*~ Czarny Las - Valentino ~*

41 2 0
                                    


Obudziłam się o wczesnym poranku. Pierwsze co ujrzałam to róża na szafce.
-Trzeba będzie ją wsadzić do wody - pomyślałam.
Wstałam przecierając oczy. Przeszukując szafki znalazłam kubek, wyszłam z pokoju, by napełnić kubek wodą z kranu w łazience. Idąc korytarzem poczułam na sobie czyiś wzrok. Pomyślałam, że to Joke. Nie odwracałam się, bo chciałam się popisać moim instynktem. Uśmiechnęłam się lekko.
-Joke, wiem, że to ty.
-Ojć! Błąd! - mruknął ktoś wesoło.
-W-W-Whisper!? - odwróciłam się energicznie.
Rudzielec złożył ręce. Spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Tobie to rzeczywiście odbiło na punkcie tego nudziarza - mówił przyglądając mi się.
-Sam jesteś nudziarzem. Uganiasz się za tą samą dziewczyną od kilku dni. Znajdź sobie kogoś innego! - ściskając kubek odwróciłam się i zdenerwowana ruszyłam przed siebie.
Wpadłam na Lucyfera.

-O. Lucyfer, przepraszam - odsunęłam się.
-Annie! Szukałem cię. Joke chciał się z tobą zobaczyć zanim wyjedzie. Pospiesz się! Powinnaś go znaleźć jeszcze przy bramie.
-Jak to? On gdzieś wyjeżdża? - pomyślałam.
Bez chwili namysłu ruszyłam w stronę bramy. Joke ubrany tak jak zwykle, czyli elegancko, stał przy wyjściu jakby na mnie czekając. Przy jego nogach leżała duża czarna torba. Podbiegłam do niego. Nagle mnie przytulił.
-Witaj Annie - powiedział wypuszczając mnie ze swoich silnych ramion - Przepraszam że sam ciebie nie szukałem. Mam mało czasu - tłumaczył się wyglądając na zakłopotanego.
-Nic nie szkodzi. Gdzie ty wyjeżdżasz?
-Dostałem wezwanie od Lasu Kości, daleko stąd. To nieco niebezpieczna podróż, muszę się pilnować. Zaskoczyło mnie w sumie to wezwanie. Lud Lasu Kości to dosyć niecodzienne osobistości.
-Długo cię nie będzie? - poczułam się nagle mniej bezpieczna niż zwykle.
Podszedł do nas Shadow. Odziany był w szare dresy i czarną bluzę z kapturem zakładaną przez głowę. Na plecach miał granatowy plecak.

-Hej Annie.
Spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem. Ten metal pokrywający całe jego ciało odebrał mu  jego delikatną piegowatą cerę, cudowny błysk w oku i niepozorną posturę.
-Wyruszam wraz z Jokem. Muszę wrócić do swojej gildii. Potrzebuję pomocy z tym - wskazał na siebie - czymś - dodał z uśmiechem.
-Aha... - mruknęłam.
-Wracając do twego pytania - przerwał Joke - Nie będzie mnie kilka dni, nie jestem w stanie dokładniej ci odpowiedzieć.
Poczułam jak dreszcz rozpoczął swój taniec na moich plecach.
-Mnie może nie być trochę dłużej, jeśli cię to obchodzi...Wiem, że ostatnio między nami nie jest za dobrze. Nie mam pojęcia jak długo miałbym cię przepraszać, ale nie poddam się i będę walczył do końca. Zależy mi na tobie - dodał Shadow.
Joke odwrócił wzrok. Spojrzałam na Shadowa z żalem i zniżyłam głowę. Czułam się beznadziejnie z dwóch powodów. Shadow cały czas myśli o tym czy mu wybaczę, oraz że obozowisko opuszczają jedne z niewielu osób skorych do odpędzenia ode mnie Whispera. Poczułam nagle czyjąś dłoń na swoim policzku. Po jej charakterystycznym chłodzie nie zdziwił mnie widok maski na wysokości mej twarzy.
-Nie martw się. Postaram się wrócić tak szybko jak potrafię - mówił Joke patrząc mi w oczy.
Poczułam ulgę.

-Zaraz śniadanie - dopowiedział Shadow - Dzisiaj chyba była moja kolej na zabawę  kuchni. Shiven na pewno coś kreatywnego wymyśli.
Joke mnie puścił.
-Shiven jest dosyć leniwa, zdziwi mnie, jeśli chociaż kiwnie palcem - mruknął Joke.
Przytuliłam go nagle. Wtulając się w jego tors i czując jak zaczyna mnie obejmować odezwałam się.
-Wróć cały i zdrowy.
Po czym go puściłam i pobiegłam do kuchni zostawiając za sobą tę dwójkę. Shadow pewnie był zazdrosny. Jestem dla niego taka okrutna... Niestety coś mi mówi, że nie powinnam mu wybaczyć.
Wbiegłam do kuchni. Zdziwił mnie widok pewnej, zainteresowanej gazetą, osóbki wygodnie siedzącej przy stole z nogą na nodze.
 -Hej...Valentino?
Położył gazetę na stole i na mnie spojrzał.
-Hej Annie! - krzyknął z uśmiechem - Co tam?
Odpowiedziałam mu podchodząc do stołu i zajmując swoje miejsce.
-W sumie to dobrze, ale... nie zdążyłam jeszcze nic koło siebie zrobić. Widzisz jak wyglądam. Nieuczesana. Niepomalowana. Nieubrana. 
-Zdążyłem zauważyć. Szczerze to źle nie wyglądasz.
-Dziękuję - skierowałam wzrok w jego stronę - Co tak w ogóle tutaj robisz? W sensie w kuchni. Sądziłam, że jesteś wampirem...
-Wcześnie wstałem, więc najadłem się zanim jeszcze wstało Słońce. Nie miałem co robić, więc tu sobie przesiaduję Zmieniając temat... Widziałaś może Jokea? Albo Shada? Nie mogłem ich znaleźć, a mam do nich sprawę...
-Raczej ich już nie dogonisz. Joke dostał wezwanie od Lasu Kośći, czy jak to tam...
-Lasu Kości?! Serio?! Kurcze... - jęknął zmęczony - To go trochę nie będzie. To jeden z najbardziej oddalonych od nas Lasów. Wiesz może chociaż gdzie Shadow?
-Razem z nim. Widocznie ma po drodze te swoją gildię.
-Ah! -złapał się za głowę - Przecież mi mówił, że wraca do swoich znajomych z gildii... Zapomniałem. No cóż. Bywa. 
Spojrzałam na gazetę, którą czytał.
-Piszą o czymś wartym uwagi? - zapytałam po chwili.
-Hm? Co? - zerknął na prasę - Chodzi ci o gazetę? Piszą o twoim zaginięciu chyba na trzy strony. Jestem zaledwie w połowie czytania.
Byłam w szoku.
-N-Naprawdę?!
-No co? Wiem, że wolno czytam.
-Nie o to chodzi! Naprawdę o mnie piszą?!
-Już wiedzą - powiedziała mrocznie Shiven przynosząc każdemu po toście z serem i wędliną.
Spojrzałam na nią.

-Kto wie o czym?
-Ludzie. Wiedzą o tym, że twoje zaginięcie jest związane z Czarnym Lasem.
-Co? No weź - jęknął - Nie zdradzaj mi zakończenia. Dopiero jestem na pierwszej stronie, a ty mi już wszystkie sekrety i szczegóły wyjawiasz - mówił po czym się specyficznie uśmiechnął - Przeczuwam, że tym razem władze zainteresują się naszym lasem - zdawał się być podekscytowany tym faktem.
Shiven usiadła przy nas i zaczęła jeść.
-Akurat gdy wyzbyliśmy się dwóch najsilniejszych ogniw. Joke może i w miarę szybko wróci, ale Shadow... już tęsknię.
Do kuchni wszedł Lucyfer.
-Moje śniadanie w lodówce?
-Tak, tak - odparła Shiven.
Lucyfer zniknął za ścianą i poszedł po swoje jedzenie.
-Nie wierzę, że moje porwanie mogło stać się aż tak głośne. Całe miasto wie. Babcia pewnie to przeżywa...
-W końcu miałaś zaszczyt wkroczyć to naszej czarnej rzeczywistości, a to jest dość dużą rzadkością.
-A żebyś wiedział Val. Przed pojawieniem się Annie, Joke strzegł granic lasu jak oka w głowie. Teraz Lucyfer i ja przejeliśmy pałeczkę. My w porównaniu do Joke to jesteśmy delikatni i w miarę subtelni.
-Co takiego robi Joke? - zapytałam ciekawa.
-Jakby ci to przybliżyć... Wnętrzności, krew, kości...takie tam okropieństwa. Byleby odpędzić intruzów, oraz by napędzić ich wiarę w to, że jesteśmy tymi całymi demonami... Lucyfer tylko wiesza ciała, a ja ostatecznie je nacinam. Joke będzie zły jak się dowie...
Zaczęłam rozmyślać. Sprawiłam im wiele kłopotów. Wstałam z miejsca uderzając dłońmi o stół.
-Przeszkadzam wam tu - mruknęłam pod nosem.
-Huh? - Valentino wlepił we mnie wzrok marszcząc brwi.
-Najlepiej będzie jak po prostu zginę! - po czym wybiegłam z pomieszczenia.
-Annie! - usłyszałam donośne zawołanie Valentino.
Biegłam roniąc łzy. Nadal nie rozumiem wielu rzeczy. Dlaczego mnie tu trzymają skoro im tylko szkodzę? Dlaczego Joke mnie uratował? Po co traktują mnie jak równą sobie? Głupie to. Tak samo głupie jak to co zamierzam zrobić. Podbiegłam pod pokój Whispera, zaczęłam pukać jak szalona. Otworzył drzwi po paru sekundach. Zdawał się być szczęśliwy z tego powodu, że to ja tu stoję.
-Annie...
-Zabij mnie! Zrób to rozumiesz?! Zrób to!!! - krzyczałam z płaczem.
Whisper złapał mnie za dłoń i przyciągnął do siebie, zamknął za mną drzwi. Przybił mnie do drzwi. Przybliżył twarz.
-Zdaję się, że panienka nie zna zasad...no cóż... - skrzyżował moje nadgarstki nad mą głową.
Patrzył się na mnie mrocznie.
-Cały płonę na twój widok... Chcesz umrzeć, hm? Skoro ci nie zależy na życiu to oddasz mi godzinę ze swojego życia?
-Co?...
-To tylko godzinka...Co ci szkodzi?
-Nie rozumiem...- bałam się.
Zaśmiał się.
-Po co ci jakaś godzina? Zaraz umrzesz. Postaram się bezboleśnie.
-Ja... - zacisnęłam powieki po czym otworzyłam oczy - Dobrze.
-No to wykorzystam sobie tą godzinkę teraz - chwycił mnie za bluzkę i ja ze mnie zerwał.
Byłam cała czerwona i drżałam.
-PRZESTAŃ! - wrzasnęłam.
-Dałaś mi godzinę, mam prawo ją wykorzystać - rozpiął mój stanik i chwycił mą pierś.
-Zo-Zostaw!
-Jesteś taka idealna... Nie szarp się. Zginiesz jeszcze, oj zginiesz - rzucił mnie na łóżko i ruszył w moją stronę ściągając górę swojego ubioru.
Pokazał się przed moimi oczyma kolejny umieśniony tułów. Głośny trzask wypełnił pokój. Spojrzałam na drzwi. Valentino wszedł do środka i rzucił się na Whispera.
-NIE DOTYKAJ JEJ PSIE! - wrzeszczał.
-SPIEPRZAJ KRWIAKU! - krzyczał drugi.
Ta nienawiść... Wampir walczy z wilkołakiem, dlatego. Szybko zasłoniłam piersi i rzuciłam się w stronę wyjścia. Valentino złapał mnie za ramię i mnie unieruchomił. Spojrzałam na niego. Whisper siedział w kącie obitg, a ten nie miał ani siniaka. Ściągnął swój T-shirt i mi go podał. Nie wiem dlaczego, ale widok kolejnego umięśnionego ciałka wywołał u mnie dreszcze. Założyłam jego koszulkę. Wyciągnął mnie następnie z pokoju i poszliśmy do niego. W zasadzie to byłam przez niego ciągnięta. Trzasnął drzwiami i usiadł ciężko na łóżku. Stałam taka nieogarnięta przy ścianie. Patrzył na mnie cały czas.
-Usiądziesz w końcu? - zapytał.
Usiadłam obok niego. Znów zapadła cisza.
-Twoja śmierć nic by nie zmieniła... Wręcz pogorszyłaby sprawę - po czym zamilkł na chwilę - Śmierć...Tobie może tak łatwo przyjść, a ja nawet gdybym wyrwał sobie wnętrzności to nie zginę.
Zerknęłam na niego smutna.
-...Nieśmiertelność to najgorsze co może spotkać człowieka. Tylko tkwisz w pętli czasu i obserwujesz jak twoi bliscy zamieniają się w proch... - zamknął oczy i zacisnął dłonie -Nie waż się na siłę umierać, żyj póki możesz - mówił.
Położyłam dłoń na jego ramieniu. Zadrżał.
-Tobie radzę to samo - odparłam.
Otworzył oczy i spojrzał w głąb moich, lekko się uśmiechnął.
-Idź już zjeść śniadanie.
Skinęłam głową i wyszłam z pokoju zostawiając go w za sobą.
Po zjedzeniu śniadania przebrałam się, pomalowałam i uczesałam.
Cały dzień spędziłam w swoim pokoju albo z książką albo ze szkicownikiem który znalazłam w biurku. Rozmyślałam o tym wszystkim. Jak Joke wróci muszę z nim szczerze sam na sam porozmawiać. Chcę odpowiedzi na parę pytań.
Siedząc tak w pokoju spędzając godziny przy książce przypomniało mi się, że Valentino dał mi swoją koszulkę. Byłam winna mu ją zwrócić i podziękować za to co zrobił. Skierowałam wzrok na zegar. Wybiła godzina 21:00.
-JUŻ 21?! - pomyślałam zaskoczona.
Wstałam prędko z łożka, na którym jeszcze przed chwilą się wylegiwałam. Chwyciłam turkusową koszulkę Vala i wyszłam z pokoju ściskając ją w dłoniach. Idąc korytarzem zastanawiałam się co dokładnie powiedzieć. Po ułożeniu sensownej treści zatrzymałam się przy jego pokoju. Miał drzwi otwarte na ościerz. Przyglądałam się mu. Siędział skulony na ziemi przed otwartym oknem wpatrując się w duży Księżyc. Milcząc przysłuchiwałam się temu co mówi.
-Księżycu... Nie odpowiadaj mi tak zwięźle. Odpowiedz mi. ,,Gdy gwiazdy ucichną, znikną, zjawi się przyjaciel, gdy oczy zabłyszczą, otoczy je blask, uczucie ogarnie"... Jak miałem to rozumieć?
Zamilkł po tym. Widocznie czekał na odpowiedź Księżyca.
-Proszę.
Znów zamilkł. Wtedy dopiero zauważyłam to, że rozcina sobie nadgarstki nożem, przecina żyły.
-Mów do mnie... - mówił chyba płacząc.
Nie widziałam jego twarzy, ale to że płakał było pewne gdyż pociągał co chwilę nosem, a dłońmi, brudnymi z krwi, przecierał oczy. Musiałam zareagować. Podbiegłam do niego. Gdy już miałam chwycić go za ramię, nie zdążyłam zareagować, ten przyciągnął mnie do ziemi. Leżałam na niej twardo plecami, ten nade mną się nachylał z twarzą brudną z krwi zmieszanej ze łzami. Lewa dłoń dzierżyła nóż. Patrzył na mnie skwaszoną miną.
-...Valentino-
Nie dokończyłam pytania, bo przyłożył mi ostrze do krtani. Szeroko otworzyłam oczy, przełknęłam ślinę. Bałam się go, był w tej chwili nieobliczalny. Najpierw mnie ratuje od śmierci, poucza mnie, a teraz sam zabije? Co jest z nim nie tak?!
-Dlaczego...Dlaczego się o mnie martwisz?! I tak nie umrę! - krzyczał do mnie.
Milczałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zaparło mi dech w piersiach.
-Jestem tu niepotrzebny...Nie widzisz? To ja wadze. Jestem jak rdza... Po co ja tu?... - łzy spłynęły mu po policzkach, rzucił nóż w bok, przytulił mnie - Annie...Ja...przepraszam....Musisz się bać....
Również go przytuliłam. Moje usta nie wydobyły z siebie ani grama dźwięku aż do chwili.
-Nie czuj się niepotrzebny. Ja ciebie potrzebuję.
Odchylił się i spojrzał mi w oczy.
-Nie tylko ja cię potrzebuję. Są też - położył mi dłoń na ustach.
-Ciiiii... Nikt mi nigdy czegoś takiego nie powiedział. Ty... Dziękuję.
Czułam jak jego krew brudzi me usta.
-Jesteś jedyna w swoim rodzaju - zabrał dłoń.
-...Chciałam ci tylko oddać koszulkę...
Spojrzał na t-shirt w moich dłoniach, zszedł ze mnie i usiadł obok. Również usiadłam. Podałam mu koszulkę, a ten ją od razu założył.
-Co z tymi ranami?...- zapytałam.
-...Zgoją się za jakiś czas - podał mi mokre chusteczki - Zmyj to z twarzy. Wybacz mi.
Chwyciłam chusteczkę.
-Nie przepraszaj. Nic się w końcu nie stało - mówiłam drapiąc się w tył szyi.
-Miła z ciebie dziewczyna.
Zarumieniłam się.
-Naprawdę - dodał.
Nasze oczy się spotkały.
-Dz-Dziękuję - mruknęłam.
-Szkoda, że chodzisz z Jokem...
-Że co?! Ja z nim nie jestem! - krzyczałam oburzona.
-Żartuję! Żartuję! - uśmiechnął się - Po prostu cię lubię.
-...Też jesteś miły.
-Kurczę...Komplementuję cię jednocześnie będąc krwiopijcą...Jestem ohydny...
-Nawet nie pomyślałam o tym w ten sposób!
-Serio? Oh...no to dobrze.
-Nie boję się ciebie - odparłam.
Moje słowa musiały przyciągnąć jego uwagę, bo jego oczy otworzyły się szerzej.
-Tak zmieniając temat... Jak to wszystko tutaj działa? Shadow okazał się robotem...
-Tak...Niesamowite. Nie do pomyślenia. Moce jakie go wypełniały doprowadziły go do takiego stanu...
-Więc to moce?
-Tak. Gdyby od zawsze był robotem nie byłby moim rodzonym bratem, prawda? Moje moce przemieniły mnie w wampira.
-A Joke...on...Też coś się w nim zmieniło?
Zamilkł na chwilę i zniżył wzrok. Zdawało się, że Joke to dosyć poważna i nie za wesoła historia.
-Jeśli nie chcesz to nie musisz mówić - dodałam.
-...Powiem ci prosto z mostu.... Joke dzisiaj, a Joke kiedyś to jak baśń przemieniona w horror.
Zdziwiły mnie jego słowa. Żeby Jokea porównać do horroru? Jak widać strasznie słabo go znam... Dokucza mi ta niewiedza. Najgorsze jest to, że nie wiem jak z niego cokolwiek wyciągnąć. Jest taki skryty...
Valentino złapał mnie za dłoń. Czerwień objęła me policzki. Przybliżył się do mnie i pocałował mnie w policzek.
-Jesteś wyjątkowa, naprawdę.
-Dla-Dlaczego mnie tak komplementujesz? To dziwne...
-Jakoś samo mi przychodzi na język. Nie potrafię kłamać i ukrywać to co czuję. Mówię wprost.
Czy mi się zdaję, czy usłyszałam coś podobnego od Shadowa? Zauważam kolejne podobieństwa do tego całego rodzeństwa. Joke tylko troszkę odstaje od reszty. Uśmiechnęłam się do Valentino.
- Pójdę już.
Serce mi zabiło szybciej podczas opuszczania jego pokoju. Poczułam mrowienie w karku. Wróciłam do siebie. Zaczęłam zmywać krew z twarzy. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Czyżby trafiła mnie strzała Amora?

Heeeej !
Przepraszam za długą przerwę, ale przecież są wakacje.
Każdy powinien mieć czas na odpoczynek.
Część 13 za nami.
Ta część należy do tych spontanicznych i godnych przemyślenia niektórych szczegółów.
Papa
Już niedługo 14!

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz