*~Czarny Las - Krew~*

23 1 0
                                    

Po najedzeniu się i zmuszeniu Valentino do zdjęcia garnituru, aby go nie zniszczył(co skończyło się pozytywnie). Wracaliśmy, teraz już innym, pociągiem. Przyglądałam się tak polanom za oknem.
-Joke? - zaczął Val - Tak w sumie to nadal nie powiedziałeś co się stało i tak trochę mam pomieszane w głowie.
Spojrzałam na Jokea, po czym znów za okno. Nie sądzę, by odpowiedział.
-Pociąg ma nas jako jedynych pasażerów, aczkolwiek mój sekret podzieli się tylko pomiędzy nami. Cień przysłania mi wspomnienia, lecz postaram się opowiedzieć to bez pomienięcia ważniejszych szczegółów - powiedział łapiąc się za dłonie.
Znów na niego spojrzałam, potem porozumiewawczo na Vala i spowrotem na Jokea.
-Mów. Ciekawa jestem - spojrzałam mu w oczy.
-Zamówiłem kawę. Oczekując usłyszałem pewną rozmowę. Zwróciłem głowę ku miejscu konwersacji. Lethal mi się ukazał, ruszył w głąb pociągu, na szczęście nie w waszą stronę. Wymieniliśmy spojrzenia. Przestraszony gnał wzdłóż wagonów. Jako, iż udzielił pomocy wobec rytuału dla Annie, postanowiłem zajrzeć do przedziału, który opuścił w biegu. Chłopak o długim włosiu, szkarłatnym wzroku z rękoma niczym Edward Nożycoręki przyjrzał mi się w milczeniu. Rozpocząłem rozmowę od słowa ,,Dzień dobry". Ten skazał mnie na wyrok wypowiadając szybko, szeptem imię demona, który nęka me serce.
-...Znałeś go? - spytałam ciekawa.
-Ty - Val miał szeroko otwarte oczy - A ja nic nie zrozumiałem z tej twojej paplaniny.
-Val! - wkurzyłam się.
-Dobra, dobra. Żartuję. To raczej ktoś głupi nie był. Lethal, tak jak go znam, nie sra za często w gacie. Powtórzysz jak gościu wyglądał?
-Szkarłatne oczy. Długie czarne włosie. Zmechanizowane ręce od łokci po dłonie, zakończone długimi żyletko-podobnymi szponami.
Valentino zamilkł i zmarszczył brwi.
-Pamiętasz coś jeszcze? - spytałam kładąc dłoń na jego ramieniu - O czym rozmawiali?
-O dziecku. Ten co nie boi się imienia na ,,M" powiadał o chłopcu tak silnym, tak potwornie niebezpiecznym, tak monstrualnie przerażającym, podobnym do królika. Mówił, iż chłopiec zjawi się niedługo, a z jego nadejściem nadejdzie zagrożenie.
-Czarne długie kłaki... - mruczał Val pod nosem - Samara Morgan? Nie... - rozmyślał na głos.
-Jakiś chłopiec? Nic z tego nie rozumiem.
-Sądzę, że chłopiec sprawiający kłopot demonowi sprawi kłopot i nam. Nie lekceważmy tej informacji - mówił Joke.
Valentino wstał, podłoga zatrzeszczała pod jego glanami.
-Wiem kto to. Sami!
-Sami? - zaciekawiłam się.
-Sami. Same... Samuel. Chyba tak się nazywał. Znam go z piwnicy. Tam - przerwał a w jego oczach zagościł strach, objął się rękoma i skulił na kanapie.
-Val? - zmartwiłam się.
-Czy Samuel jest groźny? - spytał Joke.
-Sami? Nie... - zdawał się być czymś przerażony, nagle złapał się za plecy - Muszę wyjść. Chcę pobyć sam - po czym wyszedł.
-Piwnica. Jakiś Samuel. Złapał się za plecy, na których ma blizny po przeszłości. To się łączy - główkowałam w myślach.
-Nie sądzę, by ten cały Sami był dobry skoro nawet Val się go wystraszył.
-Me podejrzenia kierują się ku twym słowom - powiedział Joke.
Oparłam się głową o jego ramię.
-Mym zadaniem jest rozmowa z radą. Mamy szczęście, że Tomson do nas zawita. Oszczędzi mi czasu.
-Shiven i Lucyfer się żenią... Zazdroszczę im trochę. Wspaniale się dobrali - uśmiechnęłam się lekko.
-Annie. Wybacz mi mą zmianę tematu, aczkolwiek mam pojęcie o twych zbliżających się urodzinach. Istnieje coś co pragniesz otrzymać w prezencie? - spytał.
-Joke. To jeszcze miesiąc - westchnęłam.
-Mym marzeniem jest sprawienie ci idealnego prezentu.
-Jeszcze będziesz miał czas mi zaimponować. Spokojnie.
-Wraz z walentynkami zbliżają się urodziny Valentino - rzekł.
-Naprawdę? Kiedy ma?
-Podczas święta miłości.
-Urodził się w walentynki? Zazdroszczę mu. Jednak te różowe włosy mają głębszy sens. A ty Joke kiedy masz urodziny, jak już o tym mówimy?
-Nie mam pojęcia.
-Hm? Nie wiesz kiedy masz urodziny? Jak to? - zdziwiłam się.
-Nie posiadam tej wiedzy, tak samo jak moi bracia, aktualnie jedyni członkowie mego drzewa genealogicznego - rzekł zniżając wzrok.
-Musi być jakiś sposób, by poznać datę twoich urodzin. Nie masz dowodu? - pytałam.
-My, magiczni, nie posiadamy dowodów. Byłoby sprzeczne z prawem posiadać własne dowody.
-Od kiedy w tym całym świecie magicznych, lasach i w ogóle, dowody są zakazane a mordowanie bezbronnych ludzi już dobre?
-Morderstwa to obrona własna, nie zasługuje to na karę.
-Wracając do tematu, naprawdę nie da się tego jakoś sprawdzić?
-Sądzisz, iż nie dręczyła mnie ciekawość?
-Nie ma jakiejś mocy do tego?
-Jeżeli istnieje, to ma możliwości użycia jej na samym sobie.
-Kurczę... - westchnęłam kładąc głowę na udo Jokea leżąc na kanapie.
-Masz ochotę na sen? - spytał gładząc mnie po głowie.
-Nie - spojrzałam na niego - Może wymyślę coś w kwestii tego całego Samuela. Jeśli jednak zasnę, to obudź mnie jak dojedziemy.
-Wedle rozkazu - odparł sięgając po książkę.
Leżąc dojrzałam jej tytuł. Nie sądziłam, że Joke tak bardzo lubi romanse. Skupiał się w ciszy na czytaniu, co jakiś czas słyszałam szelst kartek.
-Znam tę książkę - odparłam z zamkniętymi ze zmęczenia oczami.
-Doprawdy? - spytał po czym na mnie zerknął.
-Nie zdradzę ci zakończenia, spokojnie - zaśmiałam się.
-Mam zaszczyt czytać tę powieść romantyczną po raz 50. Staram się zauważyć coś, czego nie dostrzegłem wcześniej.
-Szukasz drugiego dna, tyle ci powiem - uśmiechnęłam się.
-Co masz na myśli?
-Ta książka głębszego sensu nie ma, przeglądałam ją z miliard razy.
-Jednakże każdego dnia jest szansa odczuć coś innego wobec historii. Ludzie się zmieniają, tak i my się zmieniamy.
-Nie jesteśmy ludźmi, że tak mówisz?
-Należymy do ludzkiej rasy, aczkolwiek różnimy się od typowych ludzi. Mamy moce, trwamy w ukryciu, mordujemy bezwzględnie, walczymy z rzeczami dla nich nierealnymi.
-Gdyby o nas wiedzieli, byłoby źle? Nie sądzisz, że może byśmy tworzyli zgraną grupę? Jak w Wiedźminie. Krasnoludy, wiedźmini, ludzie, elfy, czarodzieje i czarofziejki. Wszyscy byli razem.
-Zważ na fakt, iż nie każdy człowiek podchodził do nieludzi z dobrym sercem, nie każdy traktował ich normalnie. Rządził ludźmi strach, obrzydzenie, oraz nienawiść.
-Ale głównie strach przed nieznanym - dodałam.
-Stworzylibyśmy nową historię, powstałyby powstania buntownicze, rzeź ,,odmieńców". Jesteśmy silniejsi, więc nie mielibyśmy problemu z wygraną. Niestety brak ludzi, to brak nowych magicznych. Musielibyśmy zwiększyć przyrost, kobiety miałyby rodzić dużo dzieci, by ratować rasę.
-Widzisz tylko negatywy, co? - otworzyłam oczy.
-Znam świat - mruknął.
Valentino wrócił do przedziału.
-Vincencie? - zaciekawił się Joke.
-Już dobrze. Chciałem ogarnąć mózg - usiadł.
Spojrzałam na Vala.
-Czyli mówisz, że ten cały Samuel nie jest niebezpieczny?
-Znaczy... Za czasów, gdy się przyjaźniliśmy był dobry.
-Czas potrafi odmienić człowieka przerażająco i okrutnie. Najlepszy człowiek potrafi stać się najgorszym. Najsmutniejszy, najszczęśliwszym - mówił Joke.
-Ale to Sami. Nie sądzę, by był zdolny do czegoś złego. Wiele przeżył.
-Rozwiniesz swe słowa? - zapytał Joke.
-Chcesz wiedzieć o nim wszystko? - mruknął Val - Po co ci to?
-Wiedza, to klucz do wszystkiego - odparł gładząc okładkę książki.
-To wiąże się trochę z moją przeszłością. Ominę to jak mogę.
-Tak czy siak wyciągnę od ciebie to, co przeżyłeś. Nie odpuszczę ci Val - mówiłam.
-Kontynuując. Samuel miał słabe dzieciństwo, bo ojciec go oddał do domu dziecka. Wolał jego brata, który w każdym bądź razie zbyt zdrowy psychicznie nie był. Wiem, bo słyszałem parę historii na jego temat, prawdopodobnie już nie żyje. Wracając do Sama. Miał dużo... wypadków... z rękami. Kiedyś ręce miał po łokcie z drewna, najwyraźniej dorobił się metalu. W szpony to już nie wnikam- zamyślił się - Nie mam pojęcia skąd u niego czerwone oczy, raczej miał jakieś ciemne. Długie kłaki miał od zawsze, spinał je w kitkę, albo koka.
-Był twoim przyjacielem, tak? - spytałam lekko smutnawa - Co się takiego stało, że się rozstaliście?
-Samuel... - zamilkł na chwilę - Byłem, aż do dzisiaj pewny że nie żyje. Nikt normalny nie przeżyłby tego co on.
-Mianowicie? - spytał Joke.
-Nie chcę o tym mówić. Jak będę chciał, to się odezwę - rzekł odwracając wzrok.
-Rozumiem cię - odparł Joke.
-Ile jeszcze będziemy jechać? - spytałam.
-Czasu zostało mało.
-I dobrze. Śpiący jestem coś - mruknął Val siadając wzdłuż kanapy i opierając się o okno.
Usiadłam spowrotem.
-Nie wygodnie ci leżąc? - spytał jakby smutny, że już na nim nie leżę.
-Nie, nie. Skoro zaraz dojedziemy, to wolę nie zasnąć. Posłucham muzyki - mówiłam wyciągając słuchawki.
Usłyszałam świsk, pociąg dojechał.
-Albo i nie posłuchałam - schowałam spowrotem słuchawki.
Wstaliśmy we trójkę i wyszliśmy z pociągu. Poszliśmy po samochód, Val po motor, i ruszyliśmy do domu. Droga nie była długa. Dojechaliśmy z Jokem do garaży.
-Nareszcie - rozciągnęłm się wysiadając z samochodu.
Joke miał maskę na twarzy, poprawił sobie marynarkę. Podszedł do mnie i złapał mnie za rękę.
-Vincent złożył mi obietnicę, iż będzie na nas czekał tam, gdzie trenowałaś ze Stephenem.
-No dobra - mruknęłam myśląc o tym co przeżyłam z Shadowem.
Teleportowaliśmy się tam. Czekaliśmy chwilę, aż w końcu Val wyskoczył zza drzew.
-Nareszcie - oburzyłam się.
-Sorka. Tomson był trochę wkurzony dziś - spojrzał na Jokea - I chodziło o ciebie. Konkretnie o pociąg.
-A więc rada już wie... - mruknął.
-Ale o co chodzi? - spytałam
-Joke będzie musiał się stawić w nocy, jutro po ślubie, by wypełnić jakieś dokumenty i się wytłumaczyć. Rozwalenie pociągu, zrobienie w cholerę dużego krateru i stwarzanie zagrożenia dla innych magicznych bez powodu potrzebuje wyjaśnień, co? - mówił Val.
-Jasne to dla mnie, że rada zaczyna się mną interesować. Demon zaczyna szaleć - zniżył wzrok ściągając maskę.
-Właśnie. Ten cały demon. Wiem skąd go masz, ale nie da się go jakoś wyciągnąć? - Val złożył ręce.
-Nie pragnę tego. Jest mi jak trzeci brat.
-Co? - zdziwił się.
-Annie. Wsłuchaj się w tę opowieść - spojrzałam na niego - Gdy byliśmy mali, dopiero co zaczynaliśmy w uniwersytecie ,,Undead Habit", nadarzył się dzień, który namieszał w naszych życiach. Nasz dom stał się ofiarą, wyższych mocą niż my, demonów. Przed nami wydarli z uśmiechem ostatnie tchnienia naszej matki i naszego ojca. Shadow chciał popełnić głupstwo, chciał walczyć.
-Ja siedziałem i tylko płakałem - wspominał Val.
-Byłeś młody, młodzi płaczą. Do tej pory trwasz we wrażliwości. - wrócił potem do historii - Powstrzymałrm nieposkromioną wolę walki Shadowa i przemówiłem do demonów. Zapragnąłem oddać swe życie za życie braci. Demony nie chciały mnie zabić, więc wtopili we mnie diabelską duszę, mordercze sklepienie, jednakże wiecznego przyjaciela co zwał się Mefistofeles. Był w wieku tym co ja, rósł równo ze mną. Różniliśmy się częściowo. Jest on szczuplejszy, wyższy i sprytniejszy. Prowadziliśmy żywe rozmowy o przyszłości, o sobie, o wszystkim co nas otacza. Odkąd odnalazłem Czarny Las, odzyskałem pozostałości i swej rodziny, oraz odkąd pragnę założyć własną z Annie, stał się przerażająco agresywny. Jego pragnienie mordu przepływa przeze mnie niczym fala przez morze. Czuję to co on, gdy we mnie tkwi.
-Czyli nie da się go wyciągnąć?
-Nie. Potrafi to zrobić tylko ktoś, kto jest silniejszy ode mnie.
-Cholera - mruknął Val - A co z tym cwaniakiem z Lasu Iluzji?
-Nintendo jest młody i niedoświadczony - mówił Joke.
Ja ocierałam łzy. Joke tyle przeżył, by tylko ratować braci. Tyle wycierpiał. Tyle NADAL cierpi. Zauważył moją zapłakaną twarz.
-Annie. Nie roń łez nad mym losem - powiedział i mnie przytulił.
-Nawet w takich momentach...jak śmierć twoich rodziców...potrafiłeś... - mówiłam przez płacz - ... myśleć racjonalnie...obronić rodzeństwo... nie płakałeś...
-Ten demon nie pozwala mi płakać. Nie pozwala mi na uśmiech. Nie pozwala mi na emocje, co najsilniejsze. Dobrze wie, że jeżeli zachwieje się mój stan psychiczny zbyt mocno, odbije się to na nim.
-Cierpi to co ty....Więc... Zakazał ci czuć, by nie cierpiał? Egoista nie demon...! - krzyczałam.
-Annie, jest dobrze.
-Nie jest dobrze! - krzyczałam - Musimy się go pozbyć! Chce kiedykolwiek zobaczyć jak się uśmiechasz! Albo co najlepsze: śmiejesz! - płakałam.
-Annie. Nie bądź dzieckiem - mruknął Val - Jak będziesz sie tak drzeć, to ktoś nas w końcu usłyszy.
Puściłam Jokea i otarłam łzy. Spojrzałam na Valentino ze skwaszoną miną.
-Rozumiem, że smutne i w ogóle, ale nie tylko Joke ma ciężko. Zauważ, że my wszyscy mieliśmy zawaloną przeszłość.
-Ruszajmy do obozu - zaczął Joke wpatrując się we mnie.
-Dobrze - mruknęłam - Tylko dobija mnie taka niesprawiedliwość.
-Nikt nie powiedział, że w życiu jest łatwo Annie - odparł Val.
-Ta - mruknęłam - Chodźmy już.
Szłam tak pomiędzy nimi. Czułam się jak mrówka. Dlaczego jestem najniższa z całego obozowiska? Dziwnie mi z tym. Milczeliśmy. Idąc spoglądałam na około. Czułam się obserwowana, co mi się nie podobało.
-Mam złe przeczucia - mruknął Joke.
-Hm? - zaciekawił się Val.
-Mam przypuszczenia, iż coś złego się zdarzy - chwycił mnie mocno za dłoń.
-Spokojnie. Nie ucieknę - westchnęłam.
-Nie oblewaj mnie nienawiścią. Jad płynie w twych słowach.
-Joke. Wkurza mnie po prostu to jak szybko się poddajecie. Nie chcecie z nim walczyć.
-Warte jest wiedzieć, kiedy trzeba się poddać Annie. Toczę tą walkę od dziecka, teraz zaczęła mi doskwierać ma bezradność. Byłoby mi łatwiej bez niego, ale co za życie bym miał gdybym go nigdy nie napotkał? To że rozłączyłem się z braćmi, utworzyłem obozowisko, współpracuję z radą, uratowałem cię od Williama... Gdyby nie całe zło, nie spotkałbym ciebie.
-To urocze, ale - Val się nagle zatrzymał, zatrzymaliśmy się parę kroków przed nim - Val?
Marszczył brwi, rozglądał się.
-Vincencie, co niesie woń, która cię intryguje?
-Krew. Blisko - mówił, jego oczy się poszerzyły - Obozowisko.
Joke ruszył jak strzała do obozowiska, było niedaleko. Nie poznałam go wtedy. Tak szybko biegł. Krzyknęłam, gdy Val wziął mnie niespodziewanie na barana i również ruszył.
-Jaka krew? O co chodzi? - krzyczałam podczas pędu.
-Kobieca. Tak, kobieca - mówił wąchając - Cholera. Joke jest szybki jak nie wiem kto.
Shiven. Co jeśli coś się jej stało? W dodatku przed ślubem. Proszę, aby nie. Już wolę, aby to Whisper coś zrobił. Stanęliśmy w obozowisku, zeszłam na ziemię. Joke kucał przy krwi.
-Joke? - mruknęłam.
Wstał, złapał się za ramię.
-Natalie tu była.
-Nightrun? - krzyknął zdziwiony Val.
-Ona gdzieś tu przebywa - zdawał się jednocześnie wściekły, jak i przerażony.
Część fontanny była brudna z krwi, ławka, ziemia przy wejściu, a z zaostrzonych końców bramy kapała krew. Ślady krwi prowadziły do korytarzy, jakby ktoś kogoś ciągnął.
-Co tu się stało? - byłam wystraszona.

31 część za nami!
Co tu się stało?
Dlaczego Nightrun jest w obozie Jokea?
Czy komuś jeszcze coś się stało?
Widzimy się niedługo.

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz