*~ Czarny Las - Wspomnienia ~*

4 0 0
                                    

Podniosłam na niego wzrok. Miał zamknięte oczy i zmarszczone brwi. Wyglądał jakby nad czymś intensywnie myślał. Sięgnął po kawę, wziął łyka. Również złapałam filiżankę, napiłam się kawy. Otworzyłam szeroko oczy, Jack na mnie spojrzał.
-Ta kawa... Na pewno ją gdzieś już piłam - zacisnęłam powieki - Na pewno!
-Opanuj swe emocje Annie. Odetchnij.
Wzięłam wdech, odłożyłam filiżankę. Przygnębiona patrzyłam w ziemię.
-Drugim miejscem jest ten ,,czarny las", pamięć mnie nie myli?
-Nie - mruknęłam.
-Dam ci to samo zadanie, posłucham twoich wyobrażeń, doświadczeń myślowych.
-Ten las... - westchnęłam, męczące to opisywanie, nie wiem na co się to mu przyda - Każda roślina w nim jest czarna, lub szara. Jest otoczony zielono-białymi barierkami. Unosi się w nim gęsta mgła. Czuję jakby coś, co znajduje się w tym lesie, mnie obserwowało. Jakby tylko czekało na moje potknięcie. Wiem, że mam dziwną wyobraźnię, ale co jeżeli w tym lesie ktoś mieszka? Ktoś niebezpieczny?
-Wystarczy - przerwał mi.
-Nie będziesz mi kazał tak samo opisywać-
-Masz opisać mnie, co łączy cię ze mną według twej rozerwanej pamięci?
Zawstydziłam się.
-Śnił mi się pan. Był pan ubrany w czarny garnitur, byliśmy w tym czarnym lesie. Przechadzaliśmy się ścieżką rozmawiając. Wiem, że to co teraz powiem jest nieodpowiednie, ale chyba łączyła nas miłość. Miał pan w tym śnie taki wzrok - spojrzałam na niego, właśnie o ten wzrok mi chodziło.
Przeszedł mnie dreszcz, policzki mi poczerwieniały.
-D-Dlaczego się pan tak patrzy? - spytałam skrępowana jego wzrokiem.
Zwrócił swój wzrok ku kominkowi.
-Naszły mą głowę wspomnienia. Kontynuuj.
-W zasaszie nic więcej z tego nie wycisnę. Mam za to pytanie do pana.
-Proszę, śmiało - wpatrywał się w ogień.
-Co pan przeszedł? Wydaje się pan wiecznie smutny...
Spojrzał w moją stronę. Milczał przez chwilę.
-Także straciłem swych rodzicieli, zostali ów zamordowani. Następnie straciłem mą ukochaną, pozwoliłem jej odejść. Wszystko z mej winy - mówił.
Wzruszyło mnie trochę to, co powiedział.
-Na pana miejscu, nigdy bym nie pozwoliła odejść komuś kogo kocham. Walczyłabym do końca, pańska... - nie wiedziałam kim dla niego była.
-Narzeczona, mieliśmy zamiar niedługo się pobrać, następnie założyć rodzinę - podparł ręką skroń, patrzył na mnie bez przerwy tym znajomym wzrokiem.
-Pańska narzeczona raczej miała pojęcie, jak bardzo ją pan kochał. Gdyby pan zawalczył, zostałaby z panem. Jak pan rozumie to ,,odejście,,? Zdradziła pana?
-...Umarła - powiedział chłodno.
-O...Ja...
-Nic się nie stało. Masz prawo do niewiedzy. Nie znasz mej osoby, tak jak mówiłaś.
-Mimo wszystko, przepraszam. Mogę jednak spytać o coś jeszcze?
-Proszę.
-Dlaczego umarła?
Powieki Jacka powoli opadły i równie powoli się podniosły.
-W pewnym sensie to ujmując, to ja ją zabiłem.
-Co pan ma na myśli?
-Jedno słowo: wypadek. Nie samochodowy, lecz atypowy.
-Nie chcę pana już męczyć - poczułam strach, ale tylko trochę.
-Moja diagnoza wobec twych słów i twej przypadłości brzmi jednoznacznie: tkwisz w jednym wielkim kłamstwie, ma droga Annie - wstał z fotela i ruszył powolnym krokiem w moją stronę.
-Co pan ma na myśli? - skuliłam się na fotelu.
Podparł się rękoma o ramienniki fotela, na którym siedziałam. Nachylił się nade mną.
-Jesteś okłamywana w jeden z najgorszych sposobów. Błędne są twe emocje, uczucia, myśli. Wszystko jest splamione fałszem.
-Co? - byłam przerażona jego zachowaniem.
Złapał mnie za głowę, przybił mi ją do oparcia fotela.
-Skup się. Przypomnij sobie.
Czułam jaką siła Jack dysponuje, nie mogłam z nim wygrać. Starałam się przypomnieć sobie o czymkolwiek. Nie potrafiłam.
-Nie mogę! - spłynęły mi łzy.
Jack puścił moja głowę.
-Jeżeli strach nie wywołuje w tobie powrócenia wspomnień, nie posiadasz ich.
Patrzyłam na niego rozkojarzona, łzy spływały mi po policzkach. Przyłożył do nich dłonie i je przetarł. Patrzył z troską.
-Wybacz mi. To była próba, była ona konieczna - zabrał zimne dłonie.
-Czyli to, że wszystko jest kłamstwem to nieprawda? - spytałam.
-Pod pewnym względem wszystko po twym przebudzeniu jest kłamstwem, a jednocześnie prawdą. Musisz oddzielić jedno od drugiego, posiadasz sprytny umysł. Zdołasz tego dokonać.
-Ma pan na myśli, że muszę zacząć od początku? Odnaleźć tego chłopaka, wejść do tego lasu, a potem co?... Mam się z panem ożenić?...
-Błędu ścieżką kroczysz.
-Co pan proponuje?
-Moja droga, wróć do domu. Podczas twej nieobecności u mnie spróbuję przemyśleć wszystko, co mi rzekłaś.
Zerknęłam na rozkład jazdy w telefonie.
-Autobus mam dopiero za pół godziny - westchnęłam.
Jack zasiadł z powrotem w swym fotelu.
-Jest więcej spraw, które pragniesz ze mną podzielić?
-Słyszał pan o tym, co się stało w szkole?
Mruknął zainteresowany.
-Te dwie dziewczyny, które pan ostatnio zastraszył, które zrobiły mi krzywdę, które pan... - otworzyłam szeroko oczy, patrzyłam na niego przerażona.
Czy to on je zabił? Słuchał tego tak bez emocji. To na pewno on.
-Słyszałem o morderstwie. Co sądzisz na ten temat? Dobrą rzeczą jest ich śmierć?
-Jak może pan tak w ogóle mówić?! Śmierć nigdy nie jest czymś dobrym!
-Spytałem o twe odczucia, zginęły przecież osobistości, które cię dręczyły. Darzysz to morderstwo wdzięcznością, czy może nienawiścią?
-Cieszę się, że nie będę więcej dręczona, ale... Nikt nie powinien płacić życiem za zło, które wyrządza. Ludzie, którzy zabijają, to potwory.
Jackowi drgnęła delikatnie warga. Przyglądał mi się.
-Czy zna pan zabójcę? Czy to pana sprawka? - wstałam.
Jack również wstał, zlękłam się.
-Nie jestem złym człowiekiem, ale znam złych ludzi, którzy są wyrywni poprzez swe czyny.
-Czyli pan zna zabójcę?!
-Jest możliwość bym znał, aczkolwiek potrzebuję czasu, by się co do tej sprawy upewnić. Annie, chcę ci dać mój numer telefonu.
-Po co?
-Chcę wiedzieć, kiedy wrócisz do domu i czy wrócisz cała i zdrowa. Zależy mi na twej osobie.
Byłam cała czerwona, patrzyłam mu w oczy.
-Czemu panu zależy?
-Jesteś najbardziej intrygującą pacjentką jaką kiedykolwiek miałem, a mój umysł tylko chce więcej i więcej o tobie wiedzieć. Więcej o tobie myśleć - podał mi karteczkę z numerem telefonu.
-Czy pan coś do mnie czuje? - spytałam czerwona, chwytając delikatnie za jego koszulę.
-Ma droga Annie... - patrzył na mnie jakby z nadzieją - Musisz się śpieszyć.
Puściłam go niepewna i z plecakiem na plecach pobiegłam korytarzem do drzwi wyjściowych. Wybiegłam z domu i pobiegłam na przystanek. Przez cały ten bieg czułam na sobie jego wzrok, a w brzuchu czułam rozszalałe motyle. Czy on mi się spodobał? Zamyślona wchodząc do autobusu potknęłam się o jego próg. Na szczęście ktoś mnie złapał za rękę nim zdążyłam upaść.
-Dziękuję - spojrzałam na osobę, która mnie złapała.
Znów to uczucie, a na pewno pamiętałabym kogoś takiego. Gdybym zapomniała o różowo-włosym chłopaku musiałabym być nienormalna. Stanęłam obok niego. Miał na głowie czapkę z uszami kota, a na ustach maskę lekarską. Przez cały czas się we mnie wgapiał z tą swoją heterochromią na oczach, uśmiechał się cała drogę. Nawet ze mną wysiadł, szedł obok cała drogę. Że też ten psychopata musiał mnie złapać za rękę.
-Dlaczego mnie śledzisz?! - wrzasnęłam nagle.
Odskoczył ze strachu tak bardzo, że się wywrócił.
-Ale ty głośna, moje uszyyy - wstał trzymając się za głowę.
-Kim ty jesteś?!
Wyciągnął rękę.
-Vincent.
Nie podałam mu ręki, w żadnym razie. Potrząsnął powietrze i opuścił rękę.
-Sory, że cię śledzę. Jeztem mordercą, musze jakoś znajdować swoje cele - uśmiechnął się.
-Że co?
-Żarcik, żarcik. Spokojnie.
W sumie był nawet zabawny.
-Co robisz w tej okolicy? Nie widziałam cię tu wcześniej.
-Idę do lasu szukać zasięgu, a co?
Zaśmiałam się.
-A tak serio?
-Idę przemycać broń za granicę. Celnicy są coraz bardziej podejrzliwi...
-A tak na serio serio?
-...Idę na korki z matmy - odwrócił wzrok.
-Ile masz lat?
-A co to przesłuchanie? Książkę piszesz? Vincent van pedał , spotkany w autobusie. Mam 20 lat, chyba, bo nie pamiętam.
-Jesteś trochę dziwny, ale cię polubiłam - uśmiechnęłam się.
-Tylko się nie zbliżaj - wskazał na maskę na swojej twarzy - Jestem chory.
-A gdzie kupiłeś czapkę? - zaśmiałam się.
-Ukradłem dziecku na lodowisku - burknął.
Pokręciłam przecząco głową z uśmiechem. Byliśmy blisko mojego domu.
-Mogę cię odprowadziiiić? - spytał.
-Czemuuuu? - papugowałam jego sposób mówienia.
-Bo i tak za cholerę nie wiem gdzie jestem - mówił z taką udawaną, przerażoną miną.
Wybuchłam śmiechem. On chyba trochę też. Odprowadził mnie pod drzwi.
-To buziaczkii - i sobie poszedł.
Przyglądałam się, w którą stronę pójdzie. Wszedł na ulicę i nagle potrącił go samochód. Vincent odbił się od niego jak piłka od ziemi. Leżał połamany na ziemi. Już miałam biec w tamtą stronę, ale Vincent nagle wstał i naprostował połamaną kość w ręce. Nie wiem kim on był, ale jakim cudem mógł ruszać, dopiero co połamaną, ręką? Przez moment chyba przepraszał kierowcę, że nie patrzył jak szedł. Wydawał mi się tak znajomy, nie wiem skąd. Z drugiej strony, to było przerażające gdy sobie nastawił rękę. Weszłam do domu.
-Z kim rozmawiałaś? - babcia do mnie.
- A co? Znowu się będziesz drzeć?
-Pytam z ciekawości.
-Nie wiem kto to był, poznałam go w autobusie - złożyłam ręce.
-I sądzisz, że to takie bezpieczne? A co jeżeli, by ci coś zrobił? Słyszałam dodatkowo o morderstwie w twojej szkole. Ta sytuacja powinna dać ci do myślenia, by nie rozmawiać z kimkolwiek, bo morderca jest na wolności.
Przypomniały mi się słowa Vincenta, ,,Jestem mordercą". Przecież to były tylko żarty, a babcia próbuje mnie nastraszyć. Zdjęłam buty i kurtkę. Westchnęłam i bez słowa poszłam na górę. Odłożyłam plecak na jego miejsce i następnie położyłam się na łóżku, było już po 19. Nagle jakiś ptak wleciał w moje okno. Wystraszyłam się, podbiegłam do niego. Nigdzie nie widziałam biednego zwierzęcia, mam nadzieję, że odleciało. Spojrzałam w dół na leśną ścieżkę. Stał tam Jack. Co on tu do cholery robi? Spojrzał na mnie, podniósł rękę na znak powitania. Pokazałam mu palcem, by na mnie poczekał tam gdzie stoi. Zbiegłam na dół ubierając na siebie bluzę, a potem trampki.
-Wychodzę na chwilę babciu! - i pośpiesznie wyszłam z domu.
Pobiegłam w to miejsce, gdzie stał przedtem Jack, nie było go. Posmutniałam. Było już ciemno i zimno.
-Może to była tylko moja wyobraźnia - pomyślałam smutna.
Miałam już iść, gdy dojrzałam Jacka na dachu mojego domu.
-Jack, co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam zdziwiona.
Stał przy moim oknie.
-Nie sądziłem, że byłabyś skora wyjść o tej porze - zeskoczył z dachu, o dziwo nic sobie nie robiąc.
-Wszystko dobrze? To trochę wysoko.
Podszedł do mnie.
-Nie poinformowałaś mnie o powrocie.
-Dopiero, co wróciłam. Już miałam dzwonić, naprawdę. A co ty tutaj robisz? - spytałam obejmując samą siebie z zimna.
-Marzniesz - mruknął.
-Zadałam ci pytanie - nim sie spostrzegłam, podszedł do mnie i przytulił w taki sposób, by moje ciało zakrył jego ciepły płaszcz.
-Jack - mruknęłam zawstydzona.
-Zjawiłem się u twych progów, gdyż się o ciebie martwiłem.
Byłam cała czerwona.
-Dlaczego tak się mną przejmujesz i chcesz mi pomóc? Założyłeś się z kimś?
-Jak możesz wątpić w me szczere intencje, Annie.
-Bo na świecie nie ma takich osób jak ty! - krzyknęłam.
Przyciągnął mnie bliżej siebie, przytulił mnie opatulając swym płaszczem. Pierwszy raz był tak ciepły. Przyłożyłam głowę do jego tułowia. Słyszałam jego ciche i powolne bicie serca. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
-Czujesz coś do mnie poza intrygą, prawda?
-Annie. Jesteś piękną dziewczyną, ale nie powinnaś zajmować sobie mną głowy. Jestem oszustem.
-Dlaczego? Jesteś przecież taki kochany...
-I to właśnie robię źle. Nie powinienem być taki wobec ciebie.
-Dlaczego? - zdziwiły mnie jego słowa.
-Bo ma różo, nie potrafię bez ciebie żyć - puścił mnie i upadł przede mną na kolana.
-Co? - słyszałam już gdzieś te słowa.
Podniósł głowę. Miał w oczach łzy, nie wiedziałam co się stało.
-Ma Różo, bez ciebie w obozowisku jest tak zimno. Twe odejście, które spowodowałem, wzbudziło we mnie emocję, której mieć nie powinienem - łzy spłynęły mu po twarzy - Annie, pierwszy raz w życiu roniłem łzy, gdy opuszczałaś nasz świat. Ronię łzy raz drugi pod ciężarem, jaki muszę dźwigać patrząc na twe piękno, które pomimo utraty wspomnień, tylko się pogłębia. Wspomnij mą nazwę, musisz ją pamiętać.
Patrzyłam na niego ze łzami w oczach. Nie wiedziałam o czym on do mnie mówi, jednocześnie rozumiejąc te słowa. Nasunęło mi się tylko jedno słowo na język, nie wiem skąd.
-Joke...
Oczy mu zabłysły, księżyc odbił swój blask od jego krystalicznych łez. Spojrzał mi w oczy.
-Jestem tu przy tobie, ma ukochana.
-Jack ja... Nie wiem... Nie wiem... Nie wiem nic...
W dłoni Jacka pojawiła się jakaś przerażająca maska. Była biała z żółtymi oczami i uśmiechem z zielonych prostokątów.
-Jak ty to-
-Załóż ją. Ona rozwieje wszystkie twe wątpliwości, wygna twe problemy.
Wydawał mi się szalony w pewnym momencie, ale ta maska była znajoma.
-Błagam cię nisko przy ziemi, załóż ją - mówił schylając nisko głowę.
Chwyciłam tą maskę i po chwili namyślenia ją założyłam. Poczułam wtedy jak wracają mi wspomnienia, a moja pamięć staje się kompletna.



Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz