3.11.1

89 17 1
                                    

*Josh D.*

- To szalone. - powiedział. Uśmiechnąłem się, głaszcząc go krótkich włosach.

- Dlaczego? Uda się. - Chwyciłem chłopaka za podbródek i zmusiłem go do popatrzenia mi w oczy. Nie wydawał się zbyt przekonany moim pomysłem.

- Jest tyle rzeczy, które mogą pójść źle... - zauważył, znów spoglądając na swoje buty.

- Będzie dobrze. Naprawdę, nie martw się. - Objąłem go jednym ramieniem, patrząc na biały, chybotliwy busik, który właśnie zbliżał się w stronę zapyziałego przystanku, na którym staliśmy.

- Nie jesteśmy za młodzi? Dopiero szesnaście lat, jeszcze nie skończyliśmy szkoły... - Wątpliwości nie opuszczały Tylera.

- Uda się. Ukończymy. Tam też są przecież szkoły, Tyler. - uspokoiłem go, ładując się wraz z całym bagażem do busa. Chłopak wciąż się wahał, ale wszedł za mną i pomógł mi upchnąć moje walizki na półce nad siedzeniami, dodając tam też swoje rzeczy.

- Moi rodzice mnie przecież zabiją, kiedy się dowiedzą. - Gdy zerknąłem na Tylera, zobaczyłem jak blisko jest płaczu. Znów objąłem go ramieniem, tym razem dodatkowo do siebie przytulając. Oparł głowę o moje ramię.

- O to chodzi. Moi najprawdopodobniej mnie wydziedziczą, kiedy się dowiedzą. To chyba dlatego uciekamy, prawda? Żeby nie spotkały nas konsekwencje naszych czynów, które mogły zostać źle odebrane przez nasze homofobiczne i skrajnie konserwatywne rodziny. Spokojnie. To naprawdę zaufany człowiek, kuzyn, który też musiał uciec. Obiecał, że przyjmie nas na tak długo, jak długo będzie trzeba. Nie ma powodów do zmartwień. - obiecałem, znów delikatnie głaszcząc go po włosach.

- Wciąż się boję. Co na to prawo? Rodzice i tak nas znajdą, i tak nas zabiją... - Słyszałem przerażenie w jego głosie.

- To nas znajdą. Ale nie masz nic do stracenia, a przynajmniej nic, co należałoby do nich. Jesteś niezależny, już nawet z nimi nie mieszkasz. Poważnie, nie mogą ci zrobić nic złego. I nic złego ci się nie stanie, obiecuję. Już ja tego dopilnuję. - Chciałem go w tym momencie pocałować, ale mogłoby to zostać bardzo źle odebrane przez staruszkę, która siedziała obok nas, po drugiej stronie przejścia.

- Powiedz lepiej co takiego zrobił twój kuzyn, że musiał uciekać. - poprosił Tyler, widocznie bardzo chcąc oderwać się od wcześniejszego tematu. - Nie chcę mieszkać pod jednym dachem z zabójcą. Nigdy więcej. - dodał ponurym tonem. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, ale postanowiłem nie drążyć. Jeszcze kiedyś się dowiem.

- Cóż, kuzyn Marty był kiedyś kuzynką Marion. A raczej wszyscy tak myśleli, on zawsze był kuzynem Martym tak naprawdę... No, w każdym razie, postanowił powiedzieć swoim rodzicom, którzy oczywiście zaczęli gadać coś o tym, że nie tak go wychowali, przy czym wciąż zwracali się do niego, jakby był kobietą. No i musiał wyjechać. Więc jego jedyną zbrodnią jest to, że jest sobą. - odpowiedziałem, wspominając ciocię rozmawiającą z moją mamą przez telefon cztery lata temu. Wtedy właśnie starała się mi udowodnić, że ludzie ze społeczności LGBT są źli, ale ja już wiedziałem swoje. Może niekoniecznie wolałem chłopców, ale byłem pewien, że nie miałbym nic przeciwko poślubieniu jakiegoś w przyszłości.

- Jakie to zjebane. Wiesz, że jesteś inny niż ta ludzka skorupka, którą ci przydzielono, ale nie możesz tego pokazać, ani powiedzieć, bo cię wywalą z domu, wydziedziczą i naślą na ciebie dresów. Dlaczego to społeczeństwo tak bardzo kocha patrzenie w majtki innej osoby, zamiast pilnowania własnego interesu? 

Eleven Stories [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz