*~ Czarny Las - Przeszłość Valentino II ~*

7 0 0
                                    

Każdego dnia, po serii kopniaków na dzień dobry, gdy ciągnęli mnie ledwo przytomnego po korytarzu, widziałem kalendarz. Wisiał sobie grzecznie na ścianie. Dzięki temu mogłem ogarnąć, który mamy dzień, miesiąc czy rok.  I rozkminiłem swój nowy plan lekcji ułożony na całe moje życie.
Poniedziałek - Wpierdol i jedzonko
Wtorek - Wpierdol
Środa - Wpierdol i jedzonko
Czwartek - Wpierdol
Piątek - Wpierdol i jedzonko
Sobota - Wpierdol
Niedziela - Spokój, w końcu wielcy z nich chrześcijanie.
Dziś była niedziela. Cały dzień w celi, bez jedzonka, ale przynajmniej można pogadać.
-Vincent
-Hm?
-Zaśpiewaj mi coś znowu - leżał skulony z bólu po ambitnej sobocie.
-A co chcesz ?
-Nie wiem... Nie znam się... Coś jak ostatnio...
Ostatnio zacząłem śpiewać z nudów i Sammyemu się spodobało. Gdy śpiewam to Sammael zdaje się spokojniejszy niż zwykle. Tylko co mu tu zaśpiewać? To nie może być nic z mocnym refrenem, bo po mnie przyjdą. Miałem już raz taką sytuację. Zafundowała mi drugą sobotę. Jestem ciekawy ile krwotoków wewnętrznych cudem ominąłem.
-Zaśpiewasz?
-Tak, daj chwilę.
Postanowiłem mu zaśpiewać piosenkę My Way.
(Głos Vincenta: Chase Holfelder - My Way)
Śpiewałem tak cicho, jak tylko potrafiłem. Mimo mych starań, podczas gdy zaczynałem ostatnią zwrotkę, przyszli ci goście. Wtargnęli do mojej celi, ja nadal nie przestawałem śpiewać. Jeden z nich przybił moją głowę do ściany, przytrzymywał ja dłonią w miejscu. Drugi zaś rozerwał mi koszulkę. Moje brudne i poranione plecy były na wierzchu. Śpiewałem tak długo, aż nie dokończyłem zwrotki. Mój śpiew niestety chwilowo przerywały uderzenia bata, które na sobie czułem. Gdy skończyłem, nadal uderzał. Liczyłem uderzenia, dostałem ich łącznie 17. Przed 18 się zawahał. Jeden burknął do drugiego, że 18 dostanę jutro. Gdy już nas zostawili, Sammy się odezwał.
-Mogłeś przestać. Czemu nie przestałeś? Nie uderzyliby cię tyle razy.
-Poprosiłeś mnie o piosenkę, więc ją zaśpiewałem.
Nadal byłem przytulony twarzą do ściany, krew spływała po moich plecach. Każda rana piekła. Tyle czasu się nie myłem, że mnie to nie zaskakuje. Przynoszą nam tylko wiadro z wodą co 2 miesiące. To jest nasz taki prowizoryczny prysznic. Gdyby jeszcze posiadali choć trochę empatii, to by zostawili dwie łyżeczki wody utlenionej co jakiś czas.
-Sammy?
-Tak? - leżał zwinięty w kłębek.
-Ile masz lat?
-Zamknęli mnie tu prawie dwa lata temu, więc mam prawie 16 lat.
-Ja mam 17... - mruknąłem.
-Wiesz czemu jutro dostaniesz ostatni bat?
-Czemu?
-Prawdopodobnie wyrwą ci ręce, jak mi. Też mnie bili batem, a potem zostałem kaleką.
Przeraziłem się lekko, ale nie dałem tego o sobie poznać.
-Mają pecha, nie potrafię rysować, ani nawet utrzymać młotka w dłoni, więc im się nie przydadzą.
-Ten twój zasrany optymizm...
Niech mnie, już ponad rok tu jestem. Przez rok jestem workiem do bicia, żywię się surowym mięsem, piję krew i jestem jeszcze bardziej wychudzony niż wcześniej. Wcześniej, czyli nim tu trafiłem.
-Sam?
-Hm?
-A może zacznijmy ćwiczyć i się im postawmy...
-Masz siłę, by dostawać po pysku, jeść to gówno i jeszcze ćwiczyć w między-czasie?
-W sumie to nie, ale ciekawiej by było, gdyby to więźniowie pobili strażników, nie?
-No ba... Ale dostajemy surowe mięso do jedzenia, jesteśmy wychudzeni, brudni i poobijani. Jak ty chcesz ćwiczyć i jeszcze widzieć z tego rezultaty?
-Nie dowiemy się, póki nie sprawdzimy.
Mimo krwawiących ran, zacząłem robić brzuszki.
Z dnia na dzień robiłem ich coraz więcej, coraz bardziej ociężały i obolały. Podciągałem się także na kratach. Gimnastykowałem się. Ćwiczyłem mimo wszystko. Traciłem wagę, ale w powolnym tępie rosły mi wykończone mięśnie. Jeżeli można nimi nazwać ledwo widoczny sześciopak na brzuchu 17 latka. Pracując nad sobą, rozmyślałem o Stephenie. Pewnie myśli, że znowu coś nawywijałem. Gdybyś tylko wiedział braciszku, jak bardzo. Po czasie Sammael też się zmotywował do ćwiczenia. Robiliśmy to przez większość wolnych chwil, gdy potrafiliśmy złapać oddech po licznych uderzeniach. Dzięki całemu spędzonemu tu czasu, zrozumiałem,  że w sumie można się postawić i zawalczyć o siebie. Ciągłe dawanie dupy sprowadza nas coraz to niżej.
-Sammael?
-Hm? - spytał podciągając się na kratach u sufitu.
-Co jest w tym płynie co nam wstrzyknęli?
-Jakim płynie? - puścił się krat i zeskoczył spowrotem na ziemię wytrzepując dłonie z rdzy.
-No byłem związany pasami do łóżka i jakiś facet mi coś wstrzyknął. Taki dziwny zielony płyn.
Sammael podszedł do krat dzielących nasze cele.
-Nie mam pojęcia o czym ty mówisz.
-Nie wstrzykiwali ci nic? - zdziwiłem się.
-Pamiętałbym - mruknął.
-Cholera! To co to było?
-Żadna trucizna, bo żyjesz nie? Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Tak się mówi.
-Niby tak, ale teraz boję się, że mam jakiegoś pasożyta.
-Nie przesadzaj.
Po długim miesiącu, podczas jednej z wielu pogawędek z Sammaelem, wtargnęli do mojej celi. Szarpiąc mnie, wywlekli z pomieszczenia po schodach na górę. Byłem gotowy na kolejne bicie, lecz ci posadzili mnie na kanapie w salonie. Pierwszy raz od tak dawna nie siedziałem na czymś tak miękkim. W pokoju było tak ciepło. Słyszałem jak po cichu mruczy ogień w ognisku. Stali za mną ci dwaj mężczyźni. Zerknąłem na nich. Mieli poobdzierane ze skóry kostki u pięści. Tyle nas leją, że się w sumie nie dziwię. Schyliłem głowę. Nie miałem pojęcia, co ja tu robię. Czarny skórzany fotel za biurkiem, przed którym siedziałem, się odwrócił. Siedział na nim mężczyzna w garniturze.
-Witaj Vincencie.
-Siemanko doktor - uśmiechnąłem się.
Rozpoznałem tego gościa, to ten sam, co na początku tego horroru wstrzyknął mi coś dziwnego. Dostałem w tył głowy z pięści za moje słowa.
-Chłopaki, dajcie spokój - skanował mnie wzrokiem.
W pokoju było jasno w przeciwieństwie do piwnicy, w której nas trzymali. Widziałem jak brudny jestem, trochę rdzy, trochę smaru, trochę krwi. Miałem na ciele pełno siniaków. Uśmiechnąłem się trochę szczerbaty w stronę mężczyzny.
-Teraz chce pan popatrzeć na to całe gówno, które zgotował pan mi i Sammaelowi? Milutko - syknąłem wciąż się uśmiechając.
-Ofiarowałem wam prawdziwą szkołę życia, a ty odpłacasz mi się takimi słowami?
-Całe moje życie polega na obijaniu mi mordy. Twoja ,,szkoła" mi się gówno przydała.
-Teraz tak sądzisz, kiedyś spojrzysz na to inaczej. Wzmocniłem was. Wasze ciała są teraz zdolne do przetrwania w takich warunkach.
-Na cholerę pan wyrwał ręce Sammaelowi, co? To też nauka?
-Chciał uciec. Ukradł klucze do swojej celi, więc należała mu się kara. Miałem zamiar zlecić mym chłopcom wyrwanie ci wszystkich zębów, a jednak tego nie zrobiłem.
-Bo? Empatia?
-Nie rozśmieszaj mnie. Twój mózg mi się przyda.
-Proszę, bierz go.
-Nie w tym sensie chłopcze. Pragnę cię zatrudnić.
-A co z Sammaelem?
-Zostanie jeszcze u nas przez parę tygodni, potem się spotkacie.
Odwróciłem wzrok.
-Co mi wtedy wstrzyknąłeś?
-Serum przyspieszające przemianę.
-Jaką przemianę do cholery?
-Twa matka, z tego co mi wiadomo, była wampirzycą. Twoja krew mówi sama za siebie. Jesteś wampirzym księciem.
-Czym kurwa?! Skąd znasz moją matkę!?
-Nie wierzgaj tak. Wiem wszystko o chłopakach, którzy do mnie trafiają. Pierwszy raz jednak trafił mi się syn wampirzycy. Wybryk natury. Wampiryzm i moce.
-Co w kwestii z tym?
-Jest ci pisany wampiryzm. Wampirzy pracownik przydałby mi się w załodze. Chciałbym byś rozprowadzał nasz towar w zamian za ochronę, dom i obietnicę.
-Jaką obietnicę?
-Że Sammael przeżyje. Twoja niezgoda wiąże się z jego śmiercią. Twoją z resztą też.
-Nie mogę mu tego zrobić - pomyślałem.
Zacisnąłem pięści.
-Zgoda. Cholera...
-Chłopcy, przygotujcie mu pokój - mężczyźni wkrótce opuścili pokój.
-Kim pan jest tak w ogóle?
-Moje dane nie są ci potrzebne - podszedł i dał mi do ręki butelkę wody - Zdałeś egzamin.
Wolałbym dać tą butelkę Sammaelowi... Jest tu dłużej ode mnie.
-Pij. Już.
Napiłem się, mały łyk sprawił że chciałem więcej. Za jednym razem wypiłem całą butelkę.
Potem podpisywałem umowę z tym facetem, miałem gdzieś kruczki, z resztą i tak żadnego tam nie było. Podpisując słyszałem pełno wrzasków dochodzących z pokoi pod nami. Ja i Sammael nie byliśmy widocznie jedyni.
Tak mijały dni współpracy z tym facetem. Miałem swój pokój, normalne pożywienie, łazienkę, mogłem śpiewać dowoli. Jedyne co było najgorsze, to to że pode mną był pewien pokój. Z tego pokoju codziennie dobiegały wrzaski Sammaela. Płakałem za każdym razem, czułem jak się zapadałem pod tym wszystkim. Cały mój optymizm uciekał, uśmiech stał się dla mnie czymś wybitnie trudnym. Pierwszy raz odczuwałem ciężar konsekwencji moich czynów. Czułem się jak najgorszy śmieć. Wtedy chyba pierwszy raz naciąłem swój nadgarstek. Ciąłem bez przerwy, by dać upust emocjom, ale byłem tchórzem, bo bałem się popełnić samobójstwo.
Miesiąc spędziłem na regeneracji. Siniaki mi się wchłaniały, kości zrastały, nacięcia goiły. Mieścił się też wtedy moment spojrzenia na siebie w lustrze po takim czasie. Byłem w strasznym stanie. Moje uzębienie także. Stephen, gdybyś tylko tu był...
Mijały tak dni, ja się powoli uczyłem swojej nowej pracy. Handlu narkotykami i tabletkami na czarnym rynku. Czarnym rynkiem nazywano pobliskie ciemne uliczki. Było tam dużo sprzedawców, jeszcze więcej kupców. Jednak ja sprzedawałem ponoć jedyny w swoim rodzaju narkotyk, każdy się na niego łasił. Przynosiłem do szefa pieniądze, dostawałem kartkę na śniadanie, obiad i kolację. Krzyki Sammaela bez przerwy przebijały się przez ściany. Nie potrafiłem do nich przywyknąć, nigdy bym nie potrafił. Czułem się winny, nie wiem czy potrzebnie.
Jak wyglądał typowy dzień z mojej pracy? Wychodziłem o północy, wracałem o 6 rano. W tym czasie musiałem się wykłócać z oblechami o ceny, nie sprzedawać taniej, nie dać się okraść. Pewnego razu jednak jakiś gościu do mnie podbiegł i zabrał mi cały worek towaru i pognał przed siebie. Wiedziałem ile to pieniędzy i co by mi i Sammaelowi zrobił szef jakbym z niczym nie wrócił, więc bez dłuższego namysłu za nim pobiegłem. Trafiliśmy do zaułku. Tam otoczyli mnie jego ludzie i zaczęli napieprzać metalowymi prętami. Po godzinnych torturach znowu wyglądałem jak przed miesiącem regeneracji. Czułem jak bardzo pokruszone mam żebra... Leżałem w najciemniejszym z zaułków wykrwawiając się, łzy spływały mi po policzkach. Nie mam pojęcia dlaczego, nigdy nie płakałem jak mnie bito. Cała grupka siedziała nieopodal i wstrzykiwała sobie w żyły towar, który mi ukradła. Chcę umrzeć, nie mam po co wracać do szefa. Zabije Sammaela, tylko o niego mi cały czas chodziło, chuj mnie w zasadzie obchodzi moje życie. Nagle poczułem jakby krew przyspieszyła w moich żyłach, jakby się mnożyła. Moje wszystkie żyły przepełnione płynem napuchły. Co się ze mną dzieje? Poczułem dwa bolesne bąble po obu stronach mojej głowy, były tak samo napuchnięte jak moje żyły. Nagle wszystko trysnęło krwią, którą nawet się zaksztusiłem. Czułem wszechobecny ból, ale nie taki zły jak przy pobiciu, ale taki zdający się mnie wzmacniać. Coś wyrosło w miejscach bąbli na mojej głowie. Moje żyły były tak rozprute, że nie miałem siły tego dotknąć. Po chwili wyplułem dwa kły, w których miejsce wyrosły następne - dłuższe i ostre jak żyletki. Wszystkie rany się nagle zagoiły, zrosły. Siniaki zniknęły. Ciało zregenerowało się na moich oczach. Moje żebra nie miały śladu po jakichkolwiek złamaniach, były proste jak nigdy. Wszystkie kości z resztą były. Moje paznokcie trochę urosły i się zaostrzyły. Czy ja się właśnie przemieniam w wampira? Nagle zwymiotowałem niestrawioną jeszcze kolację. Wtedy złodzieje mnie zauważyli, zaczęli iść w moją stronę. Spojrzałem na swoje odbicie w kałuży mojej własnej krwi. Moje oczy były czarne z czerwonymi tęczówkami. Nerwy przy nich były też czarne. Spojrzałem na ludzi przede mną podczas gdy z moich ust wylała się ogromna fala krwi. Tak jakby moje ciało pozbyło się ludzkiej krwi, która jeszcze przed chwilą we mnie płynęła. Widziałem strach w ich oczach. Wstałem z ziemi, stanałem w tym krwistym rozlewisku. Miałem ich tak po prostu zabić? Mają broń... nagle jeden z nich strzelił w moją stronę, nabój przebił mi serce. Wtedy zrozumiałem czym jest śmierć, ale czy do końca? Patrzyłem jak rana na mojej klatce piersiowej się goi. Jestem nieśmiertelny, to oznacza tylko jedno... Wyprostowałem plecy, a następnie rzuciłem się głodny na każdego po kolei. Wgryzałem im się w szyje, karmiłem się nimi. Pozabijałem połowę ludzi z czarnego rynku, druga połowa zdołała uciec. Byłem tak przepełniony rządzą. Nie patrzyłem na to jak na morderstwo, ale bardziej jak na obfity posiłek. Czułem się wtedy jak nowo narodzony. Chciałem wrócić do szefa, a następnie wyrwać mu tętnicę z szyi. Wróciłem do ,,domu" i wszedłem do pokoju szefa.
-Gdzie są pieniądze? - patrzył na mnie zdziwiony - Ty już po przemianie?
-Okradli mnie
Po tym jak to powiedziałem dwóch mężczyzn przewróciło mnie na ręce. Szef chwycił bat.
-Niegrzeczny z ciebie chłopak. Straciłeś tyle pieniędzy...
Po czym uderzył mnie z całej siły. Problem był taki, że nieśmiertelność, którą posiadłem nie pozwalała mi już czuć fizycznego bólu. Usłyszałem wtedy strzał z piwnicy, w której był Sammael. Pod ogromnym napływem energi wstałem odrzucając z siłą tych mężczyzn na boki i pobiegłem tam. Sammael siedział pod brudną z jego krwi ścianą z pistoletem w ręku.
-Sa-Sammy... - upadłem na kolana z szeroko otwartymi oczami.
Byłem w tak silnym amoku, że jedyne co z tego zapamiętałem to: płacz, wrzaski, krew i pełno śmierci. Zabiłem wszystkich, nawet innych więźniów.

-Ten właśnie horror przeżyłem... - dokończył Val
Spojrzałam na niego przerażona, jednocześnie zatroskana.
-Val...Dlaczego nic nigdy nie mówiłeś?
-To zbyt bolesne... A dodatkowo jest przeszłością... szkoda tylko, że bez przerwy o niej myślę...

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz