*~ Czarny Las - Różowe myśli ~*

11 0 0
                                    

Val upadł na kolana, ręce mu opadły na podłogę. Oczy miał szeroko otwarte, spłynęły z nich łzy. Usta mu drżały w wyniku płaczu. Wyciągnął z kieszeni nóż motylkowy i zaczął dźgać się jak nienormalny w brzuch, coraz głębiej i coraz szybciej. Bardzo szybko przed nim klęknełam i chwyciłam go za dźgającą rękę.
-Val, nie rób sobie krzywdy, proszę - w wyniku mego dotyku i mych słów zaprzestał.
Spojrzał na mnie, a jego rany już zaczęły się zrastać.
-On...On nie żył. Gdy go wtedy zobaczyłem... z tym pistoletem... Sam wtedy wziąłem ten pistolet i strzelałem po kolei w każdą część mojego ciała licząc, że któraś rana pozwoli mi się wykrwawić i potem umrzeć. Ann... ja sobie obiecałem, że jeżeli ktoś mu coś zrobi, to dostanie ode mnie to samo. Ale gdy zobaczyłem, że ten się zabił... Tamten moment mnie złamał... Jak to możliwe, że przeżył?... - mówił szlochając.
-Val. On jest demonem, a może nawet jest tak samo nieśmiertelny jak ty - starałam się coś wskurać - Przy mnie kończył jeść człowieka...
-Jeść człowieka? - zniżył wzrok - Powiedz mi więcej...
-Jest twojego wzrostu, ma straszne czerwone oczy, wytatuowaną szyję, ręce ze srebra; zdaje się dopracowane i był cały we krwi. W pewnym momencie chciał mi nawet odgryźć nogę...
Val zamknął oczy, było widoczne jak bardzo cierpi.
-Muszę go znaleźć. Gdzie on był?
-Val, nie. To samobójstwo.
-Gdzie on był do cholery?! - otworzył oczy przepełnione czernią i czerwienią.
-Dlaczego chcesz go znaleźć?
-Mam parę pytań, a teraz powiedz gdzie on kurwa był!
-Na takiej polanie pełnej świetlików, tam go spotkałam.
Val natychmiastowo wstał, ja również.
-Val nie idź tam, proszę - prosiłam go.
Spojrzał tylko na mnie i chwycił za klamkę.
-Albo mi odpowie, albo zginie po raz kolejny - spojrzał na mnie, a przy jego oczach ujawniło się czarne unerwienie.
Nacisnął klamkę i wybiegł, wybiegł tak szybko jak nigdy. Zostałam sama w tym pokoju, zerknęłam na biurko. Leżał na nim zakrwawiony widelec. Po co innego by mu był widelec, jak nie do samookaleczania? Prosiłam go, by już tego nie robił, a on jak zwykle mnie nie posłuchał. Boję się, że nie wróci, że coś mu się stanie. Boję się, że jego nieśmiertelność wobec demona nie zadziała. Nagle poczułam na sobie czyiś wzrok, Shadow stał w drzwiach.
-Coś się stało, Annie?
-Nic takiego. Jeżeli chcesz coś od Vala, to popędził do lasu - minęłam go w drzwiach.
-Chciałem tylko zapytać jaki garnitur ubiera na twój ślub. Może ty wiesz?
Zatrzymałam się i do niego odwróciłam. Rzeczywiście, jeszcze trochę, a będę żonata.
-Nie wiem, ale znając go, ubierze się jak na pogrzeb - uśmiechnęłam się lekko.
-Ta, jak to Val - podrapał się w tył głowy - A do mnie jaki twoim zdaniem by pasował?
Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Przyjrzałam mu się.
-Coś jasnego, ale nie białego. Może beż?
-Beżowy... - uśmiechnął się - Albo jasno-niebieski.
-Idziesz w dobrą stronę - chciałam jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.
-A i jeszcze jedno!
Westchnęłam stojąc do niego tyłem.
-Nie wychodź narazie z lasu, dobrze?
-Bo?
-Bo ostatnio znajduję tam coraz więcej ludzkich trupów, dodatkowo nikt z naszego lasu nie maczał w tym palców.
Przeraziłam się. Od razu pomyślałam o Sammaelu. Wdarł się do lasu, a Joke nic z tym nie robi? Może Sammael nie jest przez niego wykrywalny.
-Annie? - zawołał mnie ponownie Shadow, aby wyciągnąć mnie ze świata myśli.
-Wybacz, muszę już iść - ruszyłam przed siebie.
-Ja też - powiedział podczas gdy ja już zostawiłam go za sobą.
Ruszyłam do Jokea, muszę z nim porozmawiać. Coś się dzieje w lesie i to nie jest nic dobrego. Wbiegłam wręcz do jego pokoju.
-Joke! - zawołałam.
Nie było go tu.
-Joke! Gdzie jesteś?! - wołałam nadal.
Nie było go ani w swojej osobistej łazience, ani nigdzie w pokoju.
-No co jest? Miałeś tu być! - mówiłam w myślach.
-Złotko, Joke wyszedł!
Odwróciłam się do Shiven stojącej zaraz za mną.
-Gdzie wyszedł? - zmartwiłam się.
-Coś mówił o Valu, ale co to nie zrozumiałam - mówiła przykładając dłoń do swoich ust pokazując zastanowienie.
Otworzyłam szeroko oczy i wybiegłam z pokoju prawie ją taranując.
-Ej, złotko! - wołała za mną.
Biegłam co sił w stronę lasu. Coś ewidentnie stało się Valowi, skoro aż Joke musiał tam pójść. Val, nie rób mi tego i nie zgiń! Biegłam ze łzami w oczach, przerażona że stanie się najgorsze. Biegłam coraz szybciej, gałęzie przez które przebiegałam, rozcinały mi skórę. Dobiegłam do polany, schowałam się od razu za krzewem. Wychyliłam się delikatnie i przyjrzałam sytuacji. Val leżał oparty głową o drzewo, krew spływała mu z ust, a jego rogi...były wyrwane. Joke stał plecami do mnie. Wyciągnął dłoń w stronę Vala i otoczył go czarnymi cierniami, stworzył z nich niezniszczalną kopułę, by Valowi nic więcej się nie stało. Naprzeciwko Jokea stał Sammael, albo też był ranny, albo krew, która po nim spływała, nie należała do niego. Miał rozpuszczone włosy. Dyszał jakby wykończony walką z Valem. Wnioskuję to po tym, że Jokeowi nic nie było.
-Witam pana Jacka - przemówił ciężko oddychając Sammael - Nie musisz nam demonom dziękować za moce, które posiadasz. Stracisz je, oj stracisz - śmiał się mimo braku sił.
-Ammael jest demonem sprowadzającym śmierć, demonem posiadającym wiedzę o przyszłości twa osoba nie jest - skończył tworzyć kopułę z cierni dla Vala.
-Ha! Zabawne, oj zabawne!
-Twe zachowanie w pociągu, którym podróżowałem z mą narzeczoną i mym rodzonym bratem doprowadziło mnie do niewyobrażalnej wściekłości. Jeżeli zdołasz się przed mym majestatem ukorzyć, nie będziemy zmuszeni do walki.
-I co? Powiem przepraszam i co? I pstryk? I to, że poważnie uszkodziłem twojego nędznego, uznajmy że nieśmiertelnego, braciszka będzie dla ciebie niczym? Się dziwie, że osobiście nie jesteś demonem!
-Dziwota, iż zdołałeś skrzywdzić swojego jedynego przyjaciela. Demony są związane traktatami.
-Żadnego świstka nie podpisywałem.
-Także śmiem sądzić, iż śmierć twym wyborem - mruknął Joke.
Z jego pleców wyszło nagle 6 czarnych, naostrzonych przy końcach, macek. Trzy na prawo, trzy na lewo. Rozciągnęły się wystarczająco, by sięgnąć Sammaela. Chwyciły za jego ręce, za jego nogi, a pozostałe dwie zakryły oczy i usta. Joke go zaraz zabije! Nagle Sammael rozciął swymi pazurami macki trzymające jego ręce, potem rozciął te trzymające jego głowę, a na koniec te odpowiedzialne za nogi.
-Chcesz walczyć, to walcz na serio - śmiał się Sammael - Mefistofelesie?
-Zamilcz - Joke złapał się za głowę.
Nie rób tego Sammael, nie rób tego, błagam! - krzyczałam w myślach.
-Mefistofelesie?
Joke zdawał się powoli tracić kontrolę. Spowolniłam czas i podbiegłam do jednej z odciętych macek. Wzięłam ją do ręki, stanęłam za Sammaelem i przyłożyłam ostrą krawędż do jego krtani. Przywróciłam czas do normy.
-Mefi- - ogarnął, że ma coś ostrego przy krtani.
-Zamknij się, albo już nigdy nic nie powiesz - warknęłam.
Joke na mnie spojrzał, był zły że tu jestem. Nagle w stronę Sammaela zaczęły lecieć czarne grube i naostrzone pręty. Gdy tylko je dostrzegłam, spowolniłam czas by zdążyć odskoczyć od Sammaela. Gdy przywróciłam czas do normy, Sammael już był przebity przez około piętnaście prętów na wskroś. Krew lała się po nich i spływała w dół tworząc pod jego nogami, coraz to większą kałużę. Zrobiło mi się trochę słabo, poczułam ból. Miałam wbity w obojczyk mały czarny, metalowy drut. Zacisnęłam zęby i go wyciągnęłam. Spojrzałam na Jokea, stał nienaruszony i zmartwiony patrzył w moją stronę. Dobrze wiem, że nie chciał mi zrobić krzywdy. Sammael zniknął, a pręty opadły na ziemię.
-Uciekł - mruknęłam.
-Nie powróci prędko - rzekł Joke - Wybacz mi, ma Różo - podszedł do mnie.
-Nic się nie stało, to mała rana - wstałam trzymając się za obojczyk, który zaraz został wyleczony z pomocą Jokea - Dziękuję.
-Ja jestem winny podziękowania. Gdyby nie twa interwencja, stałoby się wiele zła.
-Musiałam coś zrobić - uśmiechnęłam się.
Usłyszeliśmy nagle spod cierniowej osłony głośny i przerwany kaszlem śmiech.
-Ja chyba umieram - mówił ledwo nadal się śmiejąc Val.
-Val! - pobiegłam w tamtą stronę.
Joke zniszczył osłonę. Kucnęłam przy wykrwawiającym się Valu.
-Mogłem się ciebie słuchać Annie - kaszlnął krwią - Na szczęście... nie będę widział waszych śmierci - uśmiechnął się - I mam kły całe - zaczął znowu kaszleć.
Przetarłam mu rękawem czoło, po którym z głowy spływała krew.
-Szkoda tych rogów nie? - powiedział, a łzy mi już spływały po policzkach, chwyciłam go za dłoń - Może odrosną, gdy już mnie pogrzebiecie.
-Przestań Val! Jesteś ponoć nieśmiertelny! Obiecałeś mi, że zawsze będziesz obok! - płakałam.
Joke kucnał przy jego nogach i na niego patrzył.
-Zaszczytem było mieć twą osobę w rodzinie, Vincencie - Joke zamknął oczy.
-Zrób coś Jack! Zrób coś! - wrzeszczałam przepełniona cierpieniem.
-Moc ma nie uzdrowi jego ran. Doświadczenie ów takie nie mej osoby nie dosięgnęło - mówił z żalem.
-Val! Nie zasypiaj! Proszę! - ściskałam jego dłoń.
Krew wylewała się z jego ust, z jego wielu ran na ciele i z dziur na głowie po wyrwanych rogach. Jego śliczne różowe włosy stały się czerwone, zakrwawione. Patrzył na mnie nadal czerwono-czaenymi oczami.
-Dlaczego twoje oczy nie wróciły do normy? - spytałam pociągając nosem.
Joke nagle otworzył oczy i spojrzał na Vala.
-Vincencie, odpuść wściekłości. Twe ciało umiera przez nią - powiedział donośnie Joke.
-Ale...czy nie na tym... mi zależało całe życie?... Teraz już wiem...co może mnie zabić... i jak mogę z tego nie skorzystać? - mówił ledwo już dysząc.
-Żyj dla mnie Val. Nie waż się umierać. Jesteś moim jedynym przyjacielem Val!
Patrzył na mnie, a jego tors podnosił się i opadał coraz wolniej. Wypuszczał swe ostatnie dechy.
-Proszę cię Val! Nie rób mi tego!
Nagle jakby zesztywniał, zatrzymał się w miejscu. Niczym jakiś posąg spoglądał mi w oczy, a krew wciąż się lała. Wypuścił przed chwilą swój ostatni dech. Jak mógł pod koniec swojego życia powiedzieć coś takiego. Jak mógł umrzeć wiedząc, że może temu zaradzić. Nigdy chyba nie pojmę myślenia prawdziwego psychopaty, czy samobójcy. Val był kimś pomiędzy nimi. Był kimś... lepszym niż psychopata czy samobójca. Był kimś. Właśnie. On był KIMŚ. Miał najpiękniejszy głos, największy talent i najszerszy uśmiech. Najdziwniejszy charakter także, najokrutniejszą przeszłość także... Powiedziałabym o nim jeszcze więcej podniosłych rzeczy gdyby nie fakt, że...

Otworzył oczy jakby przerażony i zaczął się śmiać. Jego oczy znów błyszczały heterochromią.
-V-Val? - zawołałam z piękącymi od łez oczami.
Joke patrzył na Valentino zdziwiony, chyba tak samo jak ja, pierwszy raz widział coś takiego. Rany Vala zaczęły się godzić.
-Sorki, wracanie do życia łaskocze - uśmiechnął się.
Dostał ode mnie z liścia.
-Jak mogłeś?! - byłam wściekła.
-Aua! Ja naprawdę umarłem! Księżyc mnie przywrócił do życia! - zniżył wzrok - W zasadzie to pozwolił mi podjąć decyzję.
-W jakim sensie? - spytałam.
Joke się przyglądał sytuacji.
-Pokazał mi fragmenty przyszłości.
-Cóż w nich dojrzałeś? - zapytał Joke.
-W zasadzie - spojrzał w niebo - pamiętam tylko biało-włosą dziewczynę, która ze mną przed czymś uciekała. I chyba pierwszy raz wtedy czułem się kochany. Tak bardzo chciałem być kochany, więc postanowiłem że do was wrócę.
Znowu dostał ode mnie z liścia.
-No ej! - oburzył się.
-Jak możesz tak mówić?! Gdybyś zniknął z obozowiska, nie mogłabym się pozbierać!
-Białe włosie - mruknął pod nosem Joke.
-Coś nie tak, Jack? - spojrzałam w jego zamyślone oczy.
-Twe spojrzenie w przód Vincencie, sprawiło, iż ma osoba odzyskała wiarę w lepsze dni.
-Dlaczego? - spytał Val.
-Stephen ma białe włosy po naszym ojcu, połowicznie jest albinosem. Me dzieci albo Stephena mogą tę przypadłość w pewnym stopniu odziedziczyć. Analizując fragmenty przyszłości, sądzę iż, będziesz zapewne dla ów dziewczyny zaprzysięgłym chrzestnym.
-Dlaczego akurat chrzestnym? - zapytałam.
Val chwycił się za puste miejsca po rogach.
-Gdyby była jakaś moc na ich odrastanie... - westchnął.
-Ej! Co ma do tego chrzestny? Ktoś mi odpowie?
-Albo zadajesz za mało pytań, albo Joke ci za mało mówi Ann.
-Zakładam, że i jedno i drugie - odwróciłam wzrok.
-Każde dziecko musi mieć trzech chrzestnych i tyle. Jeden z nich składa przysięgę, że będzie bronić dziecka aż po grób. Możesz być w zasadzie chrzestnym dla stu dzieci, ale to dużo zachodu.
-A co się stanie jak ktoś złamie przysięgę? Albo jeżeli coś nie pozwoli mu jej wykonać?
-Podobno się umiera - uśmiechnął się lekko.
-Val!
-No takie chodzą plotki! Nie wiem co się dzieje wtedy!
-Złamanie przysięgi skutkuje osądzeniem powodu złamania jej. Wyrok pozytywny nigdy nie zdołał zapaść. Wszyscy, którzy ów przysięgli umierają w męczarniach.
-To prawo wprowadziła Rada, więc co tu się dziwić? Nakładają tylko prawa, a to że coraz więcej zasranych demonów jest w lasach, to dla nich tylko powód do przyniesienia sobie popcornu i przyglądania się!
-Rada utrzymuje wszystko, co pozaludzkie. Gdyby nie ich wstawiennictwo, bylibyśmy zmuszeni do wymordowania większości ludzkości - mówił ponuro Joke.
-Skoro aż tak ich wielbisz, to dlaczego odmówiłeś wstąpienia do nich, co?
-Nikt równie bezpośredni niczym twa osoba, nie mógłby zająć mego miejsca. Zakładam, iż Czarny Las pochłonąłby wtedy chaos - rzekł.

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz