cieszyć się z występów w przedszkolu. Biorąc mnie pod swój dach, mimo że byłam i wciąż jestem im ogromnie wdzięczna, to miałam już w jakiś sposób ukształtowany charakter, na który nie mogli wpłynąć swoimi decyzjami.
Może gdybym nie postawiła na swoim i nie wyjechała do liceum w dużym mieście, nie doszłoby do spięcia i zupełnego zrezygnowania z utrzymywania kontaktów.

Znowu zostałam porzucona, ale z tym wyjątkiem, że jestem już dorosła i nie powinnam mazgaić się jak wtedy, gdy miałam dziewięć lat. Teraz i tak wszystko jest w moich rękach.

- Dzisiaj wieczorem zostanę wypisana, więc jutro wsiadam w samolot i do ciebie lecę - powiedziałam na jednym tchu, nawet się nie witając, gdy Janek odebrał połączenie.

- Płaczesz? - westchnął ciężko, a w tle udało się usłyszeć dźwięk zamykanych drzwi.

- Nie. Jestem po prostu zła... wściekła i nic nie mogę na to poradzić - mruknęłam, przecierając kciukami policzki.

- Ja też tęsknię Rosi. Nawet nie wiesz jak bardzo - odparł nisko.

Zacisnęłam usta i mocniej wcisnęłam głowę w poduszkę. Dlaczego jeden człowiek potrafi wywołać we mnie tak wiele skrajnych emocji?

- Ale to ja przylecę do domu - dodał.

- Nie będę czekać kolejnego tygodnia Janek, nie wytrzymam tej ciszy.

Get used to itOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz