*~ Czarny Las - Pociąg ~*

30 2 0
                                    

-Musiałeś? - droczyłam się z Valentino.
-Też cię kocham - zaśmiał się.
-Te żarty są nie na miejscu - Joke wstał - Zakupię nam kawę - wyszedł z naszego przedziału.
-Zazdrośnik - parsknęłam śmiechem.
-Łał. Myślimy podobnie - mówił zapatrzony w grę.
Nagle trzask, pisk i świst. Pociąg się gwałtownie zatrzymał.
-Hm? Co jest... - rozglądałam się, w pociągu zaczął unosić się lekki dym.
Wiedziałam, że coś tu nie gra. Czułam niebezpieczeństwo. Nastała dziwnie głucha cisza.
-KURWA! - wrzasnął Valentino - ON MIAŁ JEBANE KODY! NO ŻAL! - przegrał grę.
-Valentino! - krzyknęłam.
-CO?! - warknął, po chwili ogarnął, że coś jest nie tak, wciągnął powietrze - Siarka? Nie... - mruknął odkładając grę obok i siadając normalnie.
Milczałam. Szyby nagle się oszroniło. Valentino też to zauważył.
-Co jest kurwa dementory? NIE JESTEM HARI POTAH! - wyskoczył z naszego przedziału i rozejrzał się wokół.
-Co za debil... - mruknęłam i wyjrzałam za drzwi.
-Coś tu nie gra.
-No co ty? - oburzyłam się.
-Gdzie Damblydor, gdy jest potrzebny? - zrobił skwaszoną minę.
-Co z nim? Nie bierze nic na poważnie? - pomyślałam - I gdzie jest Joke? Nie będę marnować czasu.
Ruszyłam przed siebie, w stronę w którą poszedł Joke. Chciałam go znaleść, możliwe że wie co tu się wyprawia. Valentino stał w miejscu i w sumie... nie mam pojęcia co robił, bo złapał się za rogi i zaczął co chwilę obracać. Olałam go. Otworzyłam drzwi i przeszłam do następnego wagonu. Straciłam równowagę, wagon jakby zwisał w dół. Krzyczałam zjeżdżając w dół. Nie zdążyłam się złapać żadnego z foteli, ani barierki. Wybiłam nogami następne drzwi. Złapałam się za krawędź wagonu. Zwisałam nad ogromną przepaścią. Co tu się wyprawia do cholery. Słyszałam jakieś uderzenia, wybuchy. Coś jakby nad pociągiem, gdzieś w niebie. To nie to było najważniejsze. Zaraz spadnę!
-Pomocy! Aaa! - wydzierałam się i krzyczałam.
Ręce mi drżały, zaraz spadnę. Niech ktoś mi pomoże. Nie! Annie, tylko nie płacz! Uda ci się! Choć raz sama się uratuj. Starałam się wciągnąć do środka. Nie miałam siły. To było dla mnie fizycznie niemożliwe. W dodatku mam lęk wysokości. Dlaczego nie użyłam mocy spowolnienia czasu, gdy spadałam w dół? Idiotka! Zaraz... moce... Joke...
-Jeśli zginę, to będzie moja wina - przesłałam te słowa do Jokea.
No cóż. Rozpłakałam się, straciłam czucie w dłoniach. Puściłam się. Poczułam nagle mocny uścisk w okolicy łokcia.
-Joke? - pomyślałam.
-Co jest? - spytał Valentino trzymający mnie z całych sił - Uczysz się quidditcha bez miotły? - zaśmiał się.
On to ma wyczucie, że żartuje w takich momentach. Jakim cudem on w ogóle nie spada? Wciągnął mnie szybko do środka i w biegu zaciągnął do poprzedniego wagonu. Rzucił się na ziemię dysząc.
-Rany... - mruknął.
Przytuliłam go mocno.
-Huh? - zdziwił się.
-Dzięki... - mruknęłam starając się uspokoić.
-Ta... Jak narazie nie czas na tulenie - puścił mnie i wstał.
-A na żarty o Harry'm Potter'ze to już tak co? - siedziałam na ziemi.
-Annie... Joke zniknął. Naprawdę cię to nie rusza? - spojrzał na mnie.
Wstałam prędko.
-Sądzisz, że mam go gdzieś? Też się martwię!
-Ten dym... Cholera znam ten zapach... tylko skąd...
Nagle wyrwało dach.
-Cholera! - krzyknęłam prawie tracąc równowagę.
Valentino stał jak poparzony wpatrując się w niebo. Nagle czymś oberwał, upadł na ziemię trzęsąc się.
-Val! - kucnęłam przy nim.
Stracił przytomność. Jedyne co mnie pocieszało, to to że jest nieśmiertelny. Spojrzałam w niebo. Co do...?
-Joke... - mruknęłam przerażona.
Wisiał przez chwilę, nagle uderzył o podłogę naszego wagonu, stworzył wgniecenie. Nie miał maski. Jego oczy... czarne z czerwonymi tęczówkami. Co tu jest grane?
-Joke?... - byłam przerażona.
Miał na sobie czarny płaszcz po kolana, czarne buty, czarne spodnie. Patrzył na mnie morderczo. Pomimo tego, że stał po drugiej stronie wagonu, czułam jego zimny oddech na karku. Co z nim?
-Who... - mówił jak demon z czeluści piekieł - What... are you... Why... you...
Usta mi drżały, kolana się lekko uginały. Pierwszy raz aż tak się bałam. Jednak...
-Dlaczego - wreszcie przemówił po polsku - tu jesteś? Po co?
Jednak nie bałam się GO.
Tam gdzie skierował jego wzrok, tam moje ciało leciało i z dużą siłą uderzało. Bolało i to jak bardzo. Starałam się nie krzyczeć, zaciskałam zęby. Wreszcie chyba najmocniej rzucił mną o ziemię. Leżałam tak drżąc bezsilnie.
-Jack nie potrzebuje... kogoś takiego jak ty... Traci dumę... HONOR! - wrzeszczał.
Kaszlnęłam krwią. Wylewała mi się z ust przez chwilę.
-Słaba jesteś... Po co mu taki papier... - szedł powoli w moją stronę, każdy jego krok głucho odbijał się w moim umyśle.
Byłam już pewna, że to ten demon... Nie było innego wytłumaczenia. Serce biło wolno, jego kroki były coraz głośniejsze. Usłyszałam uderzenie. Zerknęłam w jego stronę pomimo braku sił. Kopnął Valentino w bok, kopnął go w brzuch, i znów, i znów, i znów... Przestał w końcu. Val... Obudź się. Proszę...
-Trup. Ciekawe czy homoseksualistów przyjmują do nieba... o... rogi... - kucnął, chwycił go za nie.
-Nie... - mruczałam - Nie...! Nie rób... mu krzywdy...
-Żal ci go? Okłamujesz samą siebie. Pragniesz Jack'a? Strać uczucia! - pociągnął go za rogi.
-Ty... - spojrzał na mnie - Ty nie znasz... Jokea... - mówiłam ledwo.
Bardziej bałam się O NIEGO.
-Jestem z nim dłużej niż ty...głupia...suko... - warknął.
Uniosłam się na łokciach.
-Leż! - przybił mnie mocą do ziemi.
Jęknęłam z bólu.
-Kim...dla niego... jesteś? - spytałam.
-Ja? - wstał z uśmiechem, wszystkie szyby pękły, ściany się zgięły - Jego prawdziwym ja. A co ty myślałaś? Że cię kocha? - roześmiał się - To pieprzona gra!
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie wiedziałam już w co wierzyć. To demon, czy prawdziwy Joke? Proszę, oby to pierwsze... Przypomniały mi się wszystkie chwile spędzone z Jokem. Jest sztywny, ale...Kocham go.
-Kłamiesz - zawyłam z bólu, bo mnie kopnął, był cholernie silny.
Pomimo wszystkiego mówiłam, chciałam go wściec. Czułam nienawiść i żal w takim stopniu jak nigdy dotąd.
-Jesteś tępy, jeśli - nacisnął stopą na mojej głowie, strasznie mocno naciskał - sądzisz, że... tak łatwo zginę.
-A ty jesteś głupia - naciskał mocniej.
-Joke cię... nienawidzi... nie chce cię...
Ucisk się zmniejszył.
-Nie potrzebuje cię... Wyniszczasz... go...
Zabrał nogę. Patrzyłam na niego ze łzami.
-Niszczysz wszystko co kocha... Nie widzisz?...
Wrzasnął potężnie i kopnął mnie z całej siły w brzuch. Krzyknęłam z bólu i po raz kolejny splunęłam krwią.
-Zamknij mordę!
-Joke... - powiedziałam do niego w myślach.
-Go nie ma! Zrozum kurwa! To ja i tylko ja! - krzyczał.
Zaciskałam powieki z powodu bólu. Czułam się tak jakbym umierała. Zerknęłam na Valentino. Leżał i nic. Zaczęłam płakać. Nic nie mogłam zrobić, czułam się bezsilna.
-Po cholerę płaczesz? - spytał opryskliwie.
-Co cię...to... - mruczałam cicho.
Patrzył na mnie dziwnie. Tak mi się bynajmniej zdawało. Ile bym dała, by poruszyć choćby palcem...
Nagle zaczęłam się dusić. Czarne płomienie pojawiły się na ścianach.
-Płoń - mruknał Joke i zniknął.
-Val... - mówiłam dusząc się dymem.
Urwał mi się film. Umarłam. Umarłam, prawda? Na co mi życie bez Jokea. Poczułam chłód. Joke?
Valentino biegł co sił ze mną na rękach.
-Val - mruknęłam.
-Już - dyszał - blisko.
Znów usnęłam. Czyli nie umarłam. Joke... Wróć, proszę. Przebudziłam się w łazience, siedziałam w kącie. Nie czułam już bólu, trochę ramię mnie dziwnie piekło. Gdy już obraz mi się wyostrzył, dojrzałam Vala. On... płakał?
-Val... - mruknęłam.
-Przepraszam... Musiałem - płakał.
-O czym ty mówisz? - spytałam smutna.
-Przepraszam... - skulił się jeszcze bardziej.
Wstałam. Podeszłam do zlewu, by przemyć twarz. Mój sweter był brudny na ramieniu z krwi
-Co to ... - odwróciłam się i naciągnęłam sweter w dół.
Byłam... ugryziona? Valentino... Dlaczego? To znaczy, że będę wampirzycą? Nie... Proszę...

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz