*~ Czarny Las - Szkoła ~*

10 0 0
                                    

Po zjedzeniu kolacji usłyszałam pukanie do drzwi.
-Ja otworzę - powiedziałam do babci.
-Poczekaj-
Otworzyłam drzwi, stał w nich Victor.
-Victor? Mieliśmy się spotkać jutro... Co ty tu robisz?
-Nie wiesz jak się martwiłem - po czym podszedł do mnie i przytulił, nie zdążyłam zamknąć drzwi. Objęłam go. Po chwili go puściłam, by zamknąć drzwi. Jednak zamykając je dostrzegłam ciemny las otoczony zielono białymi barierkami. Wryta w ziemię przyglądałam się mu.
-Co jest ze mną?... Czego nie pamiętam? - pytałam siebie samą w myślach.
Dostrzegłam świecące oczy przebijające się przez drzewa, patrzyły się na mnie. Czy to był człowiek? Babcia zamknęła niespodziewanie drzwi za mnie.
-Idźcie na górę, a ja zrobię wam herbatę - powiedziała z uśmiechem.
Odrzuciłam dziwne myśli. Może mi się po prostu przywidziało? Gdy Victor już zdjął kurtkę i buty, ruszyliśmy schodami na górę. Weszliśmy do mojego pokoju. Zaraz po zamknięciu drzwi, Victor chwycił mnie za ręce i chciał mnie pocałować. Nie mam pojęcia dlaczego, ale gwałtownie się odsunęłam.
-Zrobiłem coś źle? Przepraszam... - zniżył wzrok puszczając mnie.
Co mnie napadło by się odsunąć? Jakby jakaś siła mną zawładnęła. Victor usiadł na krześle od mojego biurka, ja na łóżku.
-Więc...Chciałeś porozmawiać o czymś ważnym...
-Ja? A racja... - odwrócił wzrok - Ja wiem o twoim nowotworze Ann...
-...Skąd?
-Twoja babcia mi powiedziała, rozmawiałem z nią, gdy cię nie było.
-I?...
-Nic nie zmieni tego, że cię kocham. Chciałem się spytać czy mnie wciąż kochasz. Kochasz mnie?
Patrzyłam na niego oszołomiona. Ja wiem, że z nim jestem, ale coś nie pozwalało mi wypowiedzieć tego słowa. Jestem z nim, ale chyba już nie czuję tego tak samo.
-Victor... Myślę, że powinniśmy zrobić sobie od siebie przerwę... Nie wiem na jak długo, ale przerwę. Chcę pobyć sama i zrozumieć to i owo.
-...No dobrze. Przez cały rok cię nie było...
-Dziękuję.
-Zmieniłaś się wiesz?
-Ja?
-Masz bielszą skórę, ciemniejsze włosy, schudłaś. Łatwo to wszystko zauważyć, naprawdę.
Spojrzałam na siebie, rzeczywiście się zmieniłam. Wstałam i podeszłam do lustra. Spojrzałam ponownie na swoje ciało, otworzyłam szerzej oczy. Czy ja wypiękniałam?
-Chciałeś coś jeszcze mi powiedzieć?
-Żebyś się odzywała i nie kryła problemów, okej?
-Okej...
Victor wstał.
-Skoro chcesz przerwy, to ja już pójdę. Im szybciej się ta przerwa zacznie, tym szybciej skończy, nie? - uśmiechnął się.
-Może i tak...- mruknęłam smętnie.
Victor tylko na mnie spojrzał i wyszedł z pokoju, potem z domu. Spojrzałam na ścianę, w miejscu której przedtem było okno. Podeszłam bliżej niej, zauważyłam na niej dziwne pęknięcie farby. Uderzyłam w nią lekko. Farba się posypała, było pełno jej warstw. A po co? Otóż pod farbą było okno. Porozbijałam farbę, by mieć chociaż mały widok za okno. Patrzyłam rozkojarzona na czarne drzewa. Uderzyłam mocno w ścianę. Prawie cała farba z okna zeszła. Patrzyłam prosto na las, który był cały czarny. Co to za las? Może jest po pożarze? Niemożliwe, liście i igły na drzewach były całe, ale ciemno-szare. Wryta w ziemię patrzyłam na las.
-Czy to jakieś deja vu? - pomyślałam.
Poczułam ostry ból głowy, złapałam się za nią. Za dużo myśli, których nie rozumiem. Co jest ze mną nie tak? Pomyślałam, że dobrym lekiem na to będzie po prostu sen. Nim się spostrzegłam, już leżałam w łóżku i pochłonął mnie sen. Śnił mi się ten mężczyzna spod szpitala, ale był ubrany w czarny garnitur. Byliśmy w tym czarnym lesie na spacerze. Rozmawiałam z nim tak, jakbyśmy się znali i to lepiej niż dobrze. Obudziłam się rano o 6. Wstałam z łóżka i rozciągając się spojrzałam na las za oknem. Pokręciłam głową i poszłam do łazienki się odświeżyć. Wzięłam kąpiel, położyłam się w wannie pełnej gorącej wody i bąbelków. Leżałam tak moment rozmyślając. A co jeżeli ta śpiączka to jakaś zmyłka i babcia coś przede mną ukrywa? Nie, niemożliwe. Byłam przecież w szpitalu, nawet Victor o tym wiedział. Odrzuciłam te myśli. Wyszłam z wody, owinęłam się w ręcznik, wysuszyłam włosy, ubrałam się i następnie zeszłam na dół z plecakiem.
-Jak się czujesz Annie?
-Dlaczego mnie okłamałaś? Zamalowałaś okno w moim pokoju.
-Przepraszam. Nie chciałam cię okłamywać. Moje przyjaciółki z klubu książki się ze mną założyły, no i ten zakład przegrałam.
-I musiałaś zamalowac moje okno? Akurat gdy byłam w śpiączce? Coś mi tu śmierdzi.
-Annie, skarbie-
-Dzięki. Nie jestem głodna.
Wzięłam plecak i ruszyłam na piechotę do szkoły. Byłam wściekła na babcię. Co ona chce do cholery przede mną ukryć? Przytłacza mnie ta dziwna niewiedza. Idąc do szkoły, podążałam drogą wzdłóż barierek otaczających ten dziwny las. Idąc patrzyłam na ten las, unosiła się w nim mgła. Rośliny były ciemne. Wyglądał jak z jakiegoś horroru. Przerażał mnie, ale bardziej mnie do niego ciągnęłam. Ponownie to uczucie, że znam to miejsce jak własną kieszeń. Mimo wszystko nigdy go nie widziałam i nigdy w nim nie byłam. Czułam ciągle jak coś z wnętrza lasu mnie obserwuje. Dotarłam już do szkoły. Musiałam powtarzać klasę przez rok nieobecności, byłam tą ,,nową". Czyli świeżo powstałym popychadłem klasowym. Dodatkowo musiałam zmienić szkołę. Wypełniała mnie niechęć patrząc na tych ludzi, których kompletnie nie znam, na tych nauczycieli, na te korytarze i na te sale. Mijał mi tak dzień samotnie, bez przyjaciół, bez nikogo. Na ostatnich dwóch lekcjach mieliśmy mieć wykład o dbaniu o siebie. Przynajmniej teraz nie tylko ja kogoś nie znałam. Usiadłam w trzeciej ławce, oczywiście sama, bo każdy miał swoją grupkę znajomych. Czekaliśmy na wykładowcę. Po chwili się zjawił, bo usłyszałam otwarcie drzwi od sali i kroki w stronę biurka. Nie patrzyłam nawet na niego. Miałam dość tego wszystkiego. Moi rodzice nie żyją, byłam w rocznej śpiączce, mam nowotwór, własna babcia mnie okłamuje i prawdopodobnie mam omamy, bo wszystko co napotykam wydaje się beznadziejnie znajome.
-Witam drodzy państwo. Ma osoba została zaproszona do tejże szkoły, by przeprowadzić w waszej klasie dwugodzinną lekcję na temat dbania o siebie. Przykro mogę stwierdzić, iż większa część z was w wyniku pomyłki, przyjęła zdrowe odżywianie i namowę do sportu jako cel mego wykładu. Czym prędzej wyciągnę was z owego błędu i oświadczę, że mam zamiar ukazać wam w jaki sposób możemy zadbać o swe zdrowie psychiczne, o swą gestykulację, oraz o swą wymowę - rzekł bez emocji, męskim i donośnym głosem.
Nie obchodziło mnie zbytnio to, co miał do powiedzenia, więc w tym czasie rysowałam widok z mojego okna w szkicowniku. Może będę rysować w szkicowniku rzeczy, przy których czuję to dziwne mrowienie z tyłu głowy uświadamiające mi, że niby o czymś nie pamiętam. Możliwe, że pomogłoby mi to zrozumieć to wszystko. Przewróciłam jedną stronę wsteczi przyglądałam się obcemu rysunkowi. Próbowałam za wszelką cenę przypomnieć sobie czy znam chłopaka z portretu, czy go gdzieś nie spotkałam. Nieistotne ile starań bym w to włożyła, miałam pustkę w głowię. Jednak to uczucie nie znikało. Rysując ten mroczny las słyszałam szepty dziewczyn z ławki obok, rozmawiały o tym, jaki to wykładowca nie jest przystojny. Zażenowana tym co słyszę podniosłam na niego wzrok. Miałam szeroko otwarte oczy. Był nim ten mężczyzna spod szpitala, ten który mi się śnił. Dopiero teraz dojrzałam jego zarysowaną szczękę, umięśnione ciało i jego wysoki wzrost. Zarumieniłam się delikatnie nie wiedząc czemu. Brzuch mnie rozbolał, bo nie potrafiłam zrozumieć jednego faktu. Skąd ja go znam? Co w nim, w tym lesie i chłopaku z rysunku jest takiego znajomego?
-Proszę wybaczyć mój brak kultury, gdyż nie wyjawiłem mego imienia. Mam na imię Jack Roseann, będę miał zaszczyt gościć was na mych zajęciach. Będę także doglądał waszych zachowań pomiędzy lekcjami.
-Będzie pan takim ochroniarzem? - spytała chichocząc jedna z dziewczyn.
-Ochroniarz to błędne określenie, świadczy to o pańskiej niewiedzy.
Mówił wszystko bez emocji takim pięknym splotem słów. Nasze oczy się spotkały w pewnym momencie, dojrzałam ich śliczną zieleń. Zaraz odwróciłam wzrok trochę zawstydzona. Co się ze mną wyprawia? Poczułam nagle nudności, podniosłam rękę.
-Tak? - zapytał.
-Przepraszam, ale czy mogłabym pójść do łazienki? Źle się czuję.
-Jest potrzebna pomoc medyczna?
-Pani pielęgniarki i tak przeważnie nie ma, ale i tak nie potrzeba - uśmiechnęłam się lekko.
Czułam wymioty podchodzące pod gardło.
-Proszę więc wyjść, dostaje panna moje pozwolenie.
Wstałam i szybkim krokiem ruszyłam do toalety. Zaraz po wejściu zwymiotowałam do sedesu. Usiadłam na ziemi z bólem gardła, było mi raz gorąco;raz zimno. Nie mam pojęcia ile siedziałam na ziemi, rozmyślałam o panie Roseann. Skąd go kojarzę? Gdzie go widziałam poza szpitalem? Nagle zasnęłam, a obudziło mnie trzykrotne powolne pukanie do mojej kabiny.
-Zajęte - powiedziałam senna.
-Mym zadaniem jest dbanie o zdrowie mych słuchaczy Annie Moonlight. Twa długa nieobecność po wyjściu do łazienki zdawała się być sytuacją poważną. Dobrze się twa osoba czuje?
-Ja... - nie wiedziałam co powiedzieć.
-Nalegam na otworzenie mi drzwi.
-Dlaczego pan tak nalega, co? Pana nie powinno nawet być w damskiej toalecie.
Zamek nagle przekręcił się od zewnątrz.
-A pani jako uczeń powinna być posłuszna wobec próśb nauczyciela - rzekł po otwarciu drzwi.
Siedziałam zmarnowana na ziemi. Zdawał się przejąć. Kucnął zaraz obok, wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek i mi ją dał. Spojrzałam na tą paczkę. Miałam dziwne wrażenie, jakby już kiedyś taką mi dał. Wzięłam chusteczkę i przetarłam nią usta. Spojrzałam mu w oczy zmęczona myślami.
-Pan jest...psychologiem prawda? - zapytałam.
-Poniekąd. Jednakże zwracanie się do mnie ,,pan,, delikatnie krępuje mą osobę. Między nami jest mała różnica wiekowa.
-Ale jest pan nauczycielem. Wystarczy...
Milczał, przyglądał mi się. Postanowiłam go zapytać o spotkanie.
-Skoro jest pan psychologiem, to jest możliwość byśmy się umówili na rozmowę? Mam pewien problem i sama sobie z nim nie poradzę - mówiłam trochę smutna.
Nie wyrażał żadnych emocji.
-Był-
-Oczywiście zapłacę, jeżeli trzeba. To nie będzie problem, naprawdę.
-Nie oczekuję zapłaty. Wystarczyła mi twa prośba, jestem zaszczycony, że mogę ci pomóc.
Lekko się uśmiechnęłam, wsunęłam włosy za ucho. Roseann wstał i podał mi rękę. Złapałam ją by wstać, ale zaraz ją puściłam. Tak zimne dłonie... Znowu to uczucie. Co jest ze mną do cholery?!
-Annie, wszystko dobrze?
-To jest właśnie powód, dlaczego potrzebuję psychologa! - wstałam o własnych siłach - Muszę iść na wf! - po czym opuściłam łazienkę.
Pobiegłam do sali, w której został mój plecak. Założyłam go na plecy, a gdy się odwróciłam, byłam zszokowana. Roseann stał zaraz za mną, nawet nie słyszałam jego kroków. Spojrzałam do góry w jego oczy wystraszona.
-C-Co pan chce?
-Nie zdążyłem podać ci konkretnej godziny i miejsca spotkania. Odbędzie się ono jutro o godzinie 17:00 pod tym adresem - podał mi karteczkę z dopiero zapisanym przez niego adresem.
-To pana mieszkanie? - spytałam patrząc na kartkę.
-Owszem. Pacjenci czują się lepiej nie siedząc w pomieszczeniu specjalistycznym, lecz w cieple przy kominku - mówił.
-Ma pan w zasadzie rację... - mruknęłam.
Roseann się odsunął i położył swą lodowatą dłoń na moich plecach.
-Spóźni się panna na wf - powiedziałam.
Ruszyłam szybkim krokiem z sali i pobiegłam na salę. Weszłam do szatni, a wtedy okazało się, że zapomniałam zabrać stroju na wf z domu. Westchnęłam. Nagle poczułam coś gorącego na nadgarstku, czułam jak wypala mi skórę. Zabrałam szybko rękę, odwróciłam się za siebie, w stronę śmiechów. Dwie dziewczyny z mojej klasy się śmiały w niebogłosy, a jedna z nich trzymała w dłoni nagrzaną prostownicę.
-Teraz Roseann nie będzie chciał takiej paskudy - wybuchły śmiechem.
Łzy mi podeszły z bólu, tak strasznie bolał mnie nadgarstek.
-Popierdoliło was tępe szmaty?! - wydarłam się.
Odłączyły prostownice i pobiegły na wf śmiejąc się plbez przerwy. Syczałam z bólu, podbiegłam do zlewu i przyłożyłam oparzony nadgarstek pod zimny strumień. Delikatnie ulżyło, ale ból mimo wszystko był niemiłosierny. Chowając rękę za plecami weszłam na salę. Powiedziałam wfiście, że nie ćwiczę i usiadłam na ławce. Czułam jak mi ręką pulsuje z bólem. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby zrobić komuś coś takiego? Te dziewczyny są nienormalne, mam w dupie kto im się podoba i nic do Roseanna nie czuję. To psycholog. Nagle dostrzegłam szybko lecącą w moją stronę piłkę do kosza, zakryłam głowę rękami. Coś mnie jednak obroniło, spojrzałam zza rąk co się stało. Roseann stał i złapał tą piłkę w dłoń. Wrzucił następnie, zdaje się wściekły na dziewczyny z mojej klasy, piłkę do koszyka na piłki. Spojrzał na mnie, opuściłam ręce.
-Co ci się wydarzyło w nadgarstek? Moment temu nic na nim nie miałaś - odezwał się rzucając zdenerwowane spojrzenie tym idiotkom z mojej klasy.
-Nic takiego...
-Odwiozę cię do domu, gdy wf się skończy - rzekł siadając obok mnie, zakładając nogę na nogę.
Spojrzałam na niego, patrzył na moją klasę ze skupieniem, złożył ręce. Domyślał się pewnie kto mi to zrobił...

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz