*~ Czarny Las - Rozmowność ~*

10 0 0
                                    

-Od tamtej pory zastanawiam się, dlaczego zawsze się śmiałem i zacieszałem, gdy czułem ból. Teraz jak ci to opowiedziałem, to chyba już wiem...
-Więc?
-Wtedy ból był czymś innym niż teraz. Wtedy mogłem złamać sobie rękę i chodzić w gipsie. A teraz? Teraz to sobie mogę przestrzelić łeb i się nie przejąć. Kiedyś czułem konsekwencje, a teraz ich nie ma. Skręcony kark, połamane żebra - chuj mnie właśnie obchodzą, bo to zaraz zniknie. Brakuje mi tych dni, gdy ból był zabawny. Teraz jest w zasadzie czymś nudnym. Wyczerpałem swoje zainteresowanie we własne życie. Piję krew litrami, wpieprzam ludzi jak pojebany i na cholerę to wszystko? Nawet śmierci nie mogę się doczekać.
-Nie mów tak Val...
-Chciałabyś być wampirzycą? Nie sądzę.
-Jeżeli bym już miała być, to bym z tym nie walczyła.
-Ja chcę po prostu kiedyś umrzeć. Chcę móc umrzeć. Nie zniosę waszych pogrzebów.
-Val...
-Naprawdę nie zniosę...
-Mam jeszcze jedno pytanie... Joke mówił, że przeszedłeś przemianę, gdy byłeś zamknięty.
-Nawet on nie wie, co przeszedłem. Nie wiesz ile mam sekretów, choć jeden z największych już znasz.
Przytuliłam go.
-Spokojnie...
-Ann, skoro już się przed tobą otworzyłem, to może... chcesz wiedzieć jakie moce dostałem?
-Więc jednak masz jakieś moce poza wampiryzmem?
-No mam... nie z każdej korzystam...
Puściłam go.
-To ile ich masz?
-Jedną nazwałem sobie ,,Potępienie".
-Potępienie?
-Mogę sprawić, że osoba którą chce sobie zjeść na śniadanko nagle straci wszystkie zmysły i dodatkowo oślepnie - uśmiechnął się.
-Pocieszne - spojrzałam na niego lekko przestraszona - A inna?
-Co ty, wszystkie informacje chcesz tak od razu? - złożył ręce - Nie ma tak łatwo. Druga za buziaka.
-Co?
-Droczę się. Powiem ci po prostu kiedy indziej.
-Val - stękałam zła.
-Nie ma tak łatwo, powtarzam.
Po dłuższym proszeniu Vala, z którego i tak nic nie wynikło, postanowiłam wrócić do pokoju. Idąc rozmyślałam o tym, co przeszedł Val. To musiał być koszmar. Ciekawe czy tak wielki jak ten, który przewidywałam po zobaczeniu Jokea stojącego w moim pokoju. Patrzył przez okno stojąc do mnie tyłem.
-Czemuż to nie jesteś w łóżku? - drzwi z hukiem się za mną nagle zamknęły.
Podskoczyłam.
-J-Ja - jąkałam się zdenerwowana.
-Annie Moonlight - odwrócił się w moją stronę - Czy ty dopuściłaś się zdrady wobec mej osoby?
-Zdrady? Jack ja nigdy bym-
Nagle pojawił się blisko mnie.
Spojrzałam w górę, by dojrzeć jego oczy.
Przełknęłam ślinę.
-Ro-Rozmawiałam tylko z Valem o jego przeszłości.
Zdawał się trochę zdziwiony.
-Już. Do łóżka - mruknął - Niebezpiecznie jest dla ciebie teraz kręcić się po obozowisku.
Usiadłam na łóżku.
-Dlaczego?
-Wypuściłem Whispera z otchłani.
-Co? - wystraszyłam się - Jak się czuje?
Jack usiadł obok mnie, spojrzał w ziemię.
-Jego wygląd zewnętrzny uległ delikatnym zmianom, a jego zachowanie dokonało zmiany na lepsze.
-Co się zmieniło? Chodzi mi o konkrety.
-Twoja ciekawość mnie lekko przytłacza.
-Przepraszam... - westchnęłam.
-Nie będzie cię dręczył, ani dokazywał swą chęcią do pożycia.
-Aż tak się zmienił?
-Zmiana ta się utrzyma, lecz muszę go pilnować. Nie ma prawa opuścić obozowiska przez najbliższe dwa miesiące. Jego ciało potrzebuje całkowitego detoksu.
-Od tych tabletek?
-Owszem - spojrzał na mnie - Pamiętasz sytuację, gdy kanapki zrobione przez Williama okazały się trujące?
-Tak, a co?
-Lucyfer zgarnął, tamtego feralnego dnia, resztki czekolady z twego talerza. Była zawarta w niej ta sama substancja, którą przepełnione były ,,leki" przez niego brane. Interesuje mnie tylko jeden istotny fakt. Czemuż na niego działały w inny sposób? Zażywając je zmieniał się w kogoś złego, a ty ma Różo odczułaś jedynie nudności i dotknęło cię osłabienie. Lucyfer wciąż pracuje nad tym problemem.
-Nie mam pojęcia... Chociaż...
-Mm?
-Kanapki były z nutellą. Musiał pokruszyć tabletki, a one pewnie roztopiły się na kanapkach. Tosty były przecież przypieczone.
-Uważasz iż taki jest ich efekt, gdy już się rozpuszczą?
-Whisper... Gdy widziałam jak brał tabletki, dziwnie się skręcał.
Jack złapał się za brodę marszcąc brwi.
-Moment rozpuszczenia się tabletek w żołądku musiał wiązać się z bólem, albo mdłościami jak w twoim przypadku. Intrygujący jest fakt, jak wzięcie tabletek niweluje ten ból?
-Może chodzi o to, żeby mózg tak myślał...
-Masz na myśli przebieg placebo?
-Chodzi mi o to, że tylko mu się zdaje, że pomagają, a tak naprawdę tylko pogarszają. Szkoda tylko, że tego nie zauważał.
-Dość skomplikowany narkotyk.
-Dlaczego tak w ogóle on to brał?
Joke milczał, zniżył wzrok. Zdaje się, że znał powód. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby był związany właśnie z nim.
-To zdarzenie było skutkiem pogłębiającej depresji, w której William zatapiał się z dnia na dzień coraz bardziej - odezwał się wreszcie ponuro - Od samego początku źródłem ogniska jego bólu i cierpienia była ma osoba.
-Co masz na myśli? - w mojej głowie zaczęły powoli łączyć się fakty.
Whisper strasznie rozpaczał za Nightrun. A Nightrun sama jest zaślepiona w Jokeu. Dobrze wiem, że ich coś łączyło. Jestem ciekawa jednak, co było powodem cierpienia i brania tych durnych narkotyków przez Whispera.
-Nie zdołam przywrócić sobie wspomnień z wszystkich mych rozmów przeprowadzonych z tobą, więc nie jestem pewien czy znasz tę historię. Opowiem ci ją jednakże.
Miałam nadzieję tylko, że to co Joke mi zaraz opowie, nie zmieni znowu jego wizerunku w mojej głowie. Chcę go widzieć w taki sposób, w jaki widzę aktualnie. Położyłam dłoń na jego udzie. Zerknął na mnie.
-Kocham cię mimo wszystko Jack - uśmiechnęłam się lekko - Ale chcę byś mówił samą prawdę.
Złapał mnie za dłoń i przyłożył do swych zimnych ust. Następnie złożył na niej delikatny pocałunek.
-Ma Różo, składam ci obietnicę, iż me słowa nie będą dotknięte fałszem - po czym zaczął opowiadać - Nim dołączyłaś do mego obozowiska, łaczyło mnie z Nicole uczucie - zacisnął pięści - Współżyliśmy podczas trwania naszego uczucia. Poznałem jednakże wtedy jej prawdziwą naturę. Miała w zamiarach zmuszenie mnie do spłodzenia z nią nieślubnego dziecka. Nigdy bym na ów propozycję nie przystał. Ma decyzja doprowadziła do naszej rozłąki, nie żałuję tego, bo wiem iż postąpiłem dobrze - wpatrywałam się w niego rozumiejąc teraz jego niektóre zachowania - Wygnałem Nicole z mego obozowiska. Powodem nie była nasza rozłąka, lecz jej parszywe występki po niej. Słowami rzucanymi w mą stronę wgryzała się coraz bardziej w mą powykręcaną duszę. Po opuszczeniu przez nią obozu, William podał jej pomocną dłoń przy budowie jej rezydencji. Darzył ją uczuciem.  Nie wiem czym był powód ich izolacji od siebie, aczkolwiek czy nawet była ów izolacja, lecz sądzę że złamała mu serce. Cały przebieg zdarzeń wciągnął Williama do bezdennego morza bólu. Tonął w nim, a nikt przed tobą tejże istotności nie dostrzegł.
Patrzyłam na niego, lecz potem mój wzrok skierował się ku ziemi. Dlaczego tylko ja to zauważyłam? Przecież znam Whispera najkrócej... Może właśnie to jest powodem? Może właśnie potrzebował świeżego spojrzenia na to wszystko, co się z nim dzieje. Jack na mnie zerknął i otoczył mnie zielenią swych oczu.
-Jedynym niebezpieczeństwem dla ciebie pozostaję tylko i wyłącznie ja.
-Jakim niebezpieczeństwem Jack?
-Nie wytaczaj prośb wobec wytoczenia przykładów.
-Co z tego? Nadal żyję, nadal z tobą jestem, nadal chcę za ciebie wyjść.
-Cały przebieg zdarzeń miał szansę potoczyć się w kompletnie inny sposób - wyglądał na nieco przygnębionego.
-Więc... Pobierzmy się po prostu.
-Jakże to miałoby zalepić rany przeszłości?
-Wtedy nie będziesz miał wymówek, że mam uciekać z obozu, bo będę już twoją żoną. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - zaśmiałam się.
Jack zdawał się nie rozumieć żartu. Patrzył na mnie z dziwną troską. Wstał nagle. Łącząc swe dłonie za plecami stał do mnie tyłem. Wyglądał tak, jakby nad czymś rozmyślał.
-Doceniam twe poczucie humoru. Aczkolwiek łącząc się ze mną więzłem małżeńskim, godzisz się na dźwiganie brzemia z nim związanego. Martwię się, iż twa siła i chęci nie podołają.
-Naprawdę cię kocham  i nigdy nie odpuszczę. Znasz mnie bardzo dobrze.
Odwrócił się do mnie.
-Prawdą są słowa płynące z twych ust, nie śmię ich podważać. Pragnę cię poinformować, iż podczas naszego ślubu będziemy zmuszeni złożenia obietnic utwierdzonych naszą własną krwią.
-Dlaczego krwią? Co masz na myśli? - zainteresowałam się.
-Tkwiący we mnie potwór jest spragniony, a Rada wydała mi rozkaz. Głosił on, abyśmy po zaślubinach wręczyli Tomsonowi misę z naszą wspólną krwią.
-Ale dlaczego?
-Tłumaczenie nie tkwi w ich naturze, lecz jestem pewien że na myśli mają twe bezpieczeństwo - spojrzał mi głęboko w oczy - Tylko ono się liczy.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Porozmawiamy potem o naszym ślubie. Teraz rzeczywiście chce mi się spać - powiedziałam ziewając.
-Pragniesz bym spał z tobą? - zapytał.
-Jeżeli masz coś jeszcze do załatwienia, to nie ma potrzeby.
-Znajdziesz mnie u Lucyfera - pocałował mnie w czoło i wyszedł z pokoju.
Ja za to usnęłam. Śnił mi się Joke. Kolejny sen w którym jego włosy są białe tak jak i jego skóra, a oczy ma jasno-szare. Przypominał śnieg, który w Czarnym Lesie jako jedyny nie jest czarny. Klęczał na ziemi zakuty w kajdany. Był strasznie smutny. Podbiegłam do niego, ale nie reagował na nic. Usłyszałam nagle płacz dziecka, następnie się obudziłam. Usiadłam zaraz i dyszałam niespokojna. Odkąd tu jestem mam bardzo dziwne sny. Może to Lucyfer? A jeżeli nie on, to co to powoduje? Boję się, że te sny okażą się kiedyś prawdą. Wątpie w zasadzie, żeby ktokolwiek zakuł Jacka w kajdanki. Najprędzej mnie, by ktoś zakuł. Znowu zboczone myśli trafiły do mojej głowy. Moje policzki się jaskrawo zaczerwieniły. Po chwili się otrząsnęłam i poszłam do łazienki.
-Ciekawe ile spałam - rozmyślałam.
Zdałam sobie sprawę, że długo zaraz po tym jak kąpiąc się w ciepłej wannie dojrzałam zegar. Była 9 rano. Po umyciu się, ubraniu i pomalowaniu poszłam do kuchni. Przy stole siedział Val.
-Hejka Val - uśmiechnęłam się.
-Hej, hej - grał na psp siedząc przy stole - Cholera! - uderzył pięścią o stół.
-Co si stało? - usiadłam lekko oszołomiona.
-Przegrałem - uśmiechnął się szczerząc zębiska - Jak się spało?
-Dobrze, chyba..
-Koszmary? - jakby czytał mi w myślach.
-Tak... - podparłam głowę ręką o blat.
-Czyli to jest zaraźliwe. Ja mówiłem Jokeowi, to mnie oczywiście nie słuchał - zaśmiał się - Co ci się śniło? - wróciła mu po chwili powaga.
-Śnił mi się Joke zakuty w kajdanki.
-Em... Annie... Jeżeli już chcesz mówić o czymś takim, to no..
-Val ty zboczuchu!
-Żartuję, żartuję! - śmiał się.
-Joke klęczał, był zakuty. Wyglądem przypominał albinosa. Pod koniec snu usłyszałam wrzask dziecka - mówiąc mu to, pogrążyłam się w myślach.
-Czyli żywa hybryda Jokea i Shadowa była obezwładniona, a końcem snu był jakiś dzieciak? Masz pokręcony móżdżek - uśmiechał się.
-Boję się, że kiedyś któryś z moich koszmarów się spełni.
-Wierz mi, Shadow i Joke nie będą mieć dzieci.
-Val!
-Dobra, wiem przecież! - zachichotał - Chcę po prostu byś się rozchmurzyła - spojrzał mi w oczy.
-Dzięki - uśmiechnęłam się delikatnie.
-Ja to się już najadłem, naćwiczyłem i naśpiewałem. A jeżeli ci się przyśnię ja w kajdankach, to śmiało możesz mnie zakuć - uśmiechnął się.
-Whispera nie ma, to ty dokazujesz ? - zaśmiałam się.
-Zastępstwo małe musi być.
-Tylko mnie nie próbuj do łóżka zaciągnąć.
-Ja? To ty powinnaś mnie próbować zaciągnąć. Jestem słodki jak cukierek - puścił mi oczko.
-Schodzimy na trochę nieodpowiedni temat - uśmiechnęłam się nerwowo.
-Tia... - mruknął - A gdzie Joke?
-Strzelam, że u Whispera.
Val nagle wstał.
-Wypuścił go?! - był zaskoczony.
-Ponoć się zmienił.
Val usiadł jakby przestraszony.
-O cholera...
-Coś nie tak?
-Jeżeli się wreszcie ogarnął, to mój przyjaciel wrócił - gwałtownie podbiegł do okna, wychylił się i patrzył z paniką w niebo.
Wstałam i do niego podeszłam. Wychyliłam się po cichu obok. Spojrzałam na niego.
-Val?
Wystraszony podskoczył i uderzył rogami w ramię okna.
-Wystraszyłaś mnie! - krzyknął.
-Co się dzieje?
-Mówiłem ci już, że Księżyc do mnie mówi zagadkami. Na niebie nie widać gwiazd. Przepowiednia sie zaczęła.
-Jaka?
-Gdy znikną gwiazdy przyjdzie przyjaciel, gdy spadną z nieba miłość się zjawi.
Przyjrzałam się niebu.
-Rzeczywiście puste.
-Zniknęły też wtedy, gdy po mnie przyszłaś - spojrzał na mnie, troszkę poczerwieniałam.
-Żałuję, że wtedy nie spadły - zaśmiał się - Żartuję - odwrócił wzrok.
Wyszłam z okiennej ramy. Val znowu zahaczył rogami.
-Kurczę - stanął przede mną trzymając się za rogi - Czy one urosły?
-Może troszkę - przyglądałam się mu.
-Tylko nie to - jęknął - Piłowanie to beznadzieja. Nie wiadomo kiedy trafi się na nerw.
-Trochę jak zęby?
-No przecież rogi to część czaszki.
Nagle usłyszeliśmy wstydliwe stukanie w ścianę od strony drzwi. Odwróciliśmy się w ich stronę. W drzwiach stał Whisper. Miał blond(prawie że białe) włosy i jaśniejszą karnację. Był ubrany na szaro. Jego oczy były ciemno-brązowe. Wyglądał tak niewinnie i delikatnie. Przysunęłam się jednak bliżej Vala, nadal Whisper mnie przerażał.
-Cześć - uśmiechnął się delikatnie składając ręce.
Następnie zniżył wzrok. Dopiero wtedy dostrzegłam jego ciemne wory pod oczami.

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz