*~ Czarny Las - Poranne opowieści ~*

27 1 0
                                    

-Księżyc każe ci robić sobie krzywdę? - spytałam lekko speszona.
-Co? Nie... - mruknął.
-Annie. Vincent czasami ma czelność zachować się nadzwyczajnie niemoralnie. Wytłumaczysz jej? - rzekł Joke.
Val najpierw spojrzał na Jokea potem zaczął się we mnie wpatrywać.
-Przez tę całą nieśmiertelność czuję się jakbym był podzielony na parę osób. Lucyfer mi trochę o tym powiedział, zna się na takich bzdetach. Czasem jestem spoko, czasem agresywny, czasem robię wszystko byle tylko umrzeć, a czasami zachowuję się gorzej niż naćpany psychopata - zaśmiał się lekko.
Zaciekawił mnie tym. Nie mam pojęcia czy Księżyc ma na to wpływ, czy to jakaś magia, ale mu współczuje. On nie ma pojęcia kim jest naprawdę, przerażające uczucie.
-Przykro mi - posmutniałam.
-Wiesz. Nie odczuwam tego aż tak bardzo, przeważnie jestem chyba tym spoko gościem, co? - uśmiechnął się - Księżyc mi kiedyś mówił, że Gwiazdy mnie wybrały, by wskazać mi cel, do którego mam dążyć. Cieszę się. Szkoda tylko, że wali teksty jak Joke. Język sobie łamię jak powtarzam jego bełkot - zerknął na chwilę na Jokea - Bez urazy - znów na mnie.
-Mówiłeś coś o przeznaczeniu... Co miałeś na myśli?
-Tajemnica konstelacji. Nie mogę zdradzić naszych rozmów, które mają głębsze znaczenie. Mogę ci jednak powiedzieć, że to moje samookaleczanie ma swoje powody.
-No dobra - mruknęłam - Dlaczego brakuje ci kogoś, kto sprawia ci ból?
-Bo ból w pewnym znaczeniu to ulga.
-Intrygujące spostrzeżenie - dodał Joke zamyślony.
-A ja nadal nie rozumiem...
-Samobójców mało kto rozumie. Taki żywot - mówił Joke - Czy ty Annie kiedykolwiek rozmyślałaś nad pojęciem śmierci? - zapytał jakby zaciekawiony.
-Nie bądź durny. Gdyby chciała się zabić, to by to zrobiła - warknął Valentino - W tym naszym wariatkowie to nawet Shadowowi odechciewa się żyć - mruczał.
-Shadow chce się zabić? - spytałam zdziwiona.
-Nie gadam z nim - westchnął Val - Stał się jakiś psychiczny ostatnio.
-Szaleństwo nim targa przez odrzucenie.
-Chodzi wam o mnie, prawda? - spytałam znużona opierając się łokciem o stół.
-Vincencie, opowiedzieć jej o przeszłości Stephena? - zapytał Joke.
-Jak chcesz. Nudna będzie ta bajka - mruknął.
-Wsłuchaj się Annie, a dowiesz się rzeczy do tej pory ci nieznanych, możliwe iż nawet szokujących.
-Hm? - zainteresowałam się.
-Stephen, należał niegdyś do gildii, nie wiadomo mi czy należy do niej nadal. Zauroczył się otóż wtedy w jednej z dam o białych długich włosach, bladej cerze i srebrzystych szatach.
-A to nie była jakaś złota sutanna? Taka podobna do ministranta? - przerwał Val.
Joke zamilkł na chwilę.
-Jej odzież była delikatna i połyskująca w słonecznym blasku - kontynuował - Nic by nie stało na przeszkodzie do wrót miłości, gdyby nie to, iż była zaręczona z innym. Stephen nie potrafił tego znieść. Splamił dłonie krwią jej wybranka. Po tym jak rozpatrzono jego śmierć, a dzieweczka popadła w żałobę, Stephen do niej zawitał. Przyjaźnili się ponoć.
-On ją stalkował - zaśmiał się Val.
Joke westchnął na znak niezadowolenia z ciągłego wchodzenia mu w zdanie.
-Otarł jej łzy i jakby zapomniał w jednej sekundzie o sprawie, klęknął z pierścionkiem wystawionym w jej stronę. Nie zniósł odmowy. Wyciągnął swe okazałe, srebrne i naostrzone katany i przebił ją na wskroś. Nim ktokolwiek dowiedział się o sprawie, Stephen zniknął, a nikt nie dowiedział się kto splamił szkarłatem szaty pięknej Annabeth.
-Annabeth? - imię zbliżone do Annie - Tak miała na imię? - zapytałam.
-Takie imię mi wskazano - odparł Joke.
-Annabeth czy jaka inna, imię miała na ,,A". Rozmawialiśmy o tym ostatnio jeszcze z Lucyferem i trochę się zaczęliśmy martwić o Shadowa. Kolejna ,,A" dała mu kosza - zaśmiał się.
-Szaleństwo nie jest rzeczą bezpieczną.
-Wszystko fajnie, ale bardziej mnie ciekawią wasze historie, niż chłopaka, z którym chodziłam przez 5 minut - złożyłam ręce.
-Ma opowieść została odłożona do czasu, aż się pobiorę z Annie.
-A ja w dalszym ciągu nie mam garniaka! Kiedy pojedziemy do sklepu? Obiecałeś nam! - zaczął Valentino.
Val wymigał się od odpowiedzi, też coś strasznego ukrywa? W sumie sam fakt wampiryzmu i nieśmiertelności bez rytuału jest przerażający. Mam kolejny cel, wyduszę to z niego za wszelką cenę. Ciekawe czy Shiven i Lucyfer mają jakieś ciekawe historie. Wyczuwam coraz więcej zadań do zrobienia. Porozmawiam z nimi na weselu.
-Po śniadaniu wyjedziemy.
-,,Wyjedziemy"? - spytałam.
-Posiadam samochód, a miejsce, do którego was zabieram jest trochę oddalone - tłumaczył.
-Nie możemy się teleportować? - westchnął Val.
-Wolałbym jazdę.
-Ta, ta. Popisz się tym swoim hot wheels'em, spotkamy się na miejscu. Nie mam zamiaru tłuc się autem przez bodajże godzinę wysłuchując twoich tandetnych staroświeckich flirtów - uderzył czołem o stół mówiąc.
Joke zerknął na zegar.
-Śniadanie ukończymy o 8. O 8:30 postarajmy się wyjechać, na 10:54 będziemy na miejscu.
-Jaki dokładny - zachichotałam.
-Gdzie te wasze śniadanie - jęczał Val.
Wstałam, by zajrzeć do kuchni. Nikogo nie było. Wróciłam do chłopaków.
-Kto ma dziś robić jedzenie? - spytałam.
-Nie ma w tym głowa, aczkolwiek się tym zajmę. Daj mi parę minut - wstał i zniknął za ścianą.
Usiadłam przy stole patrząc się na Valentino.
-Co się tak patrzysz? - spytał.
-Masz straszne wory pod oczami.
-Nic a nic nie spałem, biegałem po lesie.
-Aż tak tęskniłeś? - droczyłam się.
-Ej! Skoro już masz odchodzić, to jestem osobą, która ma zaklepany przytulas pożegnalny!
Zaczęłam się śmiać.
-Na co ci przytulanie takiego niziołka jak ja. Sięgam wam do ramion ledwo.
-Niziołek? Jesteś wysoka - uśmiechnął się - To z nas są niezłe giganty. Joke to już w ogóle.
-No. Dziwnie się trochę czuję z tym jak mnie przytula. Musi się schylać, pewnie mu niewygodnie.
-Daj spokój. Jeszcze trochę, a zamiast się schylać, będzie cię podnosił. Takie przytulasy to są super. Mama mnie kiedyś tak przytulała, wolno rosłem. Skończyło się, że i tak jestem najniższy z rodzeństwa.
-Serio? Myślałam, że Shadow jest niższy.
-Rogi dodają wzrostu - złapał się za jeden z nich - Jak dobrze, że już nie rosną. Ciężko, by się spało. Albo na brzuchu, albo na siedząco. Masakra jakaś. Ja tam kocham spać cały zanurzony pod kołdrą.
-Ja to bardziej współczuję temu, co śpi przy Lucyferze. Sprowadza te całe koszmary.
-Wiesz. Pokoje przy jego pokoju są całe zalane betonem, strasznie twarda ściana. Chodzi konkretnie o to, by jego moc jak najsłabirj przenikała.
-Dobry sposób. A już myślałam, że znam odpowiedź na koszmary Jokea - westchnęłam.
-Nadal je ma? Zanim mnie zamknął skarżył się na bezsenność. Chyba się już przyzwyczaił, bo wygląda jakby spał jak zabity.
-On nie śpi. Jak już śpi to się zaraz budzi zalany potem.
-Kiepsko.
-I jakim cudem on tak wygląda? Masa mięśni bez snu. Zazdroszczę.
-Ty to masz kompleksy.
-A mam i co?
-Jesteś wspaniały, nie dorabiaj sobie tych całych sześciopaków, tricepsów i innych. Wyglądasz super.
Val spojrzał mi głęboko w oczy. Chyba odkryłam powód jego samookaleczania. Może się kaleczy, bo ma niską samoocenę? Zaczerwienił się po chwili, odwrócił wzrok i zakrył usta dłonią. Znowu ten sam gest.
-Coś nie tak? - spytałam.
-Nie, nie - burknął przez dłoń.
Nastała cisza. Joke wniósł tacę kanapek i usiadł.
-Joke, mam pytanie - odezwałam się.
-Mów.
-Skoro masz każdą moc, to czemu za jej pomocą nie stworzysz kanapek, tylko się męczysz z ich robieniem?
-Możliwe, iż po prostu nie myślę o wszechmocy tak samo jak ty. Używam jej do walki i obrony, do rzeczy codziennych przydaje się mi tylko czasem. Osobiście lubię robić rzeczy z wiedzą, że potrafię to bez nadnaturalności, którą posiadam.
-No dobra. Jednak - ugryzłam kanapkę - ja bym nie oszczędzała - uśmiechnęłam się.
-Moce zabierają energię - zaczął Val - Wiem, bo mój wampiryzm męczy mnie z każdą chwilą. Gdyby nie nieśmiertelność to bym umarł z przemęczenia.
Valentino tak żywnie kłamał przed Jokem.
-Każdy odczuwa zużywanie mocy inaczej.
-Jak ty to odczuwasz? - zaciekawiłam się.
-Nie mam pojęcia. Możliwe, że moje problemy senne są wytłumaczeniem.
-Racja - olśniło mnie.
Jedna rzecz z listy zadań skreślona.
Po śniadaniu wyszliśmy z kuchni. Pożegnaliśmy się na moment, by się spakować. Pognąłam do siebie, by się przebrać i do łaziebki, by zrobić jeszcze parę rzeczy koło siebie. Po wyjściu z łazienki zdałam sobie sprawę, że w sumie to nie mam nic własnego. Nic nie zabrałam z domu babci, nie było przecież czasu. Zażenowana tym faktem ruszyłam pod bramę. Teraz miał na sobie czarną za dużą bluzę z kapturem.
-Ma być zimno - zaśmiał się zauważając jak wgapiam się w jego ubiór.
Odwzajemniłam uśmiech. Ja miałam na sobie biały podkoszulek, szary sweter, białe spodnie i brązowe botki. Trochę nie w moim stylu, ale dobrze się czułam. Joke nas ubiorem trochę zaskoczył. Miał na twarzy maskę. Na sobie miał też szary sweter, na nim brązowy płaszcz po kolana i szarą chustę, spodnie miał białe, buty czarne. Naprawdę ubrał się tak samo jak ja? Valentino się roześmiał.
-Gdzie twój garniak? - śmiał się.
-Jedziemy przez miasta ludzi, wolę się nie wyróżniać.
-Wiesz... w garniturze ci bardziej do twarzy - rzekłam.
Za pomocą mocy nagle zmienił ubiór w czarny garnitur z białą koszulą pod spodem. Maskę nadal miał na twarzy. Bardzo liczy się z moim zdaniem.
-Już wiem kto prowadzi w łóżku - mruknął wrednie Valentino.
Zaczerwieniłam się.
-Ty głupku! - krzyknęłam do niego.
Joke na mnie patrzył. Zauważyłam to dopiero po szturchaniu Valentino łokciem. Miał lekko przymknięte oczy. Nie chciałam wiedzieć, co sobie wyobraził.
-Oboje jesteście sobie warci - czerwieniłam się - Jedziemy?.
-Owszem - odparł Joke - Widzimy się za 2 godziny i 24 minuty Vincencie. Nie pomyl drogi.
-Głupi nie jestem. Elo - machnął ręką i ruszył przed siebie.
Patrzyłam tak jak Val odchodzi. Joke mnie do siebie przyciągnął. Był ciepły, to dlatego że jest coraz zimniej. Przeteleportowaliśmy się do garaży. Nie byliśmy już w Czarnym Lesie. Pomimo szansy, nie chciałam uciekać. Garaże wyglądały na drogie i bardzo bezpieczne. Biały marmur i srebrne zamknięcia. Joke rozkazał mi bym poczekała. Nie minęło wiele czasu, a zobaczyłam go w błyszczącym czarnym ferrari. Drzwi uniosły się do góry, jak to w drogich samochodach. Wsiadłam do środka.
-Teraz rzeczywiście wierzę w to, że masz miliony na swoim koncie - zaśmiałam się.
-Nigdy nie kłamię.
Drzwi się zamknęły, a my ruszyliśmy. Zaraz znaleźliśmy się na długiej autostradzie. Auto było niesamowite, bardzo szybkie zarazem. Ktoś taki jak Joke, co ma tyle pieniędzy, raczej nie martwi się mandatami.
-Jak ci się podoba mój samochód? - spytał.
-Super - odparłam patrząc na niego.
-Ten samochód mnie trochę kosztował. Nie dałbym takiej kwoty, gdyby nie posiadał magicznych możliwości.
-Co masz na myśli?
-Jego tablica rejestracyjna jest niewidoczna na żadnej z fotografii, jest odporny na rysy i uderzenia, posiada autopilota, oraz jest wręcz zbyt bezpieczny.
-Sam go dopracowałeś?
-Mój sprzedawca nie należał do zwykłych osobistości.
-Spoko - odparłam.
Nagle minął nas motor, jechał na tylnym kole. Kto na nim siedział? Nie wiem czemu, ale śmiejący wampir z różowymi włoasmi wydał się znajomy.
-Czy to Val? - spytałam patrząc jak ten już jest daleko przed nami, trasa była pusta i nie w sposób było go stracić z oczu.
-Owszem. Przez takie wygłupy może mieć problemy.
-Dogońmy go.
-Dlaczego?
-Dla zabawy - zaśmiałam się spoglądając na Jokea.
-Valentino z pewnością ma lepsze rzeczy do robienia niż wyścigi, które mogą zakończyć się okrutnie.
Westchnęłam lekko zawiedziona. Czego mogłam się przecież po nim spodziewać. Jechaliśmy tak w ciszy.
-Dokąd tak konkretnie jedziemy? - przerwałam milczenie.
-Wybieramy się do jednego z centrów handlowych, aczkolwiek do tego miejsca dostęp mamy tylko my, nie ludzie.
-Istnieje coś takiego? - zdziwiłam się.
-Istnieje od niedawna. Nasza populacja gwałtownie wzrosła w ciągu ostatnich dni. Ktoś nałogowo przemienia ludzi, rada się tym interesuje. Dlatego też Tomson znów zajdzie do naszego lasu.
-Tomson?
-Tomson Rider. Motocyklista z rady. Przyjeżdża co miesiąc, by skontrolować sytuacje Lasów.
-Co kontroluje?
-Liczbę mieszkańców, stan wyposażenia, roślinność i poziom mocy.
-Co jeśli coś nie gra?
-Rada jest zdolna przybyć na miejsce i nałożyć karę na właściciela, którym aktualnie jestem ja.
-Nie przejmujesz się? Co jeśli coś nie gra?
-Gdybyś była człowiekiem, miałbym na głowie ukrycie cię w innej czasoprzestrzeni na czas kontroli. Rada nie toleruje nieprawidłowości, a mnie czekałaby śmierć.
-Z twoją mocą nie byłoby im łatwo.
-Mój opór prowadziłby do zgładzenia Czarnego Lasu, a ciebie czekałaby wieczna tułaczka po zaświatach. Gdybym jednak oddał się w ręce kosiarza śmierci, wróciłabyś do domu z amnezją.
-To ja bym już wolała tą całą tułaczkę.
-Nie masz pojęcia o znaczeniu twych słów. Zaświaty są pełne demonów. Nikt nie ma tam wstępu oprócz nich samych.
Czyli Joke miałby wstęp.
-Nawet dzięki twoim WIELKIM mocom nie dałbyś rady?
-Nie żyłbym już przed wprowadzeniem twej osobistości w bramy piekieł.
-Racja... - mruknęłam.
Znów spoglądałam znudzona przez szybę. Nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam. Miałam dziwny sen. Biegłam gdzieś, nie miałam pojęcia gdzie jestem. Nagle ujrzałam Jokea. Był jakiś inny. Był blady, miał białe włosy, szare oczy. Przytuliłam go. Był ciepły jak nigdy dotąd.  Wszystko było na odwrót. Zjawił się Shadow, miał długie włosy spięte w kucyka zostawiając parę kosmyków przy twarzy. Valentino też tam był. Jedyne co dojrzałam w nim to czerń, jego postura była ciemna i zamazana. Usłyszałam wrzask. Obudziłam się dysząc. Leżałam gdzieś, głowę miałam na udach Jokea. Przypatrywał się mi i głaskał mnie po głowie.
-Witaj różo.
-Ale wy macie słabe zdrobnienia - mruknął Valentino.
Usiadłam prędko. Jechaliśmy pociągiem, siedzieliśmy w trójkę w jednym z przedziałów na kanapach.
-Co tu się dzieje? Dopiero co jechaliśmy autem... - byłam zdezorientowana.
-Wybacz mi mą troskę Annie, aczkolwiek nie chciałem cię wybudzać. Trasa była nieprzejezdna, a pociąg był jedyną przyjazną nam możliwością.
-A ty Val, co tu robisz? - spytałam patrząc na niego.
Leżał na kanapie na przeciwko nas grając w coś na psp. Prawdopodobnie w jakąś walkę typu Tekken.
-Wiesz - zatrzymał grę i na mnie spojrzał - Droga była w budowie, a nie chciałem zniszczyć pożyczonego motorku.
-Pożyczonego? Któż to podarowałby ci tę maszynę pod opiekę?
-A Tomuś. Ma od cholery tych zabawek, a że potrzebowałem to dał - zaśmiał się Val - Ty Annie nie wiesz raczej o kogo chodzi.
-Wiem, Joke mi mówił. Chodzi o Tomson'a Rider'a, tak?
Valentino jęknął zawiedziony.
-A chciałem ci o nim opowiedzieć. Jak zawsze mnie wyprzedzono - wrócił do gry.
-Ile już jedziemy? - spytałam.
-Czas postanowił się wydłużyć. Samochodem przebyliśmy półtora godziny, godzinę nam zabrało oczekiwanie na nasz aktualny środek transportu, którym jedziemy już z pół godziny. Łącznie jak mniemam 3 godziny minęły.
-Czyli nie wrócimy na obiad - odparłam.
-Opłacę go nam w centrum.
-A co z Valentino?
-Przygotował się.
Spojrzałam na Vala. Nie spojrzał na mnie nawet, a od razu wytłumaczył.
-Mam tu przy nogach taki fajny plecak. W środku jest parę czarnych woreczków.
-Nie mów dalej - lekko się obrzydziłam.
-A w nich odcięte palce - zaśmiał się.

Część 28 za nami!
Co zdarzy się podczas podróży?
Jaką sukienkę wybierze Annie?
Czy Valentino rzeczywiście trzyma części ciała w plecaku?
Ciąg dalszy nastąpi.
[Męczące to zmienianie wyglądu czcionki, więc tego zaprzestanę] (piszę jak Joke XD)


Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz