2.10.3

143 29 3
                                    

*Pete*

- Nie mam pojęcia o czym mówisz i zdecydowanie nie nazywam się "Bden". - Chłopak przerzucił nogi z powrotem na dach akademika, po czym wstał.

- O, Josh, cześć. Nie spodziewałem się tu ciebie. - zaśmiałem się niezręcznie, zarządzając strategiczny odwrót i powoli cofając się w stronę wejścia na dach. Kto jak kto, ale Josh Franceschi był prawdopodobnie najbardziej przerażającym uczniem tej placówki i nie miałem najmniejszej ochoty mieć z nim do czynienia.

- Domyślam się, że poszukujesz Brendona. - powiedział. Dopiero teraz w pełni dostrzegłem jego twarz. Coś na niej błyszczało. Czyżby to było... łzy?

- Coś się stało? - spytałem, nim zdążyłem ugryźć się w język. Jakie są szanse na to, że przeżyję upadek z tej wysokości?

- Widzisz, normalnie warknąłbym, że masz się odwalić i pewnie coś ci zrobił. Ale tak, być może potwornie skrzywdziłem jedyną osobę, na której mnie zależy. Ale przecież cię to nie obchodzi i spytałeś wyłącznie z grzeczności, prawda? Cóż, po prostu leć i szukaj tego swojego Brendonka ze złamanym sercem. - odpowiedział. Wydawał się kompletnie wyprany z emocji. Rękawem bluzy przetarł sobie twarz i nie byłem w stanie powiedzieć nic na temat jego uczuć.

- Jesteś pewien, że nie chcesz o tym pogadać? - zapytałem. To zdanie mogło skończyć się dla mnie śmiercią, a przynajmniej tak wnioskuję po spojrzeniu, jakie zostało mi rzucone. Josh roześmiał się jednak i poklepał mnie po plecach, co musiało wyglądać zabawnie, bo byłem cały spięty i gotowy zwiać w każdej chwili.

- Nie czuję potrzeby dzielenia się moim życiem uczuciowym z kimś takim jak ty, dziękuję. - Po tych słowach powinienem był dać sobie siana, jednak w jego zachowaniu wciąż mnie coś dręczyło.

- Nikogo nie zabiłeś, prawda? - Kontynuowałem wkopywanie się.

- Jeszcze nie. - W jego głosie wyczułem ostateczną nutkę groźby. Chłopak wszedł z powrotem do budynku, a ja wyciągnąłem telefon i bezmyślnie poinformowałem grupę poszukiwawczą, że na dachu go nie ma.

Zszedłem na dół, zastanawiając się nad dziwną rozmową, której w ogóle nie powinienem był zaczynać. Co zrobił Franceschi? Kogo uważał za najbliższą sobie osobę? I, przede wszystkim, gdzie podział się Brendon? Ostatnie pytanie stresowało mnie najbardziej. Bałem się, najzwyczajniej w świecie byłem przerażony możliwością, że sobie coś zrobił. Był tak bardzo zakochany, dowiedzenie się, że jego luby z jakichkolwiek przyczyn nie chce z nim być, mogło go załamać. Przed oczami stanęła mi wizja jego bladej, martwej twarzy spoczywającej na białej poduszce, którą szybko odrzuciłem. Nie. To nie mogło się stać. To nie może się stać. Ten radosny nerd, który nie potrafi ogarnąć swojego życia by się tak po prostu nie poddał. To nie ma prawa się wydarzyć. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Trzeba go tylko znaleźć, pomóc wydostać się z tego emocjonalnego dołka, w którym się znalazł. Wszystko będzie dobrze, prawda? Musi być. Nie ma innej opcji.

yelyah: Ktoś, coś?

SassyDivah: Jeszcze nie... Jeszcze

Użytkownik toocoolforu ustawiła swój pseudonim na toocoolforsql

toocoolforsql: U nie też nic.

Fedoraman: Las, koło strumienia, idźcie prosto spod stołówki.

Fedoraman: Ze mną nie chce gadać, może wam coś powie...

EmoKing: Już biegnę, Patryś!

Jak napisałem, tak też zrobiłem. Pognałem na łeb, na szyję po schodach na plac przed akademikiem. Dołączyła do mnie Ash, która czekała pod stołówką aż ktoś jeszcze się zjawi. Tłumaczyła się strachem przed ciemnością, czy czymś, ale nawet jej nie słuchałem, biegnąc jak opętany w stronę wskazaną we wiadomości.   

Eleven Stories [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz