*~ Czarny Las - Narodziny i koniec ~*

19 0 0
                                    

Miesiąc razem z nim, sam na sam, był najpiękniejszym okresem mojego życia. Joke pokazał się ze swojej niesamowicie romantycznej strony. Jeden z jego gestów zapamiętam do końca życia. Podczas przechadzki wzdłuż błękitnego jeziora, Joke zaczął zrywać kwiaty. Sądziłam, że mi je po prostu da, a ten po kolei zaczął wrzucać je do jeziora. Nie rozumiałam o co w tym wszystkim wtedy chodzi. Po wrzuceniu ich wszystkich, wszedł powoli do jeziora i zaczął je zbierać będąc do ramion w wodzie. Gdy je zebrał, wyszedł z wody cały mokry i mi je dał zniżając głowę. Jest to dość rzadki zwyczaj, ale jaki pełen uczuć. Może właśnie dlatego kocham Jokea. Niecodzienność jego osoby mnie przyciąga jak magnes.
Każdy dzień miesiąca był pełen miłości i pożądania. Pierwszy raz byłam cały czas tak blisko niego i jego emocji. Napawałam się każdą sekundą tych chwil. Niestety podczas ostatnich dni miesiąca, zaczęłam się źle czuć.
Siedzieliśmy sobie na tarasie popijając herbatę. Joke opowiadał mi o jednej z wielu jego wypraw do innych lasów, oraz o zwyczajach tamtejszych mieszkańców. Jednak w pewnym momencie dotknęły mnie straszliwe nudności. Joke to momentalnie zauważył.
- Różo ma, jak twe samopoczucie? - spytał zmartwiony.
- Niedobrze mi - powiedziałam po czym zaraz wstałam i pobiegłam do wnętrza domu.
Kierowałam się do łazienki. Gdy tylko do niej trafiłam- zamknęłamsię w niej, schyliłam się ku muszli i zwymiotowałam. Nudności jednak nie mijały. Łącznie wymiotowałam trzy razy. Joke stanął pod drzwiami i zapukał.
- Różo? - zawołał.
Wstałam z ziemi z lekkim zawrotem głowy i przemyłam usta przy umywalce. Spojrzałam w prawi, na duże lustro. Coś było nie tak. Podeszłam do lustra i się przejrzałam. Różnicę, którą wcześniej dostrzegłam, zauważyłam po odwróceniu się do lustra bokiem i uniesieniu mojego swetra. Mój brzuch zdawał się większy. Dużo większy i zaokrąglony. Moje okrągłe jak złotówki oczy zmniejszyły się po tym jak Joke znowu zapukał. Zaczęłam szybciej oddychać i opuściłam sweter. Położyłam dłonie na swoim brzuchu. Wzięłam głęboki wdech, a następnie otworzyłam mu drzwi. Był w pozie zwiastujące następne zapukanie.
- Dlaczegoż to skrywasz przede mną swe oblicze? Cóż tego powodem? - przyjrzał mi się.
- J-Ja muszę zrobić test ciążowy, Jack... - spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
Wzrok Jokea zdawał sie otrzymać specyficzny blask. Nie potrafiłam okresłić, czy był szczęśliwy, czy może przygnębiony tym co powiedziałam.
- Znajdziesz go w trzeciej szufladzie - odparł zamykając mnie tu.
Zestresowałam się, ale pełna chęci upewnienia się, czy w moim ciele jest ktoś jeszcze, ruszyłam do szafy. Znalazłam tam test ciążowy. Wykonałam go, a po chwili rozdygotana wróciłam do Jokea i go przytuliłam.
- Jack... - mruknęłam.
- Tak, Różo ma szkarłatna?
- J-Jestem w ciąży - powiedziałam przerażona, a zarazem potężnie rozpromieniona.
Z oczu Jokea spłynęły malutkie łzy szczęścia i mnie objął.
- Satysfakcja dotyka me serce, iż zostanę ojcem - powiedział szczęśliwy jak nigdy.
Pierwszy raz zobaczyłam jego łzy, ale nie były przezroczyste, były czarne jak jego krew. Przetarłam mu je. Spojrzał na mnie szczęśliwy.
- Może wrócimy do obozowiska i powiemy wszystkim o dziecku? - zaproponowałam - Wolę z resztą urodzić wśród całej rodziny.
- Twa wola jest mą - przytulił mnie ponownie.
Nie minęło za wiele czasu, a już byliśmy spakowani i gotowi do powrotu. Wsiedliśmy do limuzyny i wyruszyliśmy w drogę powrotną prosto do Czarnego Lasu. Oparta głową o ramię Jokea po chwili się odezwałam.
- Jack.. - mruknęłam.
- Tak? - odpowiedział.
- Czy ja nadaję się na matkę? - zapytałam pozbawiona pewności siebie.
- Rzeczy tej dowiedzieć się nam przyjdzie, gdy nasze dziecko ujrzy blask dnia. Od ów momentu, czas pokaże - powiedział.
- To może inaczej... Czy wierzysz, że będę dobrą matką?
- Wierzę równie mocno, jak w sprawę mego ojcostwa.
- Będę dobrej myśli - odparłam kładąc dłoń na swój brzuch - Ile trwa ciąża?
- Siedem dni.
- To znaczy, że za 6 dni urodzę... Jakie będzie dziecko? W końcu, to tylko 7 dni.
- Siedem dni jedyną wyjątkowością nie jest. Dziecko rodzi się niemowlakiem, lecz natychmiastowo wręcz przybiera formę dziecka w wieku 10 lat.
- Jak to możliwe? - byłam zszokowana.
- Nasze żyły wypełnione są krwią posiadających moce.
- Dzieci się rodzą bez dzieciństwa...
- Większa część ludzkości, czasów od pierwszego do dziesiątego roku życia nie pamięta. Dzieci magicznych mają 10 lat. Potrafią mówić, chodzić i myśleć logicznie. Posiadają starszy umysł od ciała. Narodziny są skomplikowanym procesem.
- Zaczynam się bać - otworzyłam szerzej oczy.
- Nie ma ku temu powodów - rzekł - Będzie dobrze.
Dojechaliśmy potem do obozowiska. Wszystko byłoby w normie, gdyby nie fakt że Val siedział na ławce z jakimś dzieckiem. Stanęliśmy parę metrów od niego.
- Vincencie? - zawołał Joke.
Val podskoczył, a następnie odwrócił się w naszą stronę, dziecko też. Miało na oko 10 lat. Było też ciemniejszej karnacji. Miał granatowo-czarne dredy i było ubrane w czarno - złoty dres. Oczy miało białe, całe białe.
- Kimże jest ten młodzieniec? - zapytał Joke.
Val zaśmiał się nerwowo spoglądając na chłopca.
- N-Nie bądź zły, ale to nowy członek rodziny - nie przestawał się śmiać z nerwów.
- Jak to? - zapytał Joke.
Spojrzałam na chłopca, zdawał się trochę przestraszony. Patrzył na Jokea ze strachem. Wystawił nagle dłoń w naszą stronę i zamknął oczy ze stresu.
- M-Mam na imię Skrilly - jąkał się.
Joke spojrzał na niego nieco groźnie, po czym jego nastawienie nagle uległo zmianie. Podał mu dłoń.
- Zaszczytem mym jest zapoznanie się z nowym nabytkiem Czarnego Lasu - rzekł po chwili puszczając jego dłoń.
- O-On został wyrzucony z Lasu Popiołu. Rada wysłała do ciebie list, ale was nie było. Postanowiłem podjąć decyzję za ciebie.
Joke zamknął na moment oczy, zaraz jednakże przemówił.
- Co było powodem? - zapytał poważnie.
- Biały kolor oczu. Wszystkie te jebane rasowe zasady innych obozowisk są chore.
- Nie jest jednakże jedynym wygnańcem w tymże obozowisku. Ile masz lat młodzieńcze?
- Dz-Dziesięć.
- Niech w twym młodym ciele nie mieszka strach. Jesteśmy rodziną.
Joke mi zaimponował swym zachowaniem. Sądziłam, że będzie wściekły.
- Jest to więc druga sprawa, którą zechcę ogłosić przy dzisiejszej kolacji - odparł.
- Druga? - zdziwił się Val, a następnie na mnie spojrzał.
- To dopiero przy kolacji - podrapałam się w tył głowy.
- Gdzież me maniery - zerknął na chłopca - Mym imieniem jest Joke.
- V-Valentino mi o panu mówił - powiedział - O pani Annie też - zerknął na mnie.
- Nie bój się tak - uśmiechnęłam się - Nic ci przecież nie zrobimy.
- Przepraszam - mruknął.
- Przyprowadziłem go dziś w nocy, nic dziwnego, że się telepie - zaśmiał się Val i klepnął go lekko w plecy śmiejąc się - Jeszcze nie ma mocy, więc będzie musiał czekać do 18-nastki.
- M-Moi rodzice powiedzieli, że jestem dziwolągiem...
- Każdy z nas nim jest - rzekł Joke i się lekko uśmiechnął.
- Wow ty się uśmiechasz ! - wrzasnął Val.
- Tylko do momentu, gdy będziemy mieć - ugryzłam się w język - Opowiem ci o tym na kolacji - powiedziałam.
- No dobra - Val złożył ręce - Chciałem też przeprosić za moje zachowanie. Po prostu jesteś moją najlepszą przyjaciółką i no... Chcę cię mieć przy sobie tak? - mruknął Val.
- Wybaczam ci - uśmiechnęłam się.
Joke dziwnie na nas spojrzał, z jego oczu biła zazdrość. Złapał chłopca za rękę.
- Mym obowiązkiem jest zapewnienie ci miejsca do spania i rozwijania się. Zaprowadzę cię do jednego z wolnych pokoi - rzekł i ruszył z nim w głąb korytarza.
Val rzucił mi zdenerwowane spojrzenie.
- Macie mnie za głupka, że nie wyczaję o co tutaj biega? Zostaliśmy tu we dwoje, a słyszę trzy serca - westchnął potem - Jesteś w ciąży, to oczywiste.
- No tak, jestem.
- Myśleliście nad imieniem? - zapytał z uśmiechem.
- Nie... Jak tylko dowiedzieliśmy się, że zaszłam w ciążę, to ruszyliśmy spowrotem do Czarnego Lasu.
- A tak teraz, jakie imiona byś dała? Bo wiesz, to może być chłopak albo dziewczyna.
- Co ty nie powiesz? - zaśmiałam się - Myślałam nad czymś krótkim, jak imię Jokea, lub sam jego pseudonim.
- Joke Junior - roześmiał się.
- Nie - odpowiedziałam uśmiechem - Dziewczynka mogłaby mieć na imię Lucy, albo Amy. Gdyby to był jednak chłopak, to jest takie jedno imię, które mi się bardzo podoba.
- Jakie? Powiedz, że Vincent - szczerzył się.
- Leo - uśmiechnęłam się kładąc dłoń na brzuchu.
- Leo. Llllleo. - mówił sobie pod nosem za każdym razem innym tonem.
- Co ty robisz?
- Podoba mi się, może być Leo - zaśmiał się - Jestem nieśmiertelny tak? Może twoje dziecko będzie moim nowym przyjacielem, czy przyjaciółką.
- A ja to co? - oburzyłam się żartobliwie.
- Ciebie nie zostawię, masz moje słowo. Będę cię gnębić do końca twoich dni - śmiał się.
Wkrótce wrócił Joke, poszłam z nim do jego pokoju.
- Me serce wypełnia radość, iż będę ojcem - powiedział po zamknięciu drzwi.
- Val już wyczuł jego serduszko - usiadłam na łóżku.
- Ciąża magicznych różni się od przeciętnych ciąży. Trwa niesamowicie krótko, nie posiadasz równie niezrównoważonych chęci czy emocji. Serce rozwija się w szybkim tempie, jak i cały płód.
- Wiem Jack, rozmawiałam o tym już raz z Shiven... Ale chciałabym cię o coś spytać, czy myślałeś nad imieniem dla naszego dziecka?
- Wnioskuję, iż w twej głowie zdążyły zrodzić się pomysły - spojrzał mi w oczy.
- Dziewczynka mogłaby się nazywać Lucy, albo Amy.
- Przepełnione urokiem imiona.
- Dla chłopca mam wybrane imię odkąd się urodziłam. Miałby na imię Leo.
- Leo? - usiadł obok mnie, zerknęłam na niego.
- Nie podoba ci się? - zmartwiłam się.
Joke spoglądał przed siebie jakby rozmarzony.
- Wybitnie spodobało mi się to imię - uśmiechnął się - Moglibyśmy mieć syna i go tak nazwać.
- Cieszę się - odwzajemniłam uśmiech.
- Imię Leo oznacza lwa, oraz personę silną, a także odważną - dodał.
Oparłam głowę o jego ramię.
- Szkoda, że nudności nie znikają - westchnęłam - Może się prześpię?
- Dobrą jest to ideą - rzekł.
Wstał, a ja się położyłam. Joke okrył mnie kocem.
- Jack, zostawiłeś tego chłopca samego? - zapytałam.
- Lucyfer jest przy nim. Nie musi być to twym obiektem zmartwień. Zaśnij, ma osoba w tym czasie uzupełni pozostawioną na pastwę losu papierologię - po czym wyszedł.
Bardzo szybko usnęłam. Przyśnił mi się dziwny sen. Byłam w pustym czerwonym pomieszczeniu. Przede mną nagle pojawił się Val. Podszedł do mnie, otworzył szeroko uzębione wewnątrz usta, a gdy spojrzałam w głębię jego przełyku - dojrzałam krwisto czerwone oczy. Wybudziłam się z dziwnym uczuciem bycia obserwowaną. Val siedział obok mnie.
- Co ty tu robisz? - spytałam ziewając.
- Annie, ja przepraszam - nachylił się do mnie - Ja przepraszam ale nie mogę się powstrzymać - chwycił mnie za głowę, by ją przytrzymać w miejscu.
Przeraziłam się, zaczęłam krzyczeć. Krzyk mój wybudził mnie z tego realistycznego snu. Dyszałam. Spojrzałam w stronę okna. Słońce już zachodziło.
- Ile ja spałam? - pomyślałam.
Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni, wszyscy już tam byli, a na moje wejście wstali od stołu. Shiven się na mnie rzuciła.
- MOJA PSIAPSIÓŁKA BĘDZIE MAMUSIĄ! - krzyknęła szczęśliwa.
- Wiedziałem o tym jako pierwszy - wtrącił się Val z uśmiechem.
Gdy Shiven mnie puściła, poczułam na sobie wzrok Shadowa. Nie było go tu, jako jedynego. Zdrętwiały mi nogi na samo to uczucie, ale utrzymałam się na nogach.
- Moje gratulacje Annie - powiedział William.
- Nie stresujmy już przyszłej matki - przerwał Lucyfer - Mamy nowego członka rodziny.
Każda para oczu spoczęła na Skrilly'm.
- Powiedz coś o sobie - zachęcił go Lucyfer.
- Lucyferze, młodzieniec dopiero zawitał ten świat - powiedział Joke.
- Ci-Cieszę się, że wreszcie mam normalną rodzinę.
- Ooo - Shiven go przytuliła - Też cię kocham, złotko.
Uśmiechnęłam się. Biedne dziecko, dopiero co się narodziło, a już zostało odrzucone. Resztę wieczoru spędziliśmy na rozmowach i śmiechach. Skrilly zdawał się powoli odnajdywać między nami, okazał się być bardzo zabawny. Pierwsza odeszłam od stołu. Postanowiłam szybciej się umyć, i szybciej położyć do łóżka. Czułam się bardzo zmęczona odkąd zaszłam w ciążę. Każdy ruch był dla mnie ciężki. Nie miałam pojęcia czy to normalne. Gdy jednak otworzyłam drzwi do łazienki, zobaczyłam Shadowa.
Stał przy zlewie i spoglądał nostalgicznie w swe lustrzane odbicie.
- Shadow? - zawołałam go.
- Annie? - zaskoczyłam go - Wróciliście już z Jokem? Tak szyb- ... Racja - przyjrzał mi się.
- Co takiego? - spytałam go.
- Spodziewacie się dziecka, co nie? - zdawał się przybity.
- Tak.
- Cieszę się waszym szczęściem... Gdy wyjechaliście, postanowiłem że naprawię wszystko, co zepsułem i chcę cię za wszystko przeprosić. Za każde moje beznadziejne zachowanie - spojrzał mi w oczy.
- Ja ci już dawno wybaczyłam Shadow, nie musisz mnie znowu przepraszać - westchnęłam.
- Dobrze, że będziecie mieć dziecko. Jeżeli będziecie mieć córeczkę, to oby odziedziczyła po tobie urodę - uśmiechnął się lekko - Zapewne odziedziczy, oboje jesteście idealni - odparł.
- Nie wiem czy to komplement czy nie, ale dziękuję - uśmiechnęłam się lekko.
Shadow w końcu wyszedł z łazienki, a ja mogłam już na spokojnie wziąć kąpiel.
Dni mijały powoli, a każdy związany był z coraz większym brzuchem. Rósł jak szalony, odczuwałam lekki ból ze względu na tę prędkość. Czego jednak nie jest zdolna przeżyć matka dla swojego dziecka? Spędzałam te dnie ciesząc się każdą widzialną emocją u Jokea i na ożywionych rozmowach z Shiven, czy Valentino. Val zdawał się ukrywać smutek, dodatkowo nieświadomie jego oczy dawały po sobie poznać, że cierpi. Widocznie był we mnie zakochany i nie mógł się pogodzić z tym, że jestem już kompletnie poza jego zasięgiem. Shiven za to dawała mi sporo do myślenia. Przykładowo - kazała mi się od razu nastawić na syna. Przecież Joke ma aż dwóch braci, a ani jednej siostry. Moja druga babcia miała dodatkowo 2 synów, także żadnej córki. Nie przeszkadzało mi to, chyba w głębi duszy chciałam mieć syna. Chciałabym mówić do niego Leoś, czy Leosiek. Łezka kręci się w oku na myśl o tym, że ja i Joke zostaniemy rodzicami. Martwi mnie tylko fakt demona, zostałam niby zapewniona, że nie grozi dziecku, ale jednak o tym bez przerwy myślę.
Siedząc tak u Vala, rozmyślaliśmy jak będzie wyglądać moje dziecko.
- Pewnie będzie miał ten pełen grozy wzrok Jokea, co ? - zaśmiał się.
- Na pewno będzie miał czarne włosy - powiedziałam.
- A to nie na pewno. Nie nastawiaj się - powiedział.
- Hm?
- Nasza mama miała różowe włosy, a tata był albinosem - rzekł - Coś tam może poprzeskakiwać w genach, nie sądzisz?
- Niby może... Nie ma co rozmyślać, już jutro się tego dowiemy.
- Dzięki Bogu - spuścił z siebie powietrze.
- Co to miało znaczyć? - zmarszczyłam brwi.
- Bez urazy oczywiście, ale twoja krew, odkąd zaszłaś w ciążę, wydaje się być taka słodka - mówił patrząc mi na krtań - Ciesz się, że się kontroluję - uśmiechnął się.
Przypomniał mi się jeden z moich snów. Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
- Pójdę się czegoś napić - powiedziałam wstając z jego łóżka.
- Przyjdź jeszcze, kocham z tobą rozmawiać - szczerzył się.
- Bo się zarumienię - śmiałam się, a następnie opuściłam jego pokój.
Idąc tak poczułam kolejny bardzo mocny skurcz. Miałam ich już wiele, ale żaden tak nie bolał. Musiałam podeprzeć się ściany. Poczułam jak odchodzą mi wody.
- To niemożliwe... To miało być jutro - mówiłam przerażona w głowie.
Nagle pojawił się przy mnie Joke.
- Annie? Wszystko dobrze? Co się dzieje?
- J-Ja rodzę - drżałam.
Oczy Jokea nigdy przedtem nie były tak szeroko otwarte. Tak samo jak ja nie mógł zrozumieć czemu rodzę aż dzień przed.
- Williamie! - wołał go trzymając mnie za ręce.
William przybiegł.
- Czas nagi - powiedział Joke.
Razem z Williamem zaprowadzili mnie do jednej z sal, była przygotowana do odbierania porodu. Leżałam już na łóżku szpitalnym ubrana w charakterystyczną długą koszulkę. Sala była biała, pełna szafek i narzędzi ze stali chirurgicznej. Czułam skurcze i usłyszałam rozmowę z kąta pokoju.
- Jak to możliwe? - pytał Joke.
- Módlmy się, by dziecko przeżyło. Będzie wcześniakiem - mówił William.
- Takie słowa nie powinny wyjść z twych ust - warknął Joke.
Joke podszedł i chwycił mnie za rękę. Zaczęłam się stresować.
- M-Może nie przeżyć? Dlaczego to się dzieje dzień przed? - łzy spływały mi po policzkach.
- Niewiadomych jest pełno ma Różo - pocałował mnie w dłoń - Bądźmy dobrej myśli - wyglądał na przerażonego, a zarazem pogodnego.
Łatwo było poczuć jego strach. Wkrótce odpłynęłam, straciłam przytomność. Byłam przerażona tym wszystkim. Oddałabym wszystko, byle z dzieckiem było wszystko w porządku. Nie byłam niczego pewna, w końcu spałam. Nie wiedziałam czy William zdołał odebrać poród, czy w ogóle sama jeszcze żyję. Me wątpliwości mogło rozwiać jedynie me przebudzenie, które nastało po dłuższym czasie. Otworzyłam swe zmęczone, jak i reszta ciała, oczy. Joke klęczał przy mnie ze zniżoną głową. Lekko ścisnęłam jego dłoń, nie puścił mnie do tej pory. Podniósł się momentalnie.
- Annie, ma kochana - patrzył na mnie zdaje się szczęśliwy.
Rozejrzałam się, nie miałam już brzucha. Nie było nigdzie Williama, było za to sporo krwi na łóżku. Wystraszyłam się.
- Czy ja... Urodziłam? - spytałam rozkojarzona coraz bardziej.
- Była to ciężka chwila dla nas wszystkich, aczkolwiek brak mej mimiki świadczy o potomku - dojrzałam radość w jego oczach.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
- To chłopiec prawda?
- Tak - jego kąciki ust zadrżały.
- Leo ? - spytałam.
- Tak - odparł ponownie.
Usiadłam.
- Regeneracja objęła twe ciało z pomocą mej mocy. Zmuszeni byliśmy wykonać cesarskie cięcie. Jednakże ma moc zatuszowała blizny.
- Gdzie on jest? - spytałam - Chcę go zobaczyć.
Joke przełknął ślinę.
- Nie chciałbym dostrzec twego zawodu, iż nas bardzo nie przypomina - westchnął.
- To nasz syn, mimo wszystko.
- Leo - zawołał spokojnie.
Drzwi otworzył 10 - letni chłopiec. Miał charakterystyczną dla albinosa cerę. Białe włosy, ceramiczna skóra. Ubrany był w granatową bluzę, czarne jeansy i białe trampki. Jednak najbardziej rzucającą się cechą jego wyglądu były... rubinowo czerwone tęczówki. Miał duże, krwawe oczy.
Uśmiechnęłam się szczerze.
- Hej Leoś.
Podszedł powolnym krokiem i położył dłoń na trzymającej moją ręce Jokea.
- Witaj mamo - nie pokazywał na twarzy swych emocji, ale zdawał się być pełen energii.
Był cały i zdrowy, to była najszczęśliwsza rzecz w całym moim życiu. Szczęśliwsza od ślubu z mężczyzną mych marzeń. Szczęśliwsza od trafienia do tego lasu. Pogładziłam Leosia po główce, czując jego miękkie włosy między palcami.
- Przy jego narodzinach, obowiązkiem było stawienie się świadków. Było ich dwóch, jak nakazało prawo - powiedział Joke.
- Co to znaczy?
- Odziedziczy po nich także niektóre cechy i ich przynależnością jest ochrona go przed wszelkim złem - rzekł.
- ...Kim są świadkowie? - spytałam trochę przestraszona.
- Vincent i... Sammael - zniżył wzrok.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 30, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz