Spojrzeliśmy oboje w stronę pokoju Williama. Lucyfer nawet się nie zastanawiał i ruszył do drzwi. Wbiegliśmy oboje do środka. Val i William nagle wstali z ziemi podnosząc ręce do góry. Oko Vala się powoli regenerowało, bo widocznie gamoń się znowu postrzelił. Uśmiechał się głupio.
-Co wy odpieprzacie do cholery? Kto wam dał broń?
-Val?
-Willy chciał tylko sprawdzić czy rzeczywiście jestem nieśmiertelny! - oko zdążyło się już zregenerować, a po policzku Vala spływała jegi krew.
William się nie odzywał. Broń leżała na ziemi.
-Czy to nie ten sam pistolet, który ,,niby,, testowałeś? - spytałam oburzona.
Na jego twarzy pokazał się poker face.
-Nooo... W sensie...
Lucyfer podszedł i podniósł broń. Posłał dwa strzały, centralnie w kolana Vala. William odskoczył wystraszony wsytrzałami. Strzelający schował pistolet za pas od spodni. Val upadł na ziemię, rany i tak zaraz się zrosły. Siedział tak na ziemi.
-Na szczęście mam spodnie z dziurami - westchnął.
-To nie są pieprzone żarty Valentino! - był zdenerwowany - Broń palna jest zakazana w obozowisku! Miałeś się jej pozbyć zaraz po przetestowaniu!
-Jezu, a czy ja kogoś zabiłem? - wstał z ziemi podskakując z jednej na drugą nogę, aby je rozruszać.
-Powiem Jokeowi, a wtedy nie będziesz miał powodu do śmiechu- warknął Lucyfer.
,,Powód do śmiechu", martwię się, że akurat to Val bardzo weźmie do siebie, oczywiście zgadłam. Valentino zdawał się pierwszy raz mieć przy mnie groźną minę. Zacisnął kły.
-A tobie kto kurwa dał prawo rządzić, co? - powolnym krokiem ruszył w stronę Lucyfera.
-Grozisz mi? - spytał Lucyfer nadal pewny siebie stojąc na przeciwko zbliżającego się do niego wściekłego Vala.
-To też zgłosisz Jokeowi? Może mu jeszcze chuja ojebiesz hm?
-Val! - wkurzyłam się.
-Uważaj na słowa, bo...
-Bo co? Jestem kurwa nieśmiertelny - popchnął Lucyfera - Co mi zrobisz, no co? Wystraszysz mnie panie Koszmar?
-Nazwano mnie Lucyferem nie bez powodu - nie był ani trochę przestraszony.
Val podniósł go za kołnierz do góry, wpatrywał mu się w oczy.
-Panuj nad sobą!
-Ha! Ktoś tu się boi! - triumfował nad sobą Val.
-Puść go! - złapałam Vala za rękę próbując coś wskurać.
Nagle Val go puścił i wybuchnął śmiechem.
-Strach się boi! - śmiał się - Jednak to, co mówiłeś Willy to prawda!
William cicho burknął, by powstrzymać śmiech. Lucyfer zmarszczył brwi stojąc już na równych nogach.
-Nie pośpicie sobie dzisiaj - wyszedł po chwili.
Zostałam z nimi sama. Nagle Val sięgnął po coś do ziemi i to podniósł. To był pistolet, który dopiero co Lucyfer im zabrał!
-Val, wyrzuć to - powiedziałam poważna.
-Daj spokój Ann. Strzelam tylko do siebie - schował go do tylnej kieszeni.
-Wyrzuć to, albo zawołam Lucyfera.
Val szerzej otworzył oczy, był widocznie zaskoczony. Moim zdaniem Lucyfer miał rację, mogą sobie jeszcze zrobić krzywdę. Dodatkowo łamią zakaz, który prawdopodobnie ustalił Joke. Val dziwnie westchnął i przewrócił oczami. Nagle zaczął ściagać z siebie koszulkę.
-Val? Co ty-? - nic z tego nie rozumiałam.
Rzucił mi koszulkę na głowę. Wykorzystał moment mojej dezorientacji i rzucił mnie na łóżko.
-Val! - warknął William widząc sytuację.
Val podparł się trzymając moje dłonie, swoimi nogami przyblokował moje. Nie miałam już na twarzy koszulki i wszystko doskonale widziałam.
-V-Val co ty odpieprzasz?! - szarpałam się, ale był silniejszy.
-Ann nie każ mi tego robić no - jęczał niezadowolony - Dobrze wiesz, że nikomu nie zrobię krzywdy.
-To po cholerę ci ta broń?!
-Nie mogę ci teraz powiedzieć - mruknął.
-Puść mnie! - krzyczałam.
-Albo będziesz cicho, albo cię uciszę własnymi ustami - zaśmiał się.
Popatrzyłam na niego poirytowana.
-Jestem taki obleśny, że od razu jesteś cicho? Auć...
-Val, puść mnie.
-Obiecaj, że mu nie powiesz.
-I tak zauważy, że nie ma tego pistoletu! Nie jest idiotą!
-Rzeczywiście - Val się zamyślił.
W tym czasie dostrzegłam, że ta broń znowu wypadła. Wydarłam ręce spod ucisku i chwyciłam za pistolet. Przyłożyłam go do czoła Valentino. Uśmiechnął się zadowolony.
-Że ty Ann najpierw sięgniesz po takiego gnata, a nie tego, którego ma Joke, to się nie spodziewałem.
Zaczerwieniłam się, ale przycisnęłam pistolet mocniej.
-No dalej. Strzelaj!
-Przestańcie do cholery! - odezwał się William.
Spojrzeliśmy automatycznie w jego stronę. Val wykorzystał moment i wyrwał mi broń, potem ze mnie wstał. Usiadłam patrząc jak Val ponownie ma przy sobie swoją zabawkę.
-Sorki Willy, już sobie idziemy - patrzył na mnie skupiony.
Pierwszy raz Valentino sprawiał, że moje ciało mimowolnie drżało. Czy ja się go boję? Niemożliwe. To Val, jak można się go bać? To przecież Val... Może właśnie w tym tkwi problem? Że to właśnie Val.
-Chodź Ann - przytrzymywał mi drzwi.
Wstałam i pospiesznie opuściłam pokój. Zaczęłam biec, wręcz uciekać. Nie byłam pewna gdzie dokładnie biegnę, ale chciałam być z dala od wszystkich. Nagle coś wciągnęło mnie do swojego pokoju. Upadłam na ziemię, podnosząc się z niej wiedziałam już gdzie jestem.
-Dlaczego przede mną uciekasz Ann? - usłyszałam ponury głos Vala.
Podniosłam głowę do góry. Pierwsze, co zobaczyłam, to jego przygnębiony wyraz twarzy. Milczałam.
-Boisz się mnie? - podszedł bliżej o jeden krok.
Cofnęłam się o tyle samo. Cała sekwencja powtarzała się aż nie zetknęłam się biodrami z biurkiem. Zacisnęłam powieki. Nie mam pojęcia dlaczego odczuwałam strach.
-Ej, Ann - położył dłonie na moich policzkach - Otwórz oczka - powiedział słodko.
Otworzyłam oczy, przede mną stał Joke.
-Jack! - przytuliłam go mocno - Wróciłeś.
Joke milczał. Przyciągnęłam do siebie jego twarz i namiętnie pocałowałam. Joke oparł się o biurko nadal mnie całując. Naparł na mnie trochę swoim ciałem. Gdy już miałam włączyć do pocałunku język, Joke uderzył mnie z całej siły czołem w czoło. Zakręciło mi się w głowie. Obraz zaczął się rozmywać, a figura Jokea zmieniła się stopniowo w przed chwilą stojącego tu Valentino. Był czerwony i miał łzy w oczach, a na ustach miał... moją szminkę. Podpierał się nadal rękoma o biurko mając mnie w swym objęciu.
-Nie. Nie nie nie - czułam, że zaraz zwariuję - Zostaw mnie! - próbowałam się wyrwać, ale Val z siłą mnie przytrzymywał.
Objął mnie mocno stojąc za mną.
-Ann nie ruszaj się!
Przestałam się wiercić, wstydziłam się tak bardzo za siebie.
-Lucyfer specjalnie namieszał nam wszystkim w głowach - mówił.
-Zamiast ciebie... był tu Joke - mówiłam zniesmaczona - Kogo ty widziałeś?...
Val dziwnie zamilkł.
-Val? - ponowiłam pytanie.
-W tym problem, że ja widziałem ciebie...
-I kontynuowałeś?! Jak mogłeś?!
-Przecież dzięki mnie się ogarnęłaś! Zmusiłem się by przestać!
-Aha! Czyli co?! Gdybyś się nie zmusił, to poszedłbyś ze mną do łóżka?!
Val mnie puścił.
-Cholera Ann! Nie widzisz tego?!
-Czego niby?
-Spędzasz więcej czasu ze mną niż z Jokem, mamy o wiele więcej tematów do rozmowy, wszystko nas do siebie zbliża. Nie sądzisz, że to coś znaczy?! Że los chce byśmy...
-Byśmy co?
-Byśmy byli ze sobą Ann. Nie widzisz tego, nie czujesz?
Patrzyłam na niego zdziwiona tym co mówi. No może i ma trochę racji, ale nie na tyle aby mógł decydować o tym z kim będę.
-Drugi raz mnie już pocałowałaś. Przyznaj, że jednak w jakimś stopniu ci się podobam. Nie musisz przyznawać, czuję to - patrzył na mnie ze skupieniem.
Odwróciłam głowę zarumieniona.
-Ann nie uciekniesz przed tym - złapał mnie za rękę.
W mojej głowie toczyła się bitwa, pędzące stado myśli tratowało kolejne. Ogromny wir miał miejsce zaraz pod moją czaszką. Wszystko to mnie sparaliżowało, nie byłam w stanie się ruszyć.
-Potrafię rozpoznać, co masz na myśli przez samo twoje spojrzenie Annie. Jestem wampirem, potrafię w takie rzeczy.
-Zamknij się - mruknęłam cicho.
-Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale naprawdę tego nie dostrzegasz? Nie patrzysz na mnie tak jak ja patrzę na ciebie?
-A jak na mnie patrzysz? - zwróciłam ku niemu wzrok.
Kąciki jego ust zadrżały.
-Jesteś taka... taka jedyna w swoim rodzaju. Twoje serce bije w tak słodkim rytmie.
-"Słodkim"?
Val się do mnie zbliżył, przybliżył do mnie twarz.
-Pocałuj mnie tak raz jeszcze. Tylko o to proszę. Chcę to znowu poczuć - zdawało mi się, że trochę szybciej oddychał.
-Nie mogę Val. Jestem z Jokem, kocham go i nie zamierzam go zdradzić.
-Przecież dopiero co mnie pocałowałaś. Drugi raz dużo nie zmieni.
-Nie mogę do cholery.
Poczułam na mojej szyi pocałunek, potem drugi namiętniejszy.
-Val, stop! - po chwili skóra na mojej szyi zetknęła się z powierzchnią jego zębisk.
Odepchnęłam go i wybiegłam. Trzasnęłam głośno drzwiami, oparłam się o nie plecami.
-Annie! - krzyczał drapiąc drzwi.
-Val! Mam pytanie! Jadłeś coś dzisiaj?!
-Ja...! Nie jadłem... Przepraszam Ann, jestem idiotą. To wszystko przez to! Cholera, o mało nie zrobiłem ci krzywdy!
-Nie przepraszaj już - uśmiechnęłam się delikatnie - Nadal jesteśmy przyjaciółmi.
-Na szczęście... - mruknął - Słuchaj. Odejdź od pokoju, a ja pobiegnę do lasu. Najlepiej bym cię nie widział.
-Dobra, dobra - poszłam do pokoju Jokea.
To miejsce zawsze wydaje się ciche i bezpieczne. Za każdym razem gdy widzę jak wiele jest tu książek czuję się jak w domu. Mama mnie wciągnęła w czytanie gdu jeszcze byłam mała. Ciekawe czy któraś z książek opowiada o czymś podobnym do mojego życia. Cały czas myślałam o Valentino. Chyba właśnje tak wampir miesza w głowie swojej ofiary, by do niej dotrzeć. Był zwyczajnie głodny, wszystko co powiedział nie miało znaczenia. Jednak to jak mnie pocałował w szyję było takie... miłe. Muszę sobie to wybić z głowy, bo stanie się coś złego. Jednak gdyby tylko Joke mnie tak przybił do łóżka, wycałował... Chyba to jest ta rzecz, która podoba mi się w Valu, że jest bezpośredni i nie ma tylu zasad. Jakie z resztą zasady mogłaby mieć nieśmiertelna osoba? Martwię się też, bo Jokea nadal nie ma. Chcę już wybrać z nim datę naszego ślubu i uwolnić się od takich sytuacji jak dzisiaj. Skoro Joke mówi, że takie rzeczy dopiero po ślubie, to chcę się już za niego wyjść. Może wtedy wypełni tą pustkę, brak takiego pożądania. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Otworzyłam je zaraz po tym, jak poczułam czyjąś dłoń delikatnie przejeżdżającą po moim policzku.
-Jack... - uśmiechnęłam się na jego widok - To naprawdę ty?
-Kimże bym był, jak nie mną - usiadł przy mnie.
Podniosłam się i położyłam głowę na jego torsie. Objął mnie ramieniem.
-Jak ci minęły poszukiwania?
Wyglądał na zmęczonego, jak nigdy.
-Nim nasz ślub się nie odbędzie, mamy zawarty pokój międzylasowy. Następną rzeczą będzie podpisanie paktu złączenia.
-Pakt czego?
-Nasze lasy złączą się w jeden, władzę bedę sprawował z nim wspólnie.
-Zgodziłeś się na to? - byłam zaskoczona - Po tym wszystkim?
-Nick nie jest osobistością lekkomyślną. Uznałem, iż to najlepszy wybór, znacząco lepszy aniżeli walka.
-Może i tak - westchnęłam.
-Jak przebiegła twa rozmowa z Williamem?
-Dobrze. William trzyma się znacznie lepiej dzięki mnie i Valowi. Cierppi jedynie z powodu Nightrun.
-Sprawa ta może końca nie dobiec.
-Jeżeli jej nie wyzna uczuć, to tak będzie.
-Nicole jest kobietą nieobliczalną, lepiej dla Williama trzymać się od niej z dala.
-Ale on ją naprawdę kocha!
-Lecz ona nie jest zdolna do miłości, w jej żyłach mknie nienawiść - mówił ponury.
-Tak czy siak, liczę że razem będą szczęśliwi. Chciałam po rozmawiać o czymś jeszcze.
-Mów więc.
-Może już zaplanujemy nasz ślub? Kiedy, co i gdzie?
-Wyprzedziłaś mą osobę tymi słowami. Także miałem nadzieję, że o tejże istotnej sprawie pomówimy.
Zarumieniłam się.
-Cieszę się, że to mówisz.
-Me plany objęły wszelką istotę tego przedsięwzięcia. Nasz ślub odbędzie się na polanie w naszym lesie. Ozdobiona ona zostanie białymi różami. Pragnę aby wszystko było jasne i przejrzyste, przypominające światło emanujące pięknem na tle mrocznej roślinności. Dokładnie w ten sam sposób rozświetlające mrok jak twa osoba.
Uśmiechnęłam się i go przytuliłam.
-Będzie pięknie. A wesele?
-Odbędzie się w podziemnej sali, tuż pod obozowiskiem.
-A kiedy?
-Wszystko zostanie wytworzone za pomocą mej mocy, czas nie musi być odległy gdyż nie pochłonie to zbyt wiele.
-Najlepiej jak najprędzej.
-Przyszły tydzień, sobota.
-Szybko. Jeszcze muszę sobie znaleźć suknię...
-W kwestii planów nocy poślubnej i naszego miesiąca miodowego, zinicjowałem coś wyjątkowego.
Spojrzałam na Jokea czerwona. Co on planuje? Wyglądał znowu jakby chciał się uśmiechnąć, ale nie mógł.
-Będziesz szczęśliwa, zapewniam ma Różo.
Przytuliłam go, pogładził mnie po włosach.
-Kocham Cię Jack - szepnęłam.
-Też Cię kocham Annie. Nie pozwolę, by coś zepsuło nasz ślub i zabrało uśmiech z twej twarzy.
-Będzie dobrze, wiem o tym.
-Jeszcze jedna istotna sprawa Annie - złapał mnie lekko za włosy.
-Tak? - wtulałam się.
-Pragniesz tego ślubu ze mną, czy może z Vincentem? - pociągnął mnie trochę za włosy.
- C-Co? - rozkojarzona patrzyłam na Jokea, który zdaje się, ponownie o wszystkim wiedział.
Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś.
-A więc? - zcisnął moje włosy mocniej w swojej silnej ręce.
CZYTASZ
Czarny Las - ,,Też cię kocham''
FantasyCzarny Las. Miejsce spowite chłodem i mgłą. Plotki mówią o częstych zaginięciach młodych kobiet w tym mrocznym miejscu. Jednak czy wszystko wskazuje na pedofili, czy porywaczy? Każdy stara się unikać wzroku czegoś co się tam kryje, za drzewami, za...