-Szybko spieprzamy! - krzyczęli chłopaki uciekając z łazienki.
Byłam tak przyczepiony do ściany metalowymi prętami. Jeden z nich miał oczywiście moc niewiarygodnej siły, co za oryginalna moc. Ciężko sioddychało z tym żelastwem zaraz przy żebrach. Otworzyłem jedno oko, bo drugie miałem podbite i się szczerze uśmiechnąłem.
-Steeeeephen - posłałem mu najpiękniejszy uśmiech jaki mogłem, chociaż brakowało mi kła.
Jeden z tych debili mi go wybił za pierwszym kopniakiem w twarz.
-Vin, dobrze wiesz, że nie mamy jeszcze mocy, a ty jak zawsze ładujesz się w kłopoty - kręcił głową załamany moim zachowaniem Stephen.
-No eeeej. Jakbym to ja jeszcze zaczął - burknąłem.
-Ty zawsze zaczynasz. Podbijasz do starszych i lecisz z tymi swoimi tekstami.
-Jego włosy naprawdę były chujowo ułożone - westchnąłem - Pomożesz - uśmiechnąłem się szeroko.
-Kiedyś mnie tu zabraknie, pamiętaj - pchnął mnie do góry i zdołałem się wydostać.
Podbiegłem do lustra i spojrzałem na moje podbite oko, ponownie się uśmiechnąłem.
-Jak ciebie nie będzie, to sam im dokopię.
-Raczej gdy już zdam, to ich też dawno nie będzie. Przestań po prostu biegać po holu i każdego zaczepiać.
-Nie robię tak! - warknąłem.
-Jak sobie chcesz. Ja idę na lekcje. Nie masz przypadkiem zajęć?
-Taaa... Mam to gdzieś.
Stephen tylko westchnął i wyszedł z lazienki.
-Znowu złamane żebro - pomyślałem - Czuję to.
Wzruszyłem ramionami. Co mam się przejmować? Moje żebra to i tak już niezły rozpierdol, powykręcane we wszystkie strony. Do bólu jestem w sumie przyzwyczajony. Szkoda tylko zęba, bo one się nie zrastają. Gdybym sobie wyrwał drugiego, może by pomyśleli, że jestem dorastającym wampirem. Zaśmiałem się lekko. Ciekawe jak gównianą moc dostanę. Jakaś szybka regeneracja byłaby w sumie spoko, albo gdybym mógł zabijać śpiewem. Byłoby super. Spojrzałem za siebie, na ziemi było trochę mojej krwi. Chwyciłem za mopa, którego zwinąłem z kantorka, i zacząłem ją sprzątać. Zaraz by znaleźli moje DNA i byłby kolejny kłopot. Co jak co, ale o porządek dbam. Tylko w szkole rzecz jasna. Gdyby tylko ludzie to doceniali. Po umyciu podłogi wyszedłem z toalety. Włożyłem dłonie do przednich kieszeni w spodniach i zgarbiony w kapturze szybkim krokiem ruszyłem na zewnątrz. Spojrzałem na niebo, było na nim pełno burzowych chmur.
-No nie padaj mi tylko teraz -pomyślałem i tylko przyspieszyłem.
Upewniając się, że nikt mnie nie widzi, usiadłem na tyłach uniwersytetu. Siedziałem na dużym kamieniu, pod którym chowałem fajki. Sięgnąłem szybko po nie, ale gdy tylko udało mi się jedną zapalić, zaczęło lać. Wszystkie papierosy do wyjebania.
-Kurwa! - krzyknąłem rzucając z siłą papierosy o barierki.
Zauważyłem wtedy chłopaków wracających z monopolowego. Jeden z nich palił papierosa. Dopiero co mnie pobili, ale co mi szkodzi.
-Ej! - wstałem.
Odwrócili się wszyscy w moją stronę.
-Ty czego pedale?!
-Chcesz kolejny wpierdol?!
-Chcę tylko fajkę! Macie jedną?
-Fajkę?! Słyszysz tego pajaca?!
Jeden z nich nagle wyciągnął - dość ostry, by mi przebić czaszkę i dość długi, by wyjść jeszcze drugą stroną - nóż. Gdybym był psem, to w tym momencie, by mi oklapły uszy.
-Zobaczmy. Ma nóż, pewnie mi tylko grozi. O, zbliża się! Czyli chce mnie zadźgać... Czekaj, co?! - analizowałem sytuację w głowie.
W ostatniej chwili odskoczyłem w bok. Prawie wbił mi ten nóż w brzuch.
-Kurwa, kurwa, kurwa! - krzyczałem w myślach rozpoczynając ucieczkę.
Cała 5 osobowa drużyna zaczęła mnie gonić. Wbiegłem do szkoły. Nie wiedziałem w sumie jak to działa, bo nigdy nie uciekałem. Zawsze dostawałem z pięści w twarz i tyle. Teraz ten gościu ma broń! Jak się ucieka? Zatrzymałem się zapominając o całej sytuacji.
-Kiedyś oglądałem taki film akcji... była w nim jakaś ucieczka. Tylko jaki był tytuł? Hmmm... - nagle jakiś mniejszy nóż przeleciał mi obok głowy podcinając mi lekko kosmyk włosów.
-Ej! Ja tu-! - odwróciłem się w ich stronę i wtedy przypomniałem sobie o ucieczce.
Biegli szybko w moją stronę. Ruszyłem szybko po schodach na górę, potem znowu, i znowu, aż dotarłem do drabiny i wspiąłem się na dach. Podbiegłem do krawędzi dachu prawie z niego spadając.
-Ło! Wysoko tu - pomyślałem spoglądając na przejście do zwykłego świata, które było zaraz przy szkole.
-Kurwa mogłem tam wbiec. Każdego teleportuje gdzie indziej, nie znaleźli by mnie - uderzyłem się w czoło.
Tymczasem grupka chłopaków, już prawie cała; bo jeden gruby nie mógł wejść po drabinie, stała parę metrów za mną. Spoglądałem na nich zza ramienia. Szeroko otworzyłem oczy. Jeden z nich celował do mnie z pistoletu. Odwróciłem się zaraz w ich stronę z uśmiechem.
-Ejże! - uśmiechałem się - Tylko nie w twarz! - zaśmiałem się nerwowo.
-Spokojnie! Jeden strzał i cię nie ma! - reszta dopingowała celującemu w prosto w moje serce.
-Proszę, tylko nie na beton - układając dłonie jak do modlitwy i zamykając oczy tyłem zeskoczyłem z wysokiego budynku.
Podczas lotu dojrzałem, że lecę wprost do portalu.
-Kurwa! Wolę beton! - wrzeszczałem w głowie.
-Jaki bekon? - spytał gruby wchodząc wreszcie na dach, który widocznie nie dosłyszał co wrzeszczałem.
Odzyskałem przytomność dopiero po jakimś czasie. Byłem tak obolały, znowu mnie bolały żebra.
-Czyli beton? - pomyślałem - Nie gadaj, że umieram.
Światło oślepiało mi oczy, zdawało się do mnie zbliżać.
-Spierdalaj, sam zdecyduję czy idę w stronę światła - dopiero po chwili ogarnąłem co i jak.
Światło, które rzekomo się do mnie zbliżało, było tak naprawdę latarką, którą trzymał jakiś facet. Sprawdzał czy kontaktuję. Instynktownie chciałem wstać, ale nie mogłem. Spojrzałem czy coś mnie trzyma ziemi, czy może zostałem warzywem i będę jak ten z X-Mena. Trzymały mnie otóż pasy, do metalowego łóżka.
-Czy ja się obudziłem podczas operacji? - mruknąłem.
-Operacja się dopiero zacznie - otworzyłem szeroko oczy słysząc ten głos.
Rozbudził mnie o dziwo, mimo że go nie kojarzyłem. Byłem w jakimś sterylnym pokoju, przywiązany do łóżka pieprzonymi pasami, a dookoło było pełno gablot z używanym sprzętem lekarskim, także z tabletkami. Zacząłem wierzgać, jakiś psychol mnie porwał. Zebrał mnie jak dżem z końca słoika i nasmarował na ten brzydki stół.
-Wypuść mnie kurwa! Jebany psycholu! Wupuść mnie! - krzyczałem.
Zobaczyłem jak nakłada lekarską maskę na twarz, a następnie wyjmuje z małej metalowej walizeczki strzykawkę z dzownym zielonym płynem. Nie to było jednak najgorsze. Ta igła miała chyba jakieś jebane 10 centymetrów!
-Zabieraj to ode mnie! Boję się igieł! - krzyczałem.
Patrzył na mnie zastanawiając się nad czymś, po czym bez słowa wbił mi ją w żyłę na ręce.
-A gdzie trzy, dywaa, jiedene - po czy mznowu straciłem przytomność.
Obudziłem się, zdaje się, po długim czasie. Usiadłem zaraz po przebudzeniu.
-Ha! Tylko sen! - wstałem i ruszyłem w stronę drzwi od mojego pokoju.
Zamiast jednak napotkać drzwi, napotkałem głową zardzewiałe grube kraty i z powodu uderzenia upadłem na ziemię.
-Cholera, auaa - masowałem głowę rozglądając się.
Byłem w jakiejś klatce, na ziemi było brudne siano, a w kącie wiaderko.
-Co jest?! - pomyślałem, a moje źrenice się zmniejszyły.
Zauważyłem, choć było ciemno, że obok mnie jest druga klatka, a w jej kącie siedzi jakiś chłopak. Podbiegłem do krat, które nas dzieliły i za nie chwyciłem.
-Psst! Gdzie my jesteśmy? - szeptałem.
Podbiegł do mnie nagle, że się wystraszyłem i upadłem. Patrzyłem na czerwono-okiego chłopaka z długimi czarnymi włosami. Jego ręce były od łokci w dół z drewna. A co w nich trzymał? Nie zgadniecie! Przeszkodziłem mu widocznie w kolacji, bo wpieprzał jeszcze drgającego kruka!
-Co się jeszcze rusza, to chyba nie jest jadalne - nerwowo się zaśmiałem.
Wypluł na bok czaszkę zwierzęcia i przykucnął.
-Przynieśli cię wczoraj - mruknął przecierając usta z krwi - Jeszcze się przyzwyczaisz.
-Co? Ale co ja tu robię w ogóle? Co yy tu robisz? O chuj tu chodzi?
-Sklej mordę, bo znowu przyjdą - wydawał się przerażony.
W powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Skuliłem się w kącie celi. Po chyba 15 minutowej ciszy, ponownie się do mnie odezwał.
-Wyłapują dzieciaki, zamykają i napieprzają gdy mają ochotę.
-A to już do tego przywykłem. Ciągle mnie bili w szkole -zaśmiałem się cicho.
-Myślisz, że co się stało z moimi rękami? - zapytał ponuro.
Przeraziłem się, uśmiech mi zszedł, może trochę zbladłem.
-Nie chcę być warzywkiem - jęknąłem.
Tamten się lekko zaśmiał.
-Polubiłem cię trochę, dawno się nie uśmiechałem.
-Dzięki- odpowiedziałem sarkastycznie.
-Sammael, możesz mówić Sammuel - wystawił drewnianą rękę pomiędzy kraty w moją stronę.
Uścisnąłem ją wbijając sobie drzazgę w kciuka.
-Vincent - uśmiechnąłem się pomimo drzazgi.
Gdy puściłem jego dłoń, to od razu ją wyciągnąłem. Wysysając krew z kciuka, zapytałem go o coś.
-Masz jakieś moce, czy coś?
-Mój ojciec był demonem, a matka popełniła samobójstwo zaraz po moich narodzinach. Ojciec oddał mnie do domu dziecka, zostawił sobie tylko mojego starszego brata.
-Współczuję. Moich to pozabijały demony, które potem zabrały mi jednego z dwóch braci. Życie bywa ciężkie - zaśmiałem się.
-Czemu ty się tak śmiejesz? Masz o wiele gorszą sytuację ode mnie.
-I co z tego?
-Hm?
-Trzeba żyć dalej nie - uśmiechnąłem się.
-Nosisz bez przerwy te jebaną maskę?
-To moja twarz. Maski nosiłem w klubie teatralnym.
-Jesteś z Undead Habit?
-Ta. Skacząc z dachu zahaczyłem o portal i zium. Jestem tutaj.
-Jebany optymista.
-A ty ile tutaj jesteś?
-Od roku...
-Co? Aż tyle? Nudno ci pewnie było bez kolegi.
-Kolegów to miałem wielu, tylko nie przeżyli tych tortur. Ja tak.
-To przeżyję je z tobą - usiadłem po turecku - Nie masz jakiś kart czy coś? Nudzę się.
-Ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji! Tacy uśmiechnięci pierwsi tracą zęby. Wyrwą ci je jebanym ołówkiem!
-Wolę już szczypcami. Raz gryzłem ołówek i mi rysik utknął między zębami i się męczyłem z wyciągnięciem go cały dzień.
-To wyobraź sobie, psychopato, że masz pomiędzy każdym zębem takich rysików 10.
-Przynajmniej zęby by się rzadziej psuły i już nigdy, by mi między nimi nic nie utknęło. Takie szpary to skarb.
Sammuel uderzył czołem o kratę, rdza posypała mu się na głowę.
-Jesteś jebnięty, ale życzę ci byś żył jak najdłużej - uśmiechnął się.
-Kiedy dadzą coś do jedzenia?
-Że co?
I tak ciągnęła się nasza długa nocna, chyba nocna, dyskusja. Sammael wydawał się naprawdę interesujący. Po jego głosie dało się jednak wywnioskować, że cierpi. Nie wiem z jakiego powodu, jeszcze nie wiem, ale cierpi.
Obudziły mnie reflektory. Spojrzałem na Sammuela, jego czerwone oczy zabłysły.
-Sammuel? - zawołałem.
-Pysk! - odpowiedział.
Przyszło dwóch umięśnionych gości. Wyrwali mnie siłą z celi, zabrali do jakiegoś ciemnego pomieszczenia i zaczęli mnie bić, nacinać skórę, rzucać mną na lewo i prawo. Wszystko bolało bardziej niż to, co przeżyłem w uniwersytecie. Po skończonych torturach wrzucili mnie do celi jak worek na śmieci. W pożegnaniu zostawili martwego szczura.
-Vincent? I jak? Nadal cieszysz ryja?
Uśmiechnąłem się bez kolejnego zęba.
-A no - uśmiechnąłem się strasznie obolały.
-Przynajmniej dostałeś coś do jedzenia. Duży ten szczur.
-Mam to zjeść? - leżąc na ziemi spojrzałem na martwe zwierzę.
-Ciężko mi było na początku się przełamać, to normalne. Nikt norm-
Patrzył jak przeżuwam ostatni fragment szczura
- -alny... Rzeczywiście jesteś chorym pojebem. Z drugiej strony to ci się tutaj przyda.
-Słuchaj - przetarłem dłonią usta - Życie nauczyło mnie, by brać co dają. Nawet jeżeli dają w twarz.
-Życie nauczyło cię być popychadłem - zaczął klaskać - No brawo.
Spojrzałem na niego z szeroko otwartmi, podbitymi oczami. ,,Popychadło". Więc tym jestem? Tym byłem całe życie? Gdybym tym nie był, to czy mogłoby wszystko wyglądać inaczej.
-Jesteśmy tylko pionkami w ich grze - wskazał palcem w górę - Który przetrwa najdłużej i będzie najlepszy, ten będzie miał najłatwiej. Zdawało mi się, że wygram. Widzę jednak, że mam konkurencję - patrzył na mnie wrogo.
-Jeżeli dojdzie do tego, że będziemy walczyć, to ci się dam. Bardziej zasługujesz - uśmiechnąłem się z zębami brudnymi z własnej i szczurzej krwi.
Sammuel na mnie dziwnie spojrzał.
-Nawet nie próbuj. Wyjdę wtedy na pizdę.
-Nie zauważą - zaśmiałem się - Jestem dobrym aktorem.
Zacząłem wspominać te jedyne dobre chwile z klubu aktorskiego. Ile bym dał za nagrzaną od reflektorów scenę. Nigdy nie zwracałem uwagi jak na niej było ciepło. Pewnie przez to, że nigdy nie byłem aż tak głęboko pogrzebany w gównie jak teraz. Przeżyję, w końcu potrafię. Zawsze potrafiłem, to i teraz dam radę. Wystarczy dobre podejście.
Te motywujące słowa w sumie kurwa nic mi nie dawały niż chwilowy dobry humor. Każdego dnia katowali i mnie, i Sammyego. Bili nas, wycierali nami podłogi, karmili małymi - żywymi lub nie - zwierzątkami. Traktowali nas jak jakieś bestie. Wybryki natury szykujące się na podbój świata. Jaki podbój... Gdyby nie to jaki jestem, to bym pewnie wąchał kwiatki od spodu, jeżeli by mnie na jakiejś ładnej polance oczywiście pochowali. Zakładam jednak, że wrzuciliby mnie owiniętego w sreberko do pieca i rzucili przyszłym więźniom jako prezent świąteczny. Oby tylko nie zapomnieli wtedy o kokardce.
CZYTASZ
Czarny Las - ,,Też cię kocham''
FantasyCzarny Las. Miejsce spowite chłodem i mgłą. Plotki mówią o częstych zaginięciach młodych kobiet w tym mrocznym miejscu. Jednak czy wszystko wskazuje na pedofili, czy porywaczy? Każdy stara się unikać wzroku czegoś co się tam kryje, za drzewami, za...