*~ Czarny Las - Niezrozumienie ~*

18 0 0
                                    

Valentino usiadł na ziemi,rzucił wyłączony już telefon na łóżko. Miał przygnębioną minę. Ja za to stałam przed nim,a złość we mnie narastała.
-Dlaczego to zrobiłeś?!
-Nie krzycz - mówił z uniesionymi dłońmi nad głową jakby bronił się przed atakiem.
Patrzyłam tak na niego.
-Ja...- opuścił powoli dłonie - Nie ważne... Przepraszam.
Kucnęłam przed nim.
-Val?...Co się z tobą dzieje? Chciałeś mi namieszać w głowie?
-Może. Wtedy byś częściej przychodziła, bo twoim celem byłoby Czarne Pismo. Szkoda, że nigdy twoim celem nie będę ja. Cholera, po co ja ci to mówię? - wstał.
Też się podniosłam. Czy on mi właśnie wyznał miłość? Nie wiedziałam co czuć, byłam trochę zagubiona. Valentino tymczasem podszedł do okna i wyciągnął coś z kieszeni.
-Val?
Odwrócił głowę w moją stronę, miał w ustach papierosa, a w dłoni zapalniczkę. Jego oczy były zmęczone. Podeszłam do niego. Gdy tylko ruszyłam ponownie spojrzał przed siebie. Otworzył okno i usiadł na parapecie. Zapalił papierosa, zaciągnął się i wypuścił dym za okno. Usiadłam po drugiej stronie parapetu, na przeciwko niego.
-Nie bądź-
-Dziecinny? Ta... - mruknął po czym zaciągnął się ponownie.
-Val ja naprawdę-
-Ja naprawdę kocham Jokea, nie zawracaj mi gitary - znowu mruknął.
-Zamknij się! - krzyknęłam.
Wypuścił wolniej dym, skierowal wzrok znowu na moją tętnicę.
-Coś nie tak z moją szyją, że się tak gapisz?!
Nagle pojawił się bardzo blisko mnie, przede mną. Miał twarz blisko mojej. Mogłam dostrzec swoje odbicie w jego kłach. Patrzył na mnie dziwnie. Przyglądał się mi.
-V-Val? - troszkę się bałam.
Czy to była jego moc? Tak szybkie przemieszczanie się?
-Serce ci przyspieszyło wiesz?
-No dziwne skoro takie rzeczy odwalasz!
-Nie boisz się mnie?
-Nie boję!
-Jesteś pewna? - jego tęczówki zabarwiły się na czerwono.
Otworzyłam szeroko oczy. Ta zmiana koloru...to było piękne. Mimo wszystko nie miałam zielonego pojęcia co się dzieje z Valem. Łzy wypełniły moje oczy. Czy to jednak był strach?
-Nie boisz się, że tylko jeden twój gwałtowny ruch zadecyduje cy cię przemienię czy zjem?
Spoglądałam mu w oczy.Popłynęła mi nagle ciurkiem krew z nosa. Jego oczy zaświeciły delikatnie spoglądając na moją krew.
-Rzadko widzę tak ciemną - mruknął.
Krew splywała mi na usta, zatrzymywała się na nich.
-Jesteś chyba głupi, że nabiorę się na to wszystko.
Spowolniłam czas za pomocą mocy i wybiegłam z pokoju. Pobiegłam do siebie i schowałam się do szafy. Dyszałam. Val był przerażający na swój sposób. Jeszcze ta krew. Przetarłam usta i nos dłonią. Pewnie tylko ją tym rozmazałam. Ktoś wszedł do pokoju. Skuliłam się w szafie.
-Annie? Przepraszam! To nie byłem ja! - mówił Val błądzący po pokoju.
Milczałam. Co miałabym mu odpowiedzieć? Może też kłamać i nadal próbować mnie zabić.
-Gdybym był tamtym mną, to wierz mi od razu bym cię wyrwał z tej szafy za łachy i pożarł żywcem. Daj no spokój.
On wie gdzie jestem. Nie miałam innego wyboru jak mu zaufać. Uchyliłam drzwi od szafy. Spojrzałam na niego. Kucał tuż przed szafą. Miał zahaczony kołnierz od koszulki o nos. Zakrywał nią dolną część twarzy.
-Nie jestem głupi - postukał 3 razy palcem w swoją głowę.
-Co ci się stało?
-Księżyc trzyma mnie w dobrej kondycji. Gdy za długo zwlekam z odpowiedzią na zagadkę, spuszcza mnie ze smyczy - uśmiechnął się.
-Śmieszne, rzeczywiście. A dlaczego zakrywasz twarz?
-Dla estetyki.
-Dokładniej?
-Masz krew na twarzy. A ja jak widzę krew-
-Dobra, dobra rozumiem. Odwala ci szajba, jasne.
-Dlatego muszę ci wytłumaczyć szybko.
-Albo dać mi mokrą chusteczkę?
Val chwilę był nieruchomo.
-To też dobry pomysł.
-Są w szafce nocnej.
Wstał i mi jedną chusteczkę podał. Starłam krew.
-Ściągniesz tą koszulkę z twarzy?
-No nie wiem czy chcezz - zaśmiał się niepewnie.
Jednak ją ściągnął. Uśmiechnął sìe szczerząc nie zęby, lecz kły. Wszystkie jego zęby teraz były zaostrzone.
-Dzisiaj... Przed chwilą miałem kolejną mutację. Ta faza nazywa się fazą Kanibal. Teraz, jako wampirzy książę, mogę żywić się też mięsem. Ludzkim mięsem - uśmiechnął się głupawo.
-Jak to niby działa? Jaka mutacja?
-W moim pokoju jest mała kupka zębów. Możemy iść je policzyć.
-Val.
-Dobra, dobra. Po prostu wszedłem w ostatnią fazę przemiany.
Patrzyłam tak na niego. Zdawał się tym nie przejmować, ale jego oczy zdradzały jego przygnębienie.
-Val. Nie ważne co się dzieje, zawsze jestem obok, pamiętaj.
Oczy mu zabłysły. Były w swym pierwotnym kolorze, jedno zielone; drugie żółte. Uśmiechnął się delikatnie.
-Ale wracając do wcześniejszego. Dlaczego puszczałeś te nagrania?
Val westchnął i usiadł po turecku.
-Ja... No chciałem byś sobie ubzdurała, że jest egzorcyzm na Mefistofelesa, żebyś potrzebowała tej książki. Żebyś była u mnie częściej... Ja cię Annie naprawdę..lubię.
-Co to była za pauza przed ,,lubię"?
-Skończmy już ten temat proszę.
-Nie Val, nie skończymy. Masz mi się wytłumaczyć i to szczerze - byłam już coraz bardziej poirytowana.
-Mówiąc, że się w tobie zauroczyłem tylko by ci jeszcze bardziej namieszał. Całe rodzeństwo za tobą jak widzisz... I tak jak zawsze, wygrał ten najlepszy.
Wygrał? Jestem nagrodą w jakiejś walce?
-Najlepszy?
-No a Joke nie jest najlepszy? Bardzo wysoki, szerokie ramiona, umięśniony, przystojny, kulturalny, najsilniejszy z obozowiska, a dodatkowo jego przywódca... Ja to jestem co najwyżej różowym kurczakiem biegającym w jedną i w drugą.
-Różowym kurczakiem? - zaśmiałam się cicho - To nie jest tak, że wybrałam najlepszego. Wybrałam tego, którego kocham.
-No wiem, no wiem! - stękał.
-Skoro wiesz, to co ty wygadujesz?
-Ann - zmarszczył brwi zastanawiając się - Nie mam szans mieć ciebie, ale chcę być zawsze blisko. Nie muszę cię mieć, nie muszę ci robić śniadań do łóżka, nie muszę cię całować; czego z tymi zębiskami chyba nikt by nie chciał, ale chcę być blisko. Bardzo blisko.
-Co sugerujesz? - Val jest coraz dziwniejszy.
-Gdybyś była wampirzycą, byłabyś ze mną częściej. Byłabyś nieśmiertelna. Byłoby dla ciebie lepiej.
-Nie Val, nie byłoby. Jasne, byłabym silniejsza, ale nie tknęłabym krwi. Nie zgadzam się.
-Ja również - odezwał się Joke, chowający się w cieniu szafy.
-Joke? No to super - mruknął Valentino.
Joke wyszedł z cienia, wrócił do ludzkiej formy. Nachylił się przy Valu.
-Nie będę traktował cię ponownie ulgowo. Waż swe słowa.
-Ja tylko zaproponowałem najlepszą opcję. Gdyby Annie była wampirzycą, byłaby bezpieczniejsza.
-Nie tak bezpieczna jak relacja, która mogłaby się wtedy między wami zrodzić. Jak dobrze mi również wiadomo, wampiry są bezpłodne.
Val otworzył szeroko oczy. Czyżby o tym nie wiedział.
-Co? - mruknął przerażony Val - Jestem skazany na życie wieczne, a w dodatku dostaję wieczną samotność. Wspaniale... - Val wstał i ruszył do wyjścia.
Wyskoczyłam z szafy.
-Valentino, czekaj.
-A daj mi spokój - następnie wyszedł.
Spojrzałam na Jokea.
-Dlaczego taki jesteś?! - krzyknęłam.
-Musiałem go uświadomić o jego przekleństwie.
-Ale w taki sposób? Nie potrafiłeś delikatniej?
-Annie, różo ma, Valentino jest mężczyzną w ciele nastolatka. Musi się z obecną sytuacją przyswoić.
-Ale... Wampiry naprawdę są bezpłodne?
-Zdarzyły się tylko trzy przypadki krwiopijczych porodów. Miały złe skutki.
-Złe skutki?
-Nieistotne - mruknął - Czyżbyś krwawiła przedtem z nosa?
-Tak. Nie byłeś z nami cały czas?
-Otóż nie. Cenię twą prywatność w pewnym stopniu.
-W pewnym stopniu? Nie zasługuję na prywatność?
-Zasługujesz tak bardzo jak na bezpieczeństwo, jednak bezpieczeństwo zapewnię ci będąc większość czasu przy twej osobie.
Westchnęłam. Niby ma rację, ale zawsze jak rozmawiam z kimś i dochodzi do tematu relacji damsko-męskiej, ten się wtedy pojawia. Nie było go, gdy Val chciał mi coś zrobić. Może przez to, że chcę mieć prywatność jak każdy człowiek. Szkoda, że ta prywatność wiąże się z takimi sytuacjami. Może Joke właśnie w ten sposób stara mnie czegoś nauczyć. Nigdy bym mu nie zarzuciła głupoty, ale... jest trochę nadopiekuńczy.
-Joke. Mam moce, potrafię o siebie zadbać.
-Jestem oprawcą, mam przy sobie broń. Nie znasz moich mocy. Co zrobisz, by się obronić?
-Co?
-W większości przypadków, pierwszy ruch jest decydujący. Więc co zamierzasz? Masz prawo do zrobienia mi krzywdy.
-Joke-
-Las Iluzji jest pełen duchów, które potrafią się do mnie upodobnić. Wyobraź sobie, iż jestem jednym z nich. Pokaż co potrafisz.
On mnie chce teraz uczyć... Jest oprawcą. Ma broń, nie podał gdzie, nie podał jaką. Ma moc, ale także nie mam pojęcia jaką. To nie jest nowość, oni napotykają takie rzeczy na misjach. Nie powinnam się nad tym zastanawiać. Jego słowa są nieistotne. Moje przeczucie mnie nie zawiodło przy próbnej walce z Valentino, odruchowo skierowałam broń w odpowiednie miejsce. Teraz nie mam broni. Moją bronią jest moc. Jak mam się bronić mocą, która nie atakuje, ani nie broni? Jedyne w czym się przydaje to w ucieczce... Spojrzałam na Jokea. Stał nieruchomo, spoglądał na mnie. Czekał na mój ruch. Ja... Ja nie mam pojęcia co zrobić. Skoro moja moc pozwala tylko uciekać, to może tego Joke oczekuje. Spowolniłam czas. Zdawało mi się, że spowolniłam. Dłonie Jokea pogrążyło coś czarnego, mrocznego. Zaczęło w szybkim tempie zbliżać się w moją stronę. Zacisnęłam zęby, spowolniłam czas jeszcze bardziej, nawet moc Jokea zdawała się nie ruszać. Zaczęłam uciekać, wybiegłam z obozowiska. Przywróciłam czas do normy. Biegłam z uśmiechem. Potrafię uciec nawet od niego. Wbiegłam nagle w kogoś. Upadłam w skutek uderzenia. Podparłam się rękoma o ziemię.
-Poddaję się Joke - uśmiechnęłam się.
Dopiero potem spojrzałam na wysoką i wychudzoną postać stojącą przede mną. Szkarłatne oko zaświeciło między bandażami, którymi było owinięte całe jego ciało. Miał strasznie długie palce, ostro zakończone i ciasno zawinięte. Był na pewno wyższy od Jokea. Jedyne w co był ubrany to opaska na głowie, ze złotą protokątną sztabka z grawerem. Miał białe poczochrane odstające włosy wyginające się na bok. Opaska nachodziła mu na drugie oko, które przez to nie było widoczne. Nie mial widocznych ust ani nosa. Tylko jedne błyszczące oko, które się we mnie wlepiało. Zatkało mnie, ale powoli wstałam.
-Prze-przepraszam - mruknęłam trochę zdziwiona trochę wystraszona.
Stał zgarbiony milcząc. Sam fakt, że był wyższy od Jokea będąc pochylonym, mnie przerażał. Przyglądałam mu się tak. Miał trochę powyginane ciało, wychudzone nogi i ręce, nawet twarz. Dziwnie też od niego pachniało. Uznajmy, że to był zapach balsamu z nutką rozkładającego się ciała. Tylko na mnie patrzył. Zaraz sobie coś przyoomniałam. Gdy wbiegłam do Lasu Iluzji, jakaś mumia przede mną przeszła. Val, Joke i reszta mówili, że tamten las zamieszkuje Nintendo, który tworzy iluzje, i jest leniwy, i tworzy te dziwne przesilenia, w wyniku których całe obozowisko szaleje. Zadrżałam lekko, ale po chwili wykrztusiłam zdanie.
-To ty j-jesteś Nintendo?
Patrzył na mnie, stał nieruchomo, jak posąg. Pomachałam mu ręką przed oczami, nagle złapał mnie za nadgarstek. Przez te swoje palce prawie zdołał go dwukrotnie nimi owinąć. Otworzyłam szeroko oczy, puścił mnie po chwili. I ponownie stał i patrzył nieruchomo.
-Co za creep - pomyślałam.
-To ja może wrócę do obozowiska - powiedziałam, po czym skinęłam za niego głową na zrozumienie.
Odwróciłam się. Zerknęłam na niego zza ramienia. Pokazał coś rękoma. Odwróciłam się ponownie wnjego stronę.
-Co? - nie wiedziałam o co mu chodzi.
Gestykulował rękoma. Może to jego moc? Zacisnęłam oczy, bo czułam, że zaraz stanie mi się krzywda. Po minucie je otworzyłam. Nadal gestykulował. Powtarzał bez przerwy te same ruchy.
-N. I. E. R. O. Z. U. M. I. E. M. C. I. Ę - przeliterowałam mu.
Przestał w końcu. Cp jest z nim nie tak.
-Mrugnij okiem, jeżeli to ty jesteś Nintendo.
Nadal się dziwnie patrzył. Albo mnie nie rozumiał, albo to nie jest Nintendo. No dajcie spokój, to musi być Nintendo. Miałam już coś powiedzieć, ale pomiędzy nami pojawił się Val.
-Nineeeek! -mówił zestresowany z uśmiechem, po czym do mnie szepnął - Dobrze ci radzę, spieprzaj stąd - po czym znów zwrócił się do niego - Nineeeeek! Co ty tutaj robiiiisz?! - dziwnie się uśmiechał.
Nintendo patrzył na niego przez moment, a po chwili wystawił rękę. Pojawił się w niej zwinięty w rulon pergamin.
-O nie. O nie, nie, nie! To nie do mnie, to do Jokea!
Nintendo zaczął mu jeździć pergaminem po twarzy. Śmiesznie to wyglądało przyznam.
-Zabieraj ten papier - Val odepchnął jego dłoń, nagle telefon mu zaczął dzwonić, sięgnął po niego - O! Patrz! Patrz, patrz, patrz! - wymachiwał Nintendo telefonem przed twarzą - Kto dzowni? Joke dzwoni! Joke! Jemu daj pergamin!
Valentino odebrał telefon, włączył Jokea na głośnomówiący.
-Halo, Joke?
*-Vincencie. Stan wyjątkowy. Nie potrafię namierzyć Annie, jest poza mym zasięgiem. Coś się stało. Widziałeś ją gdziekolwiek?*
Val się zaczął panicznię rozglądać, chyba myślał że uciekłam. Tylko dlaczego Joke nie może mnie namierzyć? Zawsze się zjawiał przy mnie znikąd... Spojrzałam na Nintendo. Znowu wlepiał we mnie swój krwisto czerwony wzrok. Czy to on jest winowajcą?... Ciarki mnie przeszły.

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz