3.7.4

104 19 6
                                    

*Dallon*

Kołysałem się w przód i w tył na nogach, nerwowo stukając palcami w obudowę telefonu. Chwilowa przerwa w jeździe, podczas której zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, wkrótce miała dobiegnąć końca, a ja koniecznie musiałem porozmawiać z Brendonem. W tej chwili to i tak wszystko mi już jedno, a jakoś nie pasuje mi umieranie, gdy wciąż nie wyjaśniliśmy sobie tak wielu spraw.

- Odbierz... - powiedziałem, zupełnie jakby miało to sprawić, że brunet po drugiej stronie Wielkiej Brytanii rzuci wszystko i pobiegnie do telefonu.

Włączyła się poczta głosowa, więc szybko rozłączyłem się, po czym ponowiłem połączenie.

- Nie jestem pewien, czy najpierw powinienem na ciebie nakrzyczeć, bo zostawiasz mnie bez wyjaśnień, czy też dlatego, że nie odbierasz telefonu. - Usłyszałem. Prawie zaśmiałem się ze szczęścia, słysząc jego głos. Jakie dziwne rzeczy robi z ludźmi tęsknota.

- Te wyjaśnienia to chyba raczej nie jest rozmowa na telefon. No, ale cóż. Rodzice pewnie zamkną mnie w domu i nigdy więcej nie pokażą światu, a muszę ci to przekazać. - wyrzuciłem, nerwowo drepcząc po beżowych kafelkach, którymi wyłożona była podłoga stacji.

- Dallon, czemu mieliby to zrobić? Co się...? - Przerwałem mu, zanim zdążył dokończyć drugie z pytań.

- To i tak jest już ciężkie, więc nie utrudniaj pytaniami. I ogólnie nie przerywaj, proszę. Przekaż to potem całej tej reszcie, o ile uznasz to za stosowne. - Nie odpowiedział, ale wiedziałem, że zrozumiał. Rozejrzałem się po stacji, przypadkowo natrafiając na potępiający wzrok matki. I tak nie może zrobić mi nic gorszego od rzeczy, które już się przydarzyły.

- Zaraz będę musiał kończyć, więc się streszczę. Wydaje mi się, że odwzajemniam twoje uczucia. Lecz prawda jest taka, Brendon, że i tak nigdy na ciebie nie zasługiwałem. W tej chwili po prostu staram się eliminować liczbę osób, które ucierpią z powodu mojej śmierci. Zabrzmiało jak z "Gwiazd Naszych Wina"... Cóż, niestety, prawda jest przerażająco podobna do fabuły tej książki. Mam raka płuc, zostały mi jakieś dwa lata życia. I to przy dobrych wiatrach. Przykro mi, że dowiadujesz się w taki sposób. Przepraszam, że nie powiedziałem ci osobiście. - Gdy wypowiedziałem te słowa, mój ojciec podszedł, wyszarpnął mi z dłoni telefon i kazał natychmiast wsiadać do auta, bo inaczej zostawią mnie na tej stacji. Nawet nie miałem siły, by odpowiedzieć, że o niczym innym nie marzę.

Fakt, że nie wiem, jak zareagował na owe wieści Brendon, bolał jak cholera. Pewnie zrozumiał. Może się załamał. Przynajmniej wiedział, że to nie jego wina.

- Żadnych więcej telefonów do tego kochasia. Nie wynaleźli jeszcze lekarstwa na raka, ale może przynajmniej wyleczymy cię z tej drugiej choroby. - oznajmił mężczyzna, zatrzymując się przy samochodzie i wyłączając odebrane mi urządzenie. Kazał matce schować telefon do schowka, co ta uczyniła. Wciąż płakała.

Wsiadłem do samochodu, zastanawiając się, czy nie byłoby po prostu lepiej, gdybym zniknął. Albo nigdy się nie urodził. Lepiej dla nich, lepiej dla Brendona, lepiej dla wszystkich, którzy kiedykolwiek przeze mnie ucierpieli. 



N/A: Tak, tak, wiem. Obiecuję poprawę. No i przede wszystkim: SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!

Eleven Stories [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz