*~ Czarny Las - Ogień uczuć ~*

33 3 0
                                    

Następnego dnia po śniadaniu, wracając korytarzem do siebie, rozmyślałam co będę dziś robić. Jednak moje myśli zamiast układać plan dnia postanowiły powędrować ku Jokeowi. Ciekawa jestem co robi. Czy wszystko z nim dobrze? Chyba za bardzo się martwię. Jest przecież silny.
-Annie! - wołała mnie osoba biegnąca za mną.
Zatrzymałam się i odwróciłam.

-Tak?
Widziałam jak Valentino zwalnia i do mnie podchodzi. Gdy już się zatrzymał kiwnął głową, bo grzywka naszła mu na oczy. Spojrzał na mnie i położył dłoń na tyle swej głowy.
-Ja...Chciałem cię przeprosić za wczoraj. Pewnie się bałaś...
-Ja chciałam podziękować.
-Hm?
-Uratowałeś mnie. Od Whispera. Nie podziękowałam ci jeszcze.
-A tak! Przyjemność po mojej stronie.
-Nie musisz mnie przepraszać tyle razy.
-Wiem, wiem. Po prostu nie mogę wyciągnąć tego z głowy...
Chwyciłam go za dłonie i odwróciłam je ku wewnętrznej części. Przyjrzałam się bliznom jakie powstały na jego nadgarstkach. Przymrużył oczy.
-To nic. Nie boli.
-Sądziłam, że ci się goją rany...
-Czasem blizny zostają, czasem nie. Nie odkryłem jeszcze od czego to zależy - zabrał ręce.
-Aha...  To ja już pójdę do siebie. Nie myśl o wczorajszym.
Odwróciłam się i skierowałam ku memu pokojowi. Nim zdążyłam zrobić krok, ten się odezwał.
-Annie!
-Coś jeszcze? - zapytałam.
Zagryzł dolną wargę i cicho syknął.
-Ja... Em... Już nic.
-Nie no, mów - spojrzałam na niego.
-Już nic. Wyszedłbym na głupka gdybym to powiedział. Nieważne.
-Jesteś pewny?
-Tak...
Wróciłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Teraz będzie mi chodziło po głowie to, co chciał powiedzieć. Ciekawe co miał na myśli? Pukanie. Dudniło mi w głowie. A może jednak to nie było w mojej głowie? Odgłos dobiegał zza drzwi. Wstałam.
-Proszę! - krzyknęłam.
Drzwi się otworzyły a w nich stał Valentino.

-Hej. Ja... Chciałem się ciebie zapytać czy byś... Czy byś nie chciała...?
- Hm?
-Przejść się po lesie...em...poznać się?...
-Masz na myśli randkę?
Jego policzki objęła czerwień. Uroczo wyglądał z takim kolorem na twarzy.
-M-Może... Jak nie chcesz, to nie musisz oczywiście! Ja-
-Mogę iść.
-Serio?!
-Tak. Co w tym dziwnego? - uśmiechnęłam się.
-Nie, nic! - uśmiechnął się szczerząc kły.
-To kiedy?
-Co powiesz na ,,teraz" ?
-Powiem ,,Okej" .
-Teraz? - patrzył mi w oczy.
-Okej - zaśmiałam się.
Odsunął się w bok.

-Panie przodem.
-Nie popisuj się. Nie przepadam za grzecznymi chłopcami - mówiłam przechodząc obok niego.
-Wampiry to nie grzeczni chłopcy, wierz mi.
Ruszyliśmy do wyjścia i już po paru minutach przechadzaliśmy się leśną ścieżką.
-Może opowiem coś o sobie, co?
-Jak chcesz chwalipięto - odparłam.
Roześmiał się.

-Mam 20 lat, ale moje ciało zatrzymało się na 18 - nastce. Jestem wampirem. Umiem grać na każdym możliwym instrumencie. Ponoć ładnie śpiewam...
-Shiven mi o tym opowiadała, chwaliła cię niesamowicie. Mam coś o sobie mówić? Raczej wszystko o mnie wiesz...
-Jak to wszystko? Praktycznie nic.
-Naprawdę? Hm... Mam prawie 18 lat. Umiem nieźle rysować.
-Jesteś urocza.
-Co?
-Kolejna cecha, która do ciebie pasuje.
Zarumieniłam się.
-Nie sądzę. Jestem wredną suką.
-Nie mów tak. 
-Nie kłamałabym na pierwszej randce.
Valentino złapał mnie za dłonie i przybliżył twarz. Spojrzał mi głęboko w oczy.
-Nie wygaduj takich bzdur. Jesteś Annie, a nie wredna suka. Annie. Niska, piękna, urocza, wyjątkowa, odważna i wrażliwa dziewczyna. Sądzę, że jesteś nawet obiektem westchnień wielu chłopaków, albo nawet i dziewczyn. Nie trać siebie.
Łzy mi napłynęły do oczu. On tak strasznie mnie chwali i komplementuje. Jest niesamowicie miły i szczery. Po chwili łzy spłynęły mi z oczu.
-Ty płaczesz? Przepraszam! - zabrał ręce i zaczął nimi wymachiwać - Ja nie chciałem!
Przytuliłam się do niego. Objął mnie dopiero po chwili, zaskoczyłam go. Szlochałam tuląc się do niego.
-Co jest we mnie takiego, że każdy mnie podrywa i nie chcecie mej śmierci? Mam tego dość... - mówiłam poprzez płacz.
-Annie... - powiedział jakby zdziwiony
-Odpowiedz mi dlaczego ja, bo sama tego nie zrozumiem...
-Przepraszam, nie będę już. Czujesz się tu pewnie osaczona. Każdy chwali, komplementuje...  -zaczął gładzić mnie po głowie - Czasem jest ciężko, doskonale o tym wiem. Życie dało mi już nieźle w kość. Ile masz lat? 17? Jesteś młoda i ładna, dlatego ci się wszyscy narzucają. Jakbyś znała tu wszystkich dłużej, byłoby ci łatwiej.
Spojrzałam mu zapłakana w oczy. Tak dobrze mnie rozumie.
-Jeszcze ta strata rodziców... Tak nagle...
Więcej łez spłynęło mi po twarzy.
-Wiesz? Też straciłem rodziców, ale jak byłem młodszy. Zamordowano ich. Na moich oczach.
Otworzyłam szeroko oczy. O tym to już na sto procent nie wiedziałam... Wtuliłam się w niego.
-Zabiły ich demony, te najprawdziwsze. Bestie - zamknął na chwilę oczy - Gdyby nie Joke, nie byłoby tu nikogo z naszej trójki. Poświęcił się. Nie wiem co się z nim wtedy dokładnie stało, ale odszedł i pojawił się dopiero po wielu latach. Założył te obozowisko. Zamknął mnie.
-Valentino... - mruknęłam.
-Tak, Annie?
-Kocham cię... tak po przyjacielsku.
-Ja ciebie też, nie jesteś sama. Wiesz? Jeśli będziesz się czuć tak okropnie, że gorzej się nie da, przychodź do mnie. Jestem do twej dyspozycji.
-Dziękuję... Jesteś taki...wspaniały.
-Teraz to ty narzucasz mi komplementy - zachichotał i położył dłonie na mych policzkach, przetarł je z łez.
Patrzyłam na niego w ciszy. Przeżył tak dużo, a wciąż się uśmiecha. Teraz rozumiem o czym mówił Joke. Dlatego nie potrafi być szczęśliwy... Ale musiałam go denerwować... Przepraszam cię Joke. Shadow... Też się uśmiecha, a w zasadzie to uśmiechał. Odebrałam mu radość. Jak wróci pragnę go przeprosić.

-Dzięki tobie zrozumiałam coś ważnego...
-Co takiego?
-Że szczęście można porównać do szklanki. Czasem jest pełna, a czasem potrafi się ją stłuc. Sklejanie kaleczy dłonie, bo to w końcu szkło. Jednak koniec jest dobry, bo znów można ją napełnić.
Wpatrywał się we mnie.
-Piękne słowa, naprawdę.
-Dlaczego sądzisz, że piękne? To zwykłe porównanie.
-Piękne, bo to są twoje słowa. Zrozum Annie. Każdy tutaj jest wyjątkowy, bo jest SOBĄ. Wampiry widzą więcej niż ludzie, przenikają w głąb duszy. Dzięki temu wiem, że ty jesteś wspaniałą osobą.
-O czym ty teraz mówisz...
-Mówię o tym, że nie jesteś buntowniczą nastolatką, ale dziewczyną ze spokojnym podejściem do wszystkiego.
-Nie wmawiaj mi głupot - puściłam go - Próbujesz mnie za wszelką cenę zmienić, czy o co ci chodzi?
-Annie, nie. Mi nie cho-
-Cicho! Skoro ci się nie podobam, to nie rozumiesz słowa ,,być sobą". Ja to ja, nie zamierzam się zmieniać. Ty też tego nie próbuj.
Valentino się roześmiał.
-Hm? Co cię tak bawi?
-Mówiłem, że znam twoje ,,ja". Inteligentna jesteś.
Uśmiechnęłam się. Cwany jest, ale ja jestem cwańsza.
-Nie namieszasz mi w głowie. To ci się nie uda.
Ruszył ścieżką.
-Jeszcze będziesz krzyczeć moje imię - uśmiechnął się.
-Jasne. Gdy będą śmieci do wyniesienia, to będę krzyczeć.
Ponownie się roześmiał. Znów razem szliśmy przez las. Zawsze czuję się tu jakby była noc. Ta czerń jest przytłaczająca.
-Val? Chyba mogę tak do ciebie mòwić...
-Możesz.
-Jakim cudem wy nigdy się nie gubicie w tym lesie? Ja bym już po paru krokach nie wiedziała gdzie jestem.
-Joke ci tego nie wytłumaczył?
-Kazał mi tylko nie opuszczać obozowiska, bo to niebezpieczne.
-Co za człowiek... Chodzi tutaj o spoglądanie na szcegóły. Każda ścieżka się czymś charakteryzuje. Ta, którą idziemy, jako jedyna ma na ziemi dużo igieł z drzew, a przecież otaczają nas, akurat tutaj, rovesy.
-Rovesy?
-Tutejsza mieszanka dębu z klonem. Drzewa liściaste w każdym bądź razie.
Przyjrzałam się ziemi, następnie drzewom.
-Rzeczywiście. Każda ze ścieżek jest taka jak ta?
-Każda jest inna, ale i jedyna w swoim rodzaju. Ta, na której się znajdujemy nazywa się Rovul.
-Rovul od drzew Roves?
-Tak, zgadłaś.
-Skoro każda z wielu ścieżek ma jakąś trudną do zapamiętania nazwę to się poddaję...
-Myślisz, że wszystkie nazwy pamiętam? Oszalałaś. Ja je rozpoznaję po szczegółach. Zapamiętuję na przykład, że igły na ziemi i liście na górze to zaokrąglona ścieżka prowadząca z obozowiska i spowrotem. Robi takie mniejsze kółko.
-Ciekawe...
-Wiesz, że Joke i Shadow znają każdą ścieżkę? Joke jeszcze ogarnia cały las.
-Widocznie dużo spacerują.
-Ta. Jeśli to można nazwać spacerami.
-Co masz na myśli?
-Przeważnie z kimś walczą, atakują kogoś i robią rzeczy gorsze od zabijania.
-Nie wierzę, żeby Joke czy Shadow byliby do tego zdolni.
-Potulne z nich króliczki przy tobie, co nie? Strasznie się płaszczą. Myślisz, że czemu Joke nie wziął cię z sobą?
-Bo to jego prywatne sprawy?
-Byś się go nie bała. Taka prawda.
-Czemu wszyscy coś ukrywają...?
-Ukrywają? Nie powinnaś użyć słowa ,, Kłamią " ? 
-...Może i tak... - idąc zniżyłam głowę.
Po chwili objął mnie swoim ramieniem i przyciągnął do siebie. Jego dłoń opadała na mój obojczyk. Spojrzałam na niego.

-Nie daj się. Nigdy się nie poddawaj i nie pokazuj, że możesz. 
Milczałam, tak jak przez resztę drogi. On też milczał, zauważyłam nawet że parę razy powstrzymał się od powiedzenia czegoś. Nie wiem czy mogę uznać to spotkanie za randkę... To było bardziej jak długa i szczera rozmowa z najlepszym przyjacielem. Taką samą rozmowę przeprowadzę z Jokem. Pragnę odpowiedzi. Pogodzę się też z Shadowem, jednak nie jestem pewna czy będę skora do niego wrócić. Gdyby nie Joke, możliwe że bym... Nie chcę o tym myśleć. Ciekawi mnie jak by wyglądał mój pogrzeb i czy by go w ogóle zrobili... W sumie sama bym nie chciała oglądać rozkładającego się z czasem ciała niosącego tak cholerny smród. Nie minęło dużo czasu, a już przeszliśmy przez bramę. Staliśmy przy fontannie. Puścił mnie i się uśmiechnął.
-Nie zamartwiaj się wszystkim tak bardzo. 
-Bycie pesymistą nie jest za dobre. 
-Czemu zaraz pesymistą? Jeśli już masz tak mówić, to mów w formie żeńskiej: ,,Pesymistką".
Uśmiechnęłam się, a nawet zachichotałam.
-Głupi jesteś.
-Lubisz tego głupka.
-Bardzo lubię.
-Bardzo bardzo.
-No dobra. Bardzo bardzo.
-A może bardzo bardzo bardzo bardzo?
-Cztery razy ,,bardzo"? Skończyliśmy na dwóch razach.
-Głupi ten głupek, liczyć nie umie.
-Nauczę cię jak chcesz. 
-Dajesz.
-Jeden. Kocham cię po przyjacielsku. Dwa - podeszłam do niego bliżej - Jesteś zabawny. Trzy - strzeliłam mu z liścia - Nie zarywaj do mnie. 
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę korytarzy. Idąc mruknęłam w miarę słyszalnie pod nosem.
-Głupek.
Nie wiem czy mi się zdawało, ale chyba się cicho zaśmiał. Po wejściu do pokoju byłam przerażona. Wszystko było porozrzucane. Złapałam się za głowę. Rozejrzałam się stojąc w drzwiach. Ujrzałam krew na moim łóżku. Było nią przesiąknięte. Ściekała spod czegoś co leżało pod kołdrą. Posturą przypominało człowieka. Na ścianach były krwiste odciski dłoni, na meblach i innych rzeczach również. Co tu się stało do cholery?! Pościel się powoli podnosiła i opadała. Ten KTOŚ najwidoczniej JESZCZE żył. Jak tylko dowiem się kto to...Warknęłam w myślach. Pewnym krokiem ruszyłam do łóżka i zrzuciłam kołdrę z tego kogoś. Zaczęłam szybko oddychać. Potworny wrzask wydobył się z mych ust.
-JOKE! - wrzeszczałam płacząc.
Leżał, cały we krwi. Jego maska też była brudna, całe moje łóżko przeciekło czerwienią. Dlaczego jest tutaj, a nie w Lesie Kości? Co tu się stało?!
-A....Annie.... - mówił ledwo.
Złapał mnie za dłoń. 

-Jak ty....ładnie.....wyglądasz....
-CO TY WYGADUJESZ W TAKIEJ CHWILI?! Joke...Ty...Ty nie umierasz, prawda?
-...Annie... - przełknął jakby z bólem ślinę, przyciągnął mnie do siebie, byłam nad nim nachylona - Nie mam mocy....Za...zawołaj....kogoś.....
-Joke... - puścił mą dłoń - Joke!!! JOKE!
-SHIVEN! VALENTINO! KTOKOLWIEK! BŁAGAM! POMOCY! - wrzeszczałam.
Valentino przybiegł natychmiast.

-Annie- - zauważył Jokea - Joke! Cholera! - wybiegł z pokoju wołając - Whisper! PSIE!
Oparłam się czołem o tors Jokea płacząc. 
-Jestem silny...mówiłeś... Nie martw się... mówiłeś - szeptałam szlochając - Kolejny głupek... Błagam cię....Przeżyj... Jesteś...Jesteś mi potrzebny...
Usłyszałam, że ktoś wszedł do pokoju. Obejrzałam się. Whisper w ciszy, pośpiesznie, zbliżył się do Jokea. Położył obie dłonie, jedna na drugą, na jego czole. Spod jego dłoni zaczął wydobywać się zielony blask. Zabrał dłonie po paru minutach. Odsunął się i usiadł w fotelu. Kątem oka na niego spojrzałam.
-Co się tak patrzysz? Gdyby umarł, pierwszą osobą którą by wyrzucili, byłbym ja.
-Chuj.
-Że co? Ratuję tyłek twojemu kochasiowi, mimo tego że mam zły humor, a ty mnie jeszcze wyzywasz?
-Ratujesz go ze względu na siebie, nie ze względu na niego. Ponoć z ciebie taki ,,kochaś", a nie masz nawet serca.
-Gdybym go nie miał - wstał - to bym się o ciebie nie starał choć cały czas dostaję po ryju!
-Gdyby nie ty... TO BY MNIE TU NIE BYŁO SKURWIELU! - patrzyłam na niego wkurzona.
Zamilkł, zniżył wzrok i zaczął iść w stronę drzwi.

-Dziękuję jednak...- mruknęłam.
Zatrzymał się.

-Uratowałeś mnie wtedy z Nightrun, a gdyby nie ty to bym was wszystkich nie spotkała...
Zauważyłam u niego wtedy coś dziwnego. Już zaczął się mile uśmiechać, ale zmienił uśmiech na skwaszoną minę. 
-Zdecyduj się dziewico - otworzył drzwi - A... On ma strasznie mało mocy. Zajmij się nim przez dzisiaj i jutro - wyszedł.
Zostałam tu kucając przy jego łóżku i czuwając. Czekałam aż się obudzi. Nie musiałam długo czekać. Po chwili maskowe oczy się delikatnie otworzyły.

-Joke? Wszystko gra? - spytałam ze łzami w oczach.
Wbił we mnie wzrok.

-Joke?
-...Nie sądziłem, że jestem ci aż tak potrzebny...
Stałam się cała czerwona. 
-Nie mów mi że ty mnie słyszałeś! Ja... - odwróciłam wzrok.
-To miłe, iż tak myślisz.
Znów na niego spojrzałam. Penetrował mnie maskowymi oczami. Położył dłoń na moim policzku i go pogładził.
-Joke?
-Tak?
-Co ci się stało? - zapytałam smutna.

14 CZĘŚĆ ZA NAMI! 
Dużo ciekawych rzeczy dowiedzieliśmy się w tej części.
O dziwo dobrze też się skończyła.
Co się stało Jokeowi?
Czy Whisper coś ukrywa?
Co z Shadowem?
Czytajcie dalej! ;)


Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz