*~ Czarny Las - Zainteresowanie ~*

22 0 0
                                    

Odwróciłam wzrok zawstydzona.
-Powiedziałem coś nie tak? - spytał jakby nie rozumiał o co mi chodzi.
-Nie, nie... Tyle, że... Nie sądzę, by seks z tobą byłby męką... Jakikolwiek byś nie był - mówiłam speszona.
-Mogę zdjąć szaty, a wtedy zadecydujesz.
Byłam cała czerwona.
-Nie musisz się rozbierać! Joke ....! Po prostu... To nie jest tak, że im większe tym lepsze? - byłam tak zawstydzona jak nigdy.
-Skoro tak sądzisz, to współżycie może nie być problemem - odparł ze spokojem.
-A jeśli już chodzi o śluby... Co ze ślubem Shiven i Lucyfera? - spytałam.
-Z tego co słyszałem, odbędzie się za dwa dni. Dziś Lucyfer szykuje miejsce w Czarnym Lesie, a Shiven zajmuje się resztą. Dziś wieczorem będzie wieczór kawalerski.
-Jednak będą te wieczory?! - zdziwiłam się - Ale fajnie! Kto będzie na kawalerskim?
-Lucyfer, Vincent, Tom, ma skromna osoba, William, oraz Stephen jeśli zdoła.
Shadow?... Trochę go już nie widziałam...
-Panieńskiego nie będzie? - spytałam.
-Shiven rzekła, iż nie chce dwuosobowego wieczoru, więc sobie odpuści. Według mnie to dobry pomysł, ma dużo na głowie.
-Joke. Nie bądź tym drętwym i się z nimi napij. Choćby i tego wina. Nie myśl o mnie - mówiłam.
Byłam ciekawa jak zachowywałby się pijany Joke. Tak jakoś mnie to interesowało. Nie w złej wierze oczywiście.
-Kończymy późno w nocy. Nie oglądaj mnie w takim stanie w jakim będę. Ludzie pod wpływem alkoholu robią różne rzeczy...
-Spokojnie Joke - westchnęłam - Sama byłam już pod wpływem.
-Ty? Kiedyż to?
-Było parę imprez ze znajomymi... - odparłam - Ale to nic takiego.
Patrzył na mnie zaintrygowany tym, co mówię.
-Buntownicza z ciebie osóbka, Annie Moonlight - mruknął.
-Może trochę... Kiedy idziesz?
-O 20 widzimy się w podziemnej sali bankietowej, tutaj w obozowisku. Jeżeli coś się stanie, to przyjdź i mnie o tym zawiadom.
-Tak, tak... Zostały ci 4 godziny do imprezy - spojrzałam mu w oczy.
-Jest coś co zechciałabyś w tym czasie zrobić? - zapytał spokojnie.
Spojrzałam mu w oczy.
-Nie.. Wybacz mi, ale muszę się spotkać z Valentino. Chcę z nim porozmawiać... - zeszłam z łóżka.
Joke nagle usiadł, przyciągnął mnie z siła do siebie, leżałam na łóżku w parę sekund. Nachylił się nade mną i mi się przyjrzał.
-Boisz się czegoś? - spytał.
Patrzyłam na niego zdezorientowana.
-Hm?
-Zawsze uciekasz jak coś przeraża twą osobę. Powiedz mi, co obejmuje twój strach?
-Ja... - zabrakło mi słów.
-...Chciałem pomówić o naszych przyszłych planach.
-Jakich planach?
-Ma różo. Dałem ci w prezencie wyjazd. Pragnę wiedzieć czy już się zdecydowałaś co do miejsca.
-...Najlepiej chyba gdzieś gdzie jest plaża, pokój z widokiem na morze i jednocześnie miasto...
-Mogę też stworzyć wymiar w miejscem twoich marzeń.
-Wymiar?
-Inny wymiar wszechświata. Czasem zaszywałem się w takim i rozmyślałem, byłem tam sam.
-Niesamowite...Wolałabym gdzieś naprawdę wyjechać,ale nie odmówię zobaczenia jakiegoś z wymiarów. Może California...?
-Może Miami?
-Miami! Tak!
-Zarezerwuje nam lot i bilety, powiedz mi tylko na kiedy.
-Krótko po ślubie Shiven... Chcę odpocząć od tego wszystkiego. Ten cały Czarny Las, moje zaginięcie...
Joke pocałował mnie w czoło.
-Będzie dobrze - powiedział.
-Albo mam pomysł Joke...
-Zamieniam się w słuch.
-Może zostawmy ten wyjazd na podróż poślubną?...
-Możemy odbyć i z dziesięć wyjazdów przed ślubem, nie mamy ograniczeń majątkowych.
-Wiem, ale tak chyba będzie lepiej.
-Twe myśli są złote, ma osoba będzie im posłuszna - odparł wstając.
Również wstałam. Przytuliłam się do niego.
-Kocham cię,Jack - mruknęłam.
-Me serce bije tylko dla ciebie, ma Różo - objął mnie swymi silnymi ramionami.
Gdy jestem w niego wtulona, czuję się tak bezpiecznie... Jakby nic nie mogło mnie zranić, jakby nikt nie miał możliwości mnie skrzywdzić. Wręcz jakbym była otoczona niewidzialną tarczą broniącą każdy atak w moją stronę. Puściłam go.
-Będę u Vala, jakbyś mnie szukał - odparłam.
Wyszłam z pokoju, zaraz stałam pod drzwiami Vala. Zapukałam. Usłyszałam w środku strzał z pistoletu. Zadrżałam i powoli otworzyłam drzwi. Val siedział przy biurku z pistoletem przystawionym do głowy, której rana postrzałowa się regenerowała. Na biurku było trochę krwi.
-Val? - szeroko otworzyłam oczy patrząc na tę sytuację.
Odwrócił głowę w moją stronę szybko zrzucając do szuflady rzeczy z blatu biurka, których nie dojrzałam wcześniej. Zdawało się, że nie wie co powiedzieć. Łzy mi napłynęły do oczu. Położył pistolet na biurku i zaraz do mnie podszedł.
-Ej no nie nie nie nie nie. Ciiiii.... Ciiii.... - mówił podchodząc, a potem mnie przytulając.
Zamknął jednocześnie za mną drzwi. Nie objęłam go.
-Chciałeś....znowu....się zabić?..-przerażona spytałam.
-Nie....Słuchaj.. nie... - miał skwaszoną minę - Miałem sprawdzić najnowsze ludzkie naboje....W sensie...czy mnie zranią....i ten sam efekt...czyli żaden...ej...
-A co jeżeli te,by ci coś zrobiły co? -odepchnęłam go - A ty od tak strzelasz sobie w głowę!
-Te naboje są sprzed pół roku...Musiałem je przetestować... Spokojnie...
-No nie wiem...- mruknęłam.
-Usiądź -odparł.
Usiadłam na łóżku.
-Zawsze mam naboje w kieszeni. Wiesz czemu?
-Czemu?
-Bo nie mam broni.
-Co?
-Jak się zastanowisz, to zrozumiesz. To coś głębokiego. Związanego ze mną. I proszę,masz zajęcie. Aha! Następnym razem, po usłyszeniu strzału, zapukaj drugi raz.
-Co jak będziesz martwy?...
-No wtedy sama będziesz musiała otworzyć drzwi - zaśmiał się.
-Mało śmieszne - byłam rozkojarzona jego chumorem.
,,Noszę naboje,bo nie mam broni". Co to oznacza?... ,,Żyję, bo nie mogę umrzeć"? ... Może trafiłam.. Martwię się o Vala.. Usiadł obok.
-Co naszą małą Annie sprowadza do Draculi takiego jak ja?
-Draculi pff - zaśmiałam się - Chciałam się spytać o parę rzeczy.
-No to luz - położył się - Dawaj.
-Co oznacza Valentino?
-Hm? Mój pseudo? Z włoskiego pewnie coś z walentynkami, w sumie to też włoskie imię. Mi za to chodziło o moją datę urodzin.
-Racja. Walentynki. Mogłam się domyśleć.
-Co jeszcze?
-O Jokea.
-Ploteczki!-usiadł- Pytaj pytaj!-uśmiechnął się.
-Jaki on jest po alkoholu?
-Joke?...Taki no ..hm... Rzadko to się go widzi pijanego, ale jak już to trochę zboczony.
-Serio?-zdziwiłam się.
-No tak. Coś mówi o seksie itd. a potem znika u siebie czy w lesie.
-Tak o go puszczacie?
-Wraca zawsze.
-Że co? Nie martwicie się,że coś sobie zrobi? - spytałam zdziwiona.
-Joke i zrobić coś sobie? Nawet podczas kisji rzadko wraca połamany. No dobra, może ostatnio było z nim źle,ale to nie znaczy,że zawsze tak jest. Joke...Demon, którego ma w sobie...Wiesz co dokładnie imię Mefistofeles oznacza? - mówił spoglądając w ziemię.
Spojrzałam tylko na niego zastanawiając się. Nigdy w zasadzie nie zainteresowałam się, co może ono znaczyć. Słyszałam tylko, że demony mają swoje imiona nie po to by się odróżniać, w sensie nie tylko po to,ale także ze względu na to, iż każde ma jakieś głębsze znaczenie.
-Widzę, że nie wiesz - złożył ręce po czym podszedł do biblioteczki.
Sięgnął po jakąś biało-złotą księgę.
-To Biblia?- zapytałam zdziwiona.
-Co? Nie - odparł ściągając biało-złotą nakładkę z czarnej, trochę podpalonej księgi.
-Co się stało z tą książką? - nigdy nie widziałam tak zniszczonej książki.
-Słuchaj. Jakby ktoś pytał, nigdy nie widziałaś tej księgi na oczy, a bynajmniej na pewno nie u mnie. Zrozumiano? - mówił machając księgą.
-Okej, okej. Ale powiesz mi co to za książka?
-Czarne Pismo. Czasem w żartach nazywane Pismo Przeklęte - zaśmiał się.
-To taka Biblia Szatana tak?
-Szatan? Wy ludzie serio wierzycie w takie coś? - spytał skwaszony.
-A nie istnieje? Biblia przecież-
-E! Nie mów o Biblii przy wampirze. Wspominała ona kiedykolwiek o Lasach? Wspominała ona o wampirach, wilkołakach czy nie wiem...
-Dobra, przestań - odparłam.
-Staram się ci udowodnić, że tak zwana Góra i tak zwane Piekło to szwindel. Naprawdę.
-Wracając do Mefistofelesa...
-A tak. No to mam tu -nagle przeszedł w szept by wypowiedzieć nazwę książki -Czarne Pismo. Jest ono zakazane. Grozi mi kara śmierci za posiadanie jej. Kiedyś tylko Rada miała do niej dostęp, ale teraz no ... No ja ją mam -powiedział uśmiechając się.
-Ukradłeś ją? - byłam zaskoczona.
-Nie. Mój kolega ją dla mnie skopiował.
-Po co ci ona? Co w niej jest?
-Trochę o okultyźmie i innych bzdetach, które mnie w zasadzie nie interesują.
-Więc po co ci ona skoro cię w niej nic nie interesuje?
-Nie powiedziałem, że nic - zaśmiał się - Tu jest słownik demonów. Skrawki ich języka, formułki do egzorcyzmów i takie tam. Ale mimo tego,że brzmi ciekawie, to tak naprawdę krew zamiera przy czytaniu.
Patrzyłam na księgę trochę przestraszona. Val usiadł przy mnie.
-W internecie, owszem, też da się coś znaleźć, ale ta książka to coś dość...ee... specyficznego, jakby to określił Joke.
Val otworzył księgę i patrzył się chwilę na spis treści na jednej z wielu czarnych stron księgi. W tym momencie przypomniałam sobie, że powiedział słowo ,,egzorcyzm". Czy w tej książce jest jedyna deska ratunku dla Jokea? Czy dałoby się go uwolnić od demona? Val przekartkował do słownika demonów. Przejechał palcem od A do M, następnie szukał Mefistofelesa. Gdy znalazł przewrócił na stronę, na której były o nim informacje. Strony nie były oznaczone liczbami, lecz przedziwnymi znakami. Może coś z dialektu demonów...
-No i mamy. Naprawdę nigdy nie myślałaś co może imię Mefistofeles oznaczać? - pytał.
-Nie. Znaczy tak, ale nie -byłam zamyślona.
Myślałam o egzorcyźmie. Co jeżeli w tej książce jest opisany sposób jak go przeprowadzić? Kto może go przeprowadzić? Czy ja bym mogła? Mam moce, więc nie jestem zwykłym człowiekiem. Czy to mnie czyni osobą, która jest w stanie tego dokonać?
-Annie! - krzyknął Valentino prosto do mojego ucha podnosząc kosmyk moich włosów, które je zasłaniały.
Podskoczyłam aż.
-Czemu krzyczysz?!
-Mówię i mówię. No to teraz krzyczę i krzyczę - uśmiechnął się.
Mimo wszystko też się uśmiechnęłam, jego śnieżno-biały uśmiech jest zaraźliwy.
-Przepraszam, zamyśliłam się.
-Powiedz mi czego nie wiem - zachichotał -Dobra wracajmy do tematu. Mefistofeles, inaczej Mefisto lub Mefistofil, pewnie jego ziomki tak do niego mówią. Lecimy dalej,albo... Nie , nie chce mi się tego czytać. Skrócę ci okej?
-Okej -odparłam zaciekawiona.
-Mefistofeles to diabeł gdzieś tak z średniowiecza i nikt nie wie skąd się wziął. Jest jednym z tej całej wielkiej siódemki.Jest przewrotny, sarkastyczny, ma głupawkę jak ktoś cierpi, jego uśmiech ponoć doprowadza do łez, bla bla bla. A jeszcze jego imię z hebrajskiego to tak: Mephir to niszczyciel, a Tophel to kłamca. Czyli typowa zbuntowana nastolatka - zaśmiał się - Ta...nieśmieszne. Był też wysłannikiem szatana, a w paktach z nim zapłatą była dusza. No w sumie to najlepsze streszczenie jakie osobiście stworzyłem.
,,Kłamca" , ,,Niszczyciel" . Joke cały czas coś ukrywa, ale czy to mogę nazwać kłamstwem? A co jeżeli nie wiem nawet kiedy kłamie? Jego niszczycielska natura jest naprawdę niszczycielska. Joke posiada ogromną moc... Martwię się..
-A...A jest coś o egzorcyźmie? - spytałam.
-E-Egzorcyzm? - Val zaczął się nagle dziwnie zachowywać - Eee Gzooo Rcyyyy Zm?
-O egzorcyźmie. Czy da się wypędzić Mefistofelesa z Jokea?
-Wiesz, mam coś do roboty. Jedyne co ci powiem, to nie.
Szybko schowal książkę i odłożył ją na swoje miejsce. Dziwny był. Może egzorcyzmu nie ma? Albo jest, ale nie chce bym go wykonała? Val by przede mną niczego nie ukrywał. Niczego nie niebezpiecznego. Czy ten egzorcyzm jest niebezpieczny? Skąd ja biorę te wszystkie pytania? Dlaczego jestem tak ciekawa? Czuję się tak, jakby ta książka mnie przyciągała. Może to moja moc mówi mi, że dam radę? Nagle, gdy wróciłam do świata, zauważyłam że Val macha mi ręką przed twarzą.
-Co?
Valentino odskoczył wystraszony.
-Coś nie tak? - spytałam ponownie.
-Boże nie popsułem cię. Fiu!
Zaśmiałam się. Śmiejąc się zobaczyłam gdzie spoczywa wzrok Vala, dokładnie na mojej tętnicy. Uznłam, że tego nie widziałam.
-Ja już pójdę - odparłam.
Val odpowiedział jak nigdy poważnie.
-Uważaj na siebie.
Zerknęłam ostatni raz na niego i wyszłam. Oparłam się plecami o jego drzwi.
-Był bladszy niż zwykle...-mruknęłam cichutko.
Odeszłam od drzwi. Obozowisko zdawało się puste, wszyscy muszą być u siebie albo daleko stąd. Westchnęłam.
-Egzorcyzm istnieje - usłyszałam bardzo zniekształcony głos.
-Kto tam? - rozglądałam się.
Nikogo nie było. To było w mojej głowie. Ta księga, czy ona mi namieszała?
-Egzorcyzm istnieje - ponownie to samo.
Potem znowu i znowu. Czułam, że szaleje. Wbiegłam do pokoju Vala przerażona. Otwierając go wywaliłam go na ziemię. Stał przy drzwiach? Z głośnika jego telefonu dobywały się te zdania.
-Val! Co ty odwalasz!
Leżał tak i na mnie patrzył.
-Egzorcyzm nie istnieje - podrapał się w tył głowy.
Nie rozumiem już.

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz