*~ Czarny Las - Powrót ~*

7 0 0
                                    

Upuściłam maskę na ziemię, złapałam się za głowę zaciskając powieki. Czułam jak wszystkie, utracone przedtem, wspomnienia powracają. Valentino, Shadow, Czarny Las i Joke. Wszyscy inni. Otworzyłam szeroko oczy otoczona księżycowym blaskiem. Patrzyłam na klęczącego na ziemi Jokea. Spłynęły mi mimowolnie łzy.
-Jak mogłam o was... zapomnieć?...
Joke milcząc wstał i mnie mocno przytulił. Odwzajemniłam.
-Jak mogłam...?
-Wszystko jest mą winą - mówił jednocześnie szczęśliwy, że wróciłam i przygnębiony.
-Pamiętam jak umierałam. Potem słyszałam jakieś urywki z zewnątrz... Co się dokładnie stało? - zapytałam.
-Gdy ujrzałem twe ciało poqoli osuwające się na ziemię z przebitym na wskroś sercem, moje własne obrosły ciernie zadając mi niewyobrażalny ból. Nie potrafiłem wybaczyć samemu sobie po dokonaniu wobec ciebie takiego okrucieństwa. Nie potrafiłem soojrzeć w twe oczy, nie posiadałem tyle siły. Postanowiłem cię wyleczyć, ale także wymazać ci pamięć o wszystkim, co mogło mieć związek z Czarnym Lasem. Zaniosłem cię następnie do szpitala, w którym spędziłaś 2 miesiące bez świadomości o tym. Te miesiące były dla mnie katorgą, były one nią także dla reszty obozowiczów. Obozowisko wydawało się bez ciebie tak zimne... Musiałem rozpalać ogień w kominku, bym nie zamarzł poprzez tęsknotę, ból i udrękę. Zaniedbałem swe obowiązki, wszyscy mnie wyręczali, to tylko pogłębiło mą bezsilność. Wszyscy sądzą, że jestem na misji, a ja postanowiłem odzyskać jedyną iskrę, która potrafi rozświetlić mrok, w którym tkwię od zarania dziejów. Jesteś mym światłem Annie. Nie pozwól sobie zgasnąć.
-Przepraszam, że się wtedy nie ukryłam! - krzyknęłam płacząc i mocniej go obejmując.
-Annie... - gładził mnie po głowie.
-To wszystko było straszne. Nic nie pamiętałam, niczego nie rozpoznawałam. Nie rozpoznawałam swojego narzeczonego - płakałam.
Joke wyciągnął z małej kieszonki w swym płaszczu pierścionek, który mi wręczył podczas zaręczyn.
-Nosiłem go przy sercu przez ten cały czas - złapał delikatnie moją dłoń i wsunął mi go na palec.
Złapałam go za kołnierz i pocałowałam, odwzajemnił pocałunek. Gdy przestaliśmy, zauważyłam że przeniósł nas pod bramy obozowiska. Znowu zostawiam swoje codzienne życie, zostawiam babcię samą. Żal mi było, ale nigdzie nie będę czuła się tak, jak tutaj.
-Pędź się przywitać. Będę u siebie - powiedział Joke.
-Kocham cię! - pobiegłam najpierw do Shiven. Otworzyłam drzwi od jej pokoju, odwróciła się gwałtownie. Zaczęła piszczeć z radości, podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Lucyfer się tu przeteleportował i też mnie przytulił.
-Wiedziałam, że Joke po ciebie pójdzie ! - krzyczała szczęśliwa Shiven.
-To było pewne - mówił Lucyfer.
Puścili mnie w końcu.
-Tak za wami tęskniłam - powiedziałam ze łzami w oczach.
-Złotko, my bardziej - mówiła z uśmiechem - A co zrobił Joke? Jak ci przywrócił pamięć?
-Założył mi na twarz swoją maskę, wtedy wszystko sobie przypomniałam.
-Jego maska jest tak interesująca. Zawsze mi odmawia, gdy go proszę, by dał mi ją zbadać.
-Tylko tobie pozwala dobrowolnie jej dotykać - dodała Shiven.
-Zmieńmy temat. Gdzie reszta? Jak się trzymają?
-Whisper jest nadal w innym wymiarze, Shadow będzie rano-pilnuje lasu, a Valentino...
-Spotkałam go ostatnio, nie pamiętałam niestety że to on. Gdzie jest?
-Raczej u siebie. Strasznie przeżył twoje odejście, prawie tak strasznie Joke.
-Muszę do niego iść - ruszyłam do drzwi.
-Ale uważaj na siebie! - słyszałam za sobą idąc pośpiesznie korytarzem.
Dotarłam pod jego drzwi, patrzyłam na nie zmartwiona. Wzięłam się w garść i przekręciłam klamkę, następnie weszłam do środka. Łóżko było niepościelone, wszędzie leżały koszulki(niektóre zakrwawione, niektóre nie), okno było otwarte na ościerz; w powietrzu było czuć tytoń. Nie widziałam go nigdzie. Nagle drzwi się zamknęły, odwróciłam się gwałtownie. Val cały ten czas był za drzwiami, i to on je właśnie zamknął. Miał szeroko otwarte oczy, wyglądał komicznie. Uśmiechnęłam się.
-Hej Val.
Uderzył się mocno pięścią w twarz, a potem splunął krwią, bo zrobił to naprawdę mocno. Znowu podniósł głowę, zaczerwienienie na twarzy zaraz zniknęło.
-Nie - powiedział w szoku.
-Tak - odpowiedziałam.
-Nie - wyciągnął z lewej kieszeni pistolet i przyłożył go sobie do skroni z palcem na spuście.
-Nie, nie, nie! - krzyczałam.
-Wiem, że nie. Ale ty tak? - spytał - Oczywiście, że tak - upuścił pistolet i do mnie podbiegł.
Objął mnie mocno, ja go także. Czułam opuszkami palców jego wystające łopatki. Usłyszałam jak coś mu się wysypuję z nogawki. Oboje spojrzeliśmy na ziemię. Po zobaczeniu chyba 20 żyletek spojrzałam na niego zdenerwowana.
-Spokojnie, nie obciąłem sobie penisa! - krzyknął składając ręce.
Pokręciłam przecząco głową, co za gamoń. Zaczął wysypywać nagle jeszcze więcej żyletek z drugiej kieszeni.
-Val!
-Cicho! Liczę...
Patrzyłam się na niego.
-Dobrze, że mi wróciła pamięć. Nie wytrzymałabym bez twojego poczucia humoru.
-Jakiego humoru? Ja sobie grałem w kółko i krzyżyk na własnej nerce! I wiesz co z tego najgorsze?! Przegrywałem z samym sobą!
Uśmiechnęłam się szeroko i znowu go przytuliłam.
-Jesteś moim zdecydowanie najlepszym przyjacielem.
-Moją jest żyletka.
Spojrzałam na niego zła.
-Dobra, dobra! Możesz być i ty! - po czym zachichotał - Też tęskniłem, też. Było mi naprawdę ciężko. Potrafię żartować tylko przy tobie.
-Jesteś uroczy Val - puściłam go.
-O! O! MUSZĘ CI COŚ POKAZAĆ! - piszczał jak dziecko, któremu kupiono klocki lego.
Wcisnął jakiś guzik , który był na ścianie. Fragment jednej ze ścian się obrucił, a za nią był fortepian ze stołkiem.
-Dostałem fortepian! - krzyczał szczęśliwy.
-Potrafisz na nim grać? - podeszłam i delikatnie nacisnęłam jeden z klawiszy.
-Co chcesz, na czym chcesz - odparł pewny siebie siadając na stołku.
-Możesz zagrać piosenkę pod tytułem Vincent, od Ellie Goulding.
-Robi się - zaczął.
Miał talent, potrafił samą grą odzwierciedlić przesłanie piosenki. Patrzyłam jak jego długie i chude palce mkną łagodnie po klawiszach.
-Lubisz grać, prawda?
-Kocham muzykę - spojrzał na mnie nadal grając.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Tak samo jak ciebie. Spokojnie, nie odbiorę cię Jokeowi.
-Nie dałbyś rady - zaśmiałam się.
-Spójrz mi w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz.
Spojrzałam.
-Po prostu ciebie Valentino, jako osoby, ciężko nie kochać.
-Może kiedyś ktoś mnie pokocha, w taki sposób jakbym chciał - westchnął przestając grać.
-Przestań Val, każdy by cię chciał.
-Każda durna nastolatka, by mnie chciała. Ja chciałbym kogoś takiego jak ty, no chyba że jednak mnie chcesz?
-Nie, Val. Jesteśmy przyjaciółmi.
-To chciałbym mieć kogoś obok. Śmiać się z nią, grać dla niej i śpiewać, patrzyć jej w oczy i mówić; jak bardzo ją kocham. Kogoś za kim bym tęsknił tak mocno, jak za tobą.
Jego oczy były smutne, Val czuje się naprawdę samotny.
-Znajdziesz kogoś takiego. Skoro mi się udało, to tobie się tymbardziej uda.
-Jak? Całe życie cierpię. Nie mogę zbytnio wychodzić, bo rzucam się w oczy. Nie potrafię żyć jak człowiek, potrafię tylko być wampirem...
-To znajdź sobie wampirzycę, też nieśmiertelną.
-Wampirzyce to idiotki, w większości oczywiście. Wszystkie wyglądają tak samo.
-Jak?
-Podobnie do ciebie. Chciałbym znaleźć kogoś równie nieśmiertelnego co ja, ale o wiele bardziej delikatniejszego. Znajdę kogoś takiego?
-Każdy ma na ziemi tą osobę, która jest mu przeznaczona - odparłam.
-Wiem - mruknął - Pozostaje mi czekać, ale cieszę się, że wróciłaś. Będę mniej o tym myśleć.
-Val, masz kły to się uśmiechaj.
Uśmiechnął się, miał zęby jak brzytwy. Odwzajemniłam uśmiech. Nie bałam się go, zbyt długo go znam, zbyt bardzo go lubię.
-Joke założył ci tą swoją maskę co nie? - zapytał nagle.
-Tak.
-Spojrzałaś przez nią dookoła?
-Nie. Dlaczego?
-Gdybyś to zrobiła, dostrzegła byś ciekawe rzeczy.
-Takie jak? - zaciekawił mnie.
-Raz ją podkradłem i założyłem. Nigdy więcej tego nie zrobię.
-Dlaczego?
-Widzisz w niej potwory, widzisz w niej wnętrze ludzi dookoła, widzisz w niej wszystkie okropieństwa o jakich byś normalnie nie pomyślała.
-Dlaczego Joke ją nosi?
-Może w taki sposób komunikuje się z tym Mefistofelesem. Możliwe nie? - złożył ręce - Ale żebyś nie myślała, że cię zachęcam do sprawdzenia tego, ta maska jest niebezpieczna.
-No dobrze... - i tak zżerała mnie od wewnątrz ciekawość.
Muszę podkraść mu tą maskę, może nie teraz, ale kiedyś na pewno.
-Muszę już iść do Jokea, czeka na mnie u siebie.
-Strzałka - uśmiechnął się.
Opuściłam jego pokój. Idąc korytarzem rozmyślałam o masce Jokea. Czy ona jest przeklęta? Już miałam pukać do drzwi pokoju Jokea, ale zaczepiła mnie Shiven.
-Joke jest na siłowni! Ja bym biegła! - krzyczała szeptem.
Zaczerwieniłam się.
-Którędy? - spytałam.
-Winda na końcu korytarza. Zaraz przy podziemnym więzieniu, w którym kiedyś był Valentino.
Poszłam jak mi kazała, weszłam do windy. Kliknęłam guzik z obrazkiem sztangi. Winda była wewnątrz czarna, ściany i podłogę zdobiły czarne połyskujące kafelki. Nie leciała w niej żadna muzyka. Zjechałam tak w ciszy. Gdy drzwi windy się otworzyły, widziałam na końcu, zdaje się dużej siłowni, Jokea stojącego do mnie tyłem. Był w samych dresach i butach sportowych. Po cichu czerwona wyszłam z windy. Schowałam się za jedną z roślin. Przyjrzałam się sali, było w niej pełno drogiego sprzętu do ćwiczeń. Dojrzałam też przejście na basen. Potem spojrzałam na Jokea, który nachylał się cały czas nade mną z tym swoim umięśnionym torsem. Podskoczyłam.
-Po raz pierwszy widzę cię na obozowiskowej siłowni.
-Już wychodzę - byłam zawstydzona przez to, jaki Joke jest przystojny.
-Możesz zostać. Nie rozkazałem ci wyjść - zawołał mnie.
Patrzyłam w ziemię, byle nie na niego.
-Szkarłat twych polików jest związany z mą połowiczną nagością? Ubiorę się zatem - ruszył w stronę swojej torby z ubraniami.
-Nie, nie, nie! Znaczy, możesz się ubrać, ale nie musisz. N-nie musisz - patrzyłam na niego skrępowana.
Odwrócił się do mnie.
-B-Byłam u Shiven, Lucyfera i Vala. Nikogo więcej nie było.
-Tęsknota ich pożerała, czyż nie?
-Tak - mruknęłam.
Skierowałam wzrok na jego umięśnione ciało, zaraz zerknęłam w bok.
-Nie wstydź się mego ciała. Przecież dojrzysz je w całej okazałości w noc poślubną. Nie chciałbym, by twój wzrok mimowolnie ode mnie uciekał.
Czerwona spojrzałam na niego. On już noc poślubną planuje?!
-Zdejmij bluzę, Annie - złożył ręce.
-C-Co?
-Jeżeli sama odkryjesz swe ciało, będziesz zawstydzona przez siebie, nie przeze mnie. Zdejmij bluzę.
-A co jak ktoś tu-
-Nie martw się tym - patrzył na mnie skupiony.
Każe mi się rozbierać. Ja nie wiem, czy to dobry pomysł.
-N-Nie wiem czy to dobrze... - mówiłam.
-Nie obarczaj swego umysłu stresem.
Chwyciłam za końcw swojej bluzy, dłonie mi się trzęsły. Czułam się sparaliżowana. Joke do mnie podszedł, spojrzałam na niego zszokowana. Podciągnął moją bluzę i położył dłoń na moim brzuchu.
-J-Jack ?
-Połóż swą dłoń w tym samym miejscu na moim ciele.
Zrobiłam to, czułam twarde mięśnie opuszkami palców. Joke przesunął dłoń wyżej, pomiędzy moje piersi. Zadrżałam.
-Wykonaj ten sam ruch.
Przesunęłam dłoń.
-Czujesz nasze wspólnie bijące serca?
-T-Tak - skupiłam się.
-Moje serce biję powoli. Jest skoncentrowane, spokojne, awersyjnie podchodzi do stresu. Twoje zaś, jest niespokojne, zdezorientowane. To dobrze.
-Dlaczego?
-Są swymi przeciwieństwami, co oznacza, że do siebie lgną.
Spojrzałam mu w oczy.
-Masz w swym sercu lęk przed rozebraniem się na mych oczach - zabrał dłoń - Ten lęk zniknie tylkp wtedy, gdy sam tego na tobie dokonam.
Byłam tak czerwona jak nigdy.
-Na to jednakże nadejdzie pora.
-...Czemu?
Zerknął na mnie zainteresowany. Złapał mnie powoli i delikatnie za dłonie, ale po chwili gwałtownie przybił do ściany trzymając moje nadgarstki nad głową. Otworzyłam szerzej oczy.
-Wolałabyś pewnie, aby ma osoba nie oczekiwała cierpliwie aż do ślubu.
Patrzyłam na niego, zrobiło mi się ciepło.
-Zaskakujące, iż twe serce jest tak spokojne, gdy twe ciało jest w pewnym sensie unieruchomione.
-Nie boję się ciebie, dlatego.
-Bałaś się więc mnie, gdy powiedziałem ci byś się rozebrała?
-Nie... 
-Co jednakże tak koi twe serce?
-Ty - uśmiechnęłam się.
Patrzył na mnie spokojnym wzrokiem.
-Więc to to... - mruknął jakby rozwiązał zagadkę - A gdybym uniósł cię, na ramionach zaprowadził do sypialni, spędzilibyśmy następnie upojną noc, twe serce byłoby równie spokojne?
-Tak...
-Gdyby me oczy pochłonęła czerń?
-Tak.
-Gdybyś ujrzała demona, który jest we mnie ukryty?
-Nie boję się ciebie Joke. Pod żadnym względem.
Przybliżył do mnie twarz.
-Gdybym zrobił ci krzywdę po raz kolejny, wciąż byś mnie darzyła uczuciem?
-Tak, Jack.
Pocałował mnie delikatnie w szyję, po czym odsunął głowę.
-Twoje ciało zdaję się być coraz cieplejsze, nie masz przypadkiem gorączki? - puścił moje nadgarstki i przyłożył zewnętrzną część dłoni do mojego czoła.
Prawdziwym powodem tego ciepła było to, że Joke mnie tak strasznie pociąga. Jest taki tajemniczy, taki skryty, ukrywa dziecięcą głupotę za odważnymi i mądrymi słowami, jest dodatkowo tak przystojny...
-Może lepiej będzie, gdy zasnasz snu. Jest możliwość twego przeziębienia.
-Nie jestem chora, spokojnie - uśmiechnęłam się delikatnie.
-Skorzystam z prysznica, za ten czas zaczekaj tu na mnie.
-Dobrze - patrzyłam, jak bierze torbę i znika za drzwiami z dopiską ,,Prysznice".
Westchnęłam wciąż się uśmiechając.





Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz