*~ Czarny Las - Zbliżające się spotkanie ~*

14 0 0
                                    

-A może to ktoś stary? - powiedziałam po zastanowieniu się - Może za jego czasów pisało się listy?
-Powiem ci tyle. Nie idź tam. Może coś ci się kurwa stać. Joke może mi coś zrobić, jeżeli cię wypuszczę od tak. Ja nie chcę znowu z nim się kłócić, że nie potrafi pilnować obozowiska.
-Czekaj, czekaj - ciarki mnie momentalnie przeszły - Skoro Joke broni obozowiska, to ten ktoś kto przyniósł ten list może być od niego silniejszy?
-Albo po prostu wysłał Egenue - złożył ręce - Latające jajo z oczami.
-Co? - nie miałam pojęcia o czym on mówi.
-Egenue to takie duże jak na kurze jajko, popękane skorupki, jak te wielkanocne takie, z ciemnością w środku. Można je rozpoznać po świecących paczałach i małych ptasich skrzydełkach.
-Latające jajko?
-No w sumie tak - odparł jakby to nie było nic dziwnego.
-To jakieś zwierzęta z Czarnego Lasu?
-Eee... Coś w stylu gołębi pocztowych, tyle że są naprawdę irytujące.
-Czemu?
-Bo zamiast wysłać tam gdzie chcesz, mogą sobie wysłać list gdzie indziej. Czemu? Są tępe i gówno rozumieją.
-To w jaki sposób stały się ,,gołębiami pocztowymi" skoro są tępe?
-Jedno na 100 takich jest inteligentne i rozumie co się mówi. Nigdy takiego jeszcze nie spotkałem.
-Coraz bardziej chcę poznać tego A.A. ...
-Czekaj, co?! - wrzasnął zaskoczony Val.
-Żartuję. Trochę się boję.
-I dlatego zostaniesz w obozowisku. Dopilnuję tego - mówił z powagą.
Co z tego, że mogę spowolnić czas i uciec. Westchnęłam i postanowiłam udać, że się z nim zgadzam.
-No dobrze. Może rzeczywiście masz rację.
Val się uśmiechnął.
-Rzadko mam, więc się cieszę - szczerzył się.
Odwzajemniłam uśmiech. Nadal jednak targał mną strach, bo czeka mnie spotkanie z kimś kogo nie znam. Kimś, kto może być naprawdę niebezpieczny. Jednak czułam także narastającą ciekawość. Kim może być ktoś, kto potrafiłby umknąć oczom Jokea? A może to jakiś przyjaciel Jokea? Chociaż nie... Joke przy zdrowych zmysłach nigdy nie dopuściłby kogokolwiek do mojego pokoju. Zwłaszcza nie zgodziłby się na takie spotkanie. Za dużo tych myśli, muszę odetchnąć. Tylko jak...
-Annie, co tak cicho jesteś? - spytał ziewając.
-Ja cię może zostawię, jesteś zmęczony - wstałam.
-Co? Nie, nie, nie, nie! Nie jestem!
-Val - spojrzałam na niego z powagą.
Nagle znowu ziewnął.
-No ale to ja sam z siebie no - stękał.
-Dobranoc Val - wyszłam z jego pokoju.
Chyba nigdy bym stamtąd nie wyszła. Val opuszcza swój pokój chyba tylko wtedy, gdy jest głodny. No albo gdy naprawdę jest coś ważnego do zrobienia. Spojrzałam na zegar. Czułam się tak, jakby czas uciekał mi przez palce, a wskazówka mknęła coraz to szybciej. Nie byłam nadal pewna co do spotkania z tym, zakładam że, człowiekiem. Jednak wydawał się trochę zdesperowany, zważając na fakt, że wysłał tego całego Egenue. Ciekawe ile mu zajęło znalezienie tej inteligentnej istotki. Ale głównym pytaniem, które mnie nurtuję jest ,,Dlaczego akurat ze mną chce się zobaczyć?". W tym lesie albo ktoś chce ze mną być, albo chce mi zrobić krzywdę. Mam przecież moc, nie powinnam się martwić, szkoda tylko, że nie uczyłam się wykorzystywać jej całego potencjału. Mam pomysł. Pójdę spać, a następnie na kolację. Powiem Jokeowi, że idę na spacer, a tak naprawdę spotkam się z A.A. . Gorzej jeżeli Joke będzie chciał iść ze mną, albo ukryje się w moim cieniu. Wymyślę coś... Ruszyłam do swojego pokoju, ignorując jeden z dzisiejszych posiłków i poszłam spać. Śniło mi się, że jestem w lesie. Wokół mnie, w ciemnościach lasu, błyszczało pełno par szkarłatnych oczu. Jakby się na mnie czaiły. Obudziłam się dysząc i instynktownie się rozejrzałam. Oczu już nie było, za to moja dziwna rzeczywistość owszem. Wstałam, uczesałam włosy i ruszyłam na wcześniej przeze mnie wspomnianą kolację. Idąc korytarzem czułam na sobie czyiś wzrok, bez konkretnego powodu. Me podejrzenia skierowane były w stronę bramy, jakby coś spoza obozowiska wbijało we mnie swój naostrzony jak brzytwa wzrok. Ignorując to uczucie, dokładnie jak kiedyś, zjawiłam się po chwili w kuchni. William siedział przy stole razem z Lucyferem.
-Hej... - mruknęłam spoglądając z wyrzutem w stronę Lucyfera.
-Hej Annie - odparł William z małym uśmiechem - Jak się czujesz?
-Dobrze. Chyba dobrze - zestresowałam się delikatnie siadając jednocześnie naprzeciwko.
Lucyfer na mnie spojrzał.
-Dzisiaj Joke robi kolację. Jest trochę nie w sosie, że cię wcześniej nie było.
-Trochę się tego spodziewałam. Może pójdę mu pomóc..
-Annie - zatrzymał mnie odzywając się William - Masz ochotę dziś na przechadzkę po lesie? Muszę znaleźć klucze, które tam niegdyś zgubiłem i potrzebuję pomocy.
-Klucze? Jakie klucze?
-Chociażby od cel pod obozowiskiem - uśmiechnął się zestresowany - Joke chce bym je oddał, bo ma zamiar wymienić zamki i no... Muszę je odzyskać.
-Wiesz chociaż gdzie szukać? - spytałam.
-No trochę od obozowiska jest, ale chodzi konkretnie o dwa miejsca - mówił - W nocy mam wyostrzone zmysły w postaci wilka, więc będziemy musieli to załatwić po północy- tłumaczył.
Idealnie. Znalazłam pretekst, by wyjść z obozowiska. Ucieszyłam się trochę.
-Z wielką chęcią ci pomogę - uśmiechnęłam się i ruszyłam do drugiej cześci kuchni za ścianą, by porozmawiać z Jokem. Opierał się tyłem o blat i czekał aż piekarnik da o sobie znać. Od razu mnie zauważył. Miał na twarzy maskę, zlękłam się na początku. Trochę minęło odkąd ostatni raz ją widziałam na jego twarzy.
-Maska? - spytałam ciekawa.
-Witaj Annie. Powodem założenia maski była wyprawa do ludzkiego miasta.
-Po co? - podeszłam do niego.
-Ujrzenie pustki w naszych zapasach żywieniowych wskazało, iż potrzebny jest zakup niektórych istotności - rzekł - Jakaż to istotna sprawa spowodowała, iż nie było twej osoby na posiłku?
-Spałam. Byłam zmęczona - mruknęłam.
-Rozumiem, lecz sen pogrąża ciebie, ma Różo, coraz częściej. Martwi mnie ta sytuacja.
-Przepraszam - zniżyłam wzrok - A tak poza tym, to dziś w nocy będę pomagać Williamowi, więc ten sen się przydał - miałam głęboką nadzieję, że się zgodzi.
-Otóż w jakiej sprawie pomagać?
Przypomniałam sobie, że Joke nie powinien wiedzieć o zgubieniu kluczy przez Williama. Byłby na niego zły.
-Zakopał gdzieś kapsułę czasu i chce ją odnaleźć - odparłam.
-Jasne Annie, bo ktoś ci kurwa w to uwierzy - powiedziałam sobie w myślach.
Joke spojrzał na mnie jakby pogrążony w skupieniu. Ściągnął po paru minutach ciszy maskę i odłożył ją na blat za sobą. Poprawił dłonią włosy. Zaczęłam się trochę stresować, nigdy tak długo nie milczał w środku rozmowy.
-Jack? - starałam się go wyciągnąć z zamyślenia.
Podniósł na mnie swój przeszywający wzrok i ruszył w moją stronę.
-J-Jack? - instynkt kazał mi się cofać.
Przylgnęłam plecami do ściany. Stał blisko mnie. Uniosłam głowę, by mu spojrzeć w oczy. Położył dłoń na moim policzku.
-Ma Różo, będę się zamartwiał. Zgoda na wasze wyjście jest dla mnie rzeczą ów ciężką.
-Mówił, że to dla niego ważne - mruknęłam.
-Zgodzę się, jednakże mym warunkiem będzie towarzyszenie wam przez Lucyfera. Jest on w stanie cię obronić w wypadku zagrożenia - mówił gładząc mnie po policzku.
-To może być problem - pomyślałam.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Przynajmniej sam Joke z nami nie pójdzie, Lucyfera może uda się przynajmniej odciągnąć na jakiś czas. Ostatecznie powiem Williamowi prawdę i mi pomoże. Jednak z drugiej strony nie mam pojęcia jak zareaguje. Mam pomysł. Skoro ja znam jego tajemnicę o zgubieniu kluczy i jej dotrzymuję, to on musi zrobić to samo z moim sekretem.
-Dobrze Jack - przyglądałam się jego spojrzeniu - Musiałeś podejść tak blisko, aby móc mi to powiedzieć?
-Me serce krwawi z tęsknoty za twą wonią... - powiedział swym ponurym tonem.
-A czym według ciebie pachnę?
-Kwieciem, którym cię zwę - przybliżył usta do mojej szyi.
Przeszedł mnie lekki dreszcz. Joke normalmie się tak nie zachowuje. Ostatecznie mógł się zmienić, ale w to wątpię.
-Ta woń wprawia mnie w pożądany przez całe życie stan. Czuję wtedy błogi spokój, a me zmysły są nasilone pozwalając mi tym nie tracić cię z pola mego wzroku. Smutkiem napawa mnie fakt, iż wpierw poznałem zapach tego pięknego kwiatu, nim go ujrzałem. Przed pojawieniem się twej osoby w Czarnym Lesie, tutejsza ziemia nigdy nie rodziła róż.
Zarumieniłam się. Jego słowa były takie romantyczne.
-Od kiedy ty tyle mówisz? - spytałam delikatnie chwytając jego twarz w dłonie.
-Pragnę cię zadowalać mymi myślami, gdyż me czyny tego sprawić nie potrafią.
-Jack...Nie mów tak - mruknęłam.
Usłyszeliśmy po chwili alarm z piekarnika. Kolacja gotowa. Jack zabrał dłoń, podszedł do piekarnika i wyjął ryby na talerze, które potem zaniosłam do jadalni za ścianą. Gdy już usiadłam przy stole, gdy wszyscy już zaczęli jeść, ja patrzyłam na Jokea. Czy on jest... smutny? Gdy przed chwilą rozmawialiśmy, zdawał taki przygnębiony. Zastanawiało mnie to, bo Joke nie okazuje przeważnie uczuć, zwłaszcza poprzez wygląd. Demon mu na to ponoć nie pozwala. Tymczasem teraz Joke wpatrywał się w stojącą przy jego talerzu szklankę wody. Zachowywał się dziwnie.
-Joke?... Czy ty jesteś smutny? - zapytałam.
Wszyscy nagle ucichli i przestali jeść. Spojrzeli w naszą stronę. Joke uniósł swój przedtem zniżony wzrok. Jego zielone oczy były jakby skołowane.
-Wybaczcie mą niedołężność - zaczął jeść.
Westchnęłam cicho i też zaczęłam posiłek. Boję się, że wie o tym, że kłamię. Że ta pomoc Williamowi, to dla mnie tylko przykrywka do spotkania A.A. . Jeżeli mi się coś stanie, pewnie będzie zły na mnie tak mocno jak i na siebie. Znam go dobrze. Może to co robię jest głupie, ale czuję że to spotkanie coś zmieni.
Po posiłku Joke wstał od stołu i zniknął nic nie mówiąc, pozostawiając po sobie opary z czarnego dymu. Zaskoczył mnie tym. Jest przecież jedną z najkulturalniejszych osób jakie znam, a jednak zniknął bez słowa.
-Pokłóciliście się? - zapytał Lucyfer.
-Nie - odparłam patrząc wciąż w miejsce, w którym przed chwilą jeszcze stał.
Minął mi tak samotnie dzień. Siedziałam cały czas w kuchni odliczając do północy. Przyszedł raz Valentino, ale wciąż był strasznie zmęczony. Nawet mnie nie zauważył. Po prostu przyszedł, wyciągnął widelec z szuflady i poszedł. Ciekawe do czego był mu potrzebny?
Wybiła nareszcie północ. Wstałam i pospiesznie ruszyłam do czekających już tam na mnie Lucyfera i Williama.
-Dziękuję jeszcze raz - powiedział William, gdy już podeszłam.
-Nie ma za co - odparłam.
-Ja tu jestem z rozkazu Jokea, więc wybacz mi William.
-Ale chyba nie będziesz aż taki, że nie pomożesz - mówiłam ruszając z nimi w głąb lasu - Rozdzielimy się i poszukamy, będzie szybciej.
-Nie mogę cię zostawić Annie, Joke mnie ubije - powiedział Lucyfer uśmiechając się.
-Jestem ostatnio częściej w lesie, niż ty Lucek, więc nie przesadzaj - odparłam pewna siebie.
-Tak samo częściej, niż ja wpadasz w kłopoty - zaśmiał się - Oczywiście pomogę, ale nie wiem czy to dobry pomysł cię zostawiać samą na pastwę losu - zastanawiał się.
-Da sobie radę - wtrącił się William - To tylko klucze. Dodatkowo duży pęk kluczy. Zasadniczo, nigdy nie chodzę w te niebezpieczne miejsca. Jedynym niebezpieczeństwem w nich dawniej był Whisper - zniżył wzrok.
-Nie smutaj Willy - Lucyfer starał się go pocieszyć.
-Dobra, dobra. Jak to mówiła Annie, to przeszłość.
Dotarliśmy w końcu na miejsce rozdzielenia się.
-Więc tak. Na początku mówiłem o dwóch prawdopodobnych miejscach, ale jak tak sobie myślę przydałaby mi się druga osoba, bo ta polana jest spora.
Czyżby William domyślił się, że potrzebuję się rozdzielić?
-To Lucyfer, może idź z Willem, będzie wam łatwiej - starałam się ich przekonać.
-Annie, ja-
-Bla,bla, bla. Rozkazy, rozkazy - chwycił Lucyfera za ramię - Tam gdzie pójdzie Annie jest pełno świetlików. Bynajmniej robaków, które są do nich podobne. Nie jest tam ciemno Lucyfer.
-Ale-
-Ale zamknij usta - zaczął go ciągnąć w swoją stronę - Annie, idź przed siebie, potem długo w prawo, aż natkniesz się na taką małą polanę. Rozejrzyj się po krzakach!
-Chwila! Jak długo w prawo?!
William ruszył z nim w drugą stronę bez przerwy go trzymając.
Poszłam tak jak mi kazał, na szczęście to było wystarczająco daleko od obozowiska. Dojrzałam po chwili szarą polanę i pełno małych latających i świecących stworzonek dookoła. Rozejrzałam się. Mam go jakoś zawołać?
-Panie A A ! - zawołałam niepewnie.
Jedyne co zdołało mi odpowiedziedzieć to świerszcze. Chyba pierwszy raz je słyszałam tak donośnie. Nie było tu niestety nikogo oprócz mnie i malutkich żyjątek. Może jestem jeszcze za blisko obozowisķa? Nie wiem. Boję się trochę iść za polanę, bo nigdy mnie nie było w tej okolicy lasu. Podeszłam do jednych krzaków i je przeszukałam w celu znalezienia tych kluczy. Nie było ich tutaj. Przeszukałam parę innych krzewów i tam też pustka. Byłam zła. Nie dość, że nie ma tutaj prawdopodobnie tych kluczy, to jeszcze A.A. uzna, że kompletnie olałam jego list. Zacisnęłam pięści i dalej szukałam, rozglądałam się po ziemi. Nagle natknęłam się na jakieś mokre ślady na trawie. Gdy podleciało parę ,,świetlików", okazało się że te ślady są ciemno - czerwone. Dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. Otworzyłam szerzej oczy. Krwiste ślady prowadziły za jeden z dużych krzewów, którego jeszcze nie zdołałam przeszukać. Spora część jego gałązek było wygiętych, połamanych, i co najgorsze - brudnych z krwi. Tak jakby coś kogoś przez nie przeciągnęło.

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz