3.6.2

87 20 3
                                    

*Alan*

Z twarzy dyrektora nie dało się wyczytać absolutnie niczego. Po prostu siedział w swoim wielkim, skórzanym fotelu, opierał łokcie na mahoniowym biurku i wpatrywał się we mnie beznamiętnym wzrokiem. Bez słowa wszedłem do gabinetu i zająłem miejsce na przeciwko niego. Przez następne dwie minuty żaden z nas się nie odzywał, trawała cicha wojna na spojrzenia. Myślę, że ją wygrałem, gdyż dyrektor w pewnym momencie wzdrygnął się, wyprostował, a następnie oparł o oparcie fotela.

- Nie skłonię cię do mówienia, co Ashby? - zapytał, zerkając do notatek w celu upewnienia się, że wymówił nazwisko właściwie. Zaprzeczyłem ruchem głowy, a następnie wygodniej oparłem się o oparcie krzesła, założyłem nogę na nogę i splotłem ramiona na wysokości klatki piersiowej. Miało to wyglądać jak niesubordynacja, jednak z moim marnym poczuciem pewności siebie, musiało wydać się raczej żałosne.

- Rozumiem, że nie. Z tego co tu widzę byłeś dobrym uczniem, nie było z tobą problemów wychowawczych. Oceny nie najgorsze. O, ale wziąłeś udział w tamtej akcji. Złamałeś święte zasady tej szkoły. Obiecaliśmy wtedy, że to ostatni raz, kiedy pozwalamy na taką niesubordynację, taki przejaw buntu. Wybacz. Nie możemy łamać wcześniej danego słowa. - Spojrzał na mnie ze współczuciem, wiedziałem jednak, że tylko udaje. Nie było mu przykro. Był wkurzony, a w głębi duszy pewnie cieszył się z tego, że „zdusza bunt w zarodku".

- Wątpię, bym przekonał cię do rozmowy, powinieneś jednak wiedzieć, że to teraz jest ten moment, w którym możesz się bronić. - oznajmił. Odczekał kilka sekund, widząc jednak, że nie zamierzam nic odpowiedzieć, westchnął głęboko i przetarł twarz dłonią.

- Cóż, panie Ashby, myślę, że obydwoje wiemy, jak to się wszystko skończy. - stwierdził, znów spoglądając w dokumenty rozrzucone na jego biurku. Nie miałem już nadziei, że wyjdę z tego cało. Szczerze mówiąc, nie było nawet takiej opcji, bym pozostał w tej szkole. Skinąłem więc lekko głową, potwierdzając jego słowa.

- Więc proszę się spakować. Zadzwonię po pana rodziców. Do godziny siódmej po południu ma tu już pana nie być. - powiedział to z takim opanowaniem i śmiertelnym spokojem, że aż się wzdrygnąłem. Przypominał typowy brytyjski czarny charakter z filmu akcji. Ponownie skinąłem głową, akceptując wyrok, wstałem i bez słowa pożegnania udałem się w stronę akademika.

Nie czułem nic. Ani dumy, ani smutku, przygnębienia czy szczęścia. Po prostu się stało. Nie mogłem już nic na to poradzić. Rodzice będą zawiedzeni, a ja będę musiał poszukać nowej szkoły, ale nie wzbudzało to we mnie żadnych emocji. Prawdopodobnie stracę kontakt z wszystkimi ludźmi, których tu poznałem. Może okaże się, że cała ta farsa była na nic, nic nie zmieniliśmy, szkoła wciąż będzie funkcjonować tak, jak wcześniej. Ale jakoś to wszystko było dla mnie nierealne. Równie nierealne co konwersacja z Austinem, która miała miejsce zaledwie kilka minut przed moim oficjalnym wydaleniem z tej placówki. Konwersacja, którą wypadałoby dokończyć, skoro już i tak nie mam nic do stracenia.

Z tą myślą stanąłem przed drzwiami do pokoju numer trzynaście. Wszedłem bez pukania, licząc na to, że mój najlepszy przyjaciel będzie tam sam.

- A-alan? I jak poszło? - spytał na wejściu. Wyglądał na rozkojarzonego, chyba przerwałem mu swoim wejściem jakąś zasadniczą bitwę z myślami.

- Wywalili mnie. Ale nie to jest teraz ważne. Muszę ci coś powiedzieć. Obawiam się, że jeżeli teraz tego nie zrobię, to nie będę już nigdy więcej miał okazji, by to zrobić. - zacząłem, niezręcznie stojąc na środku pokoju i nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. 

Eleven Stories [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz