*~ Czarny Las - Najpiękniejsza ~*

29 1 0
                                    

Drżałam jednak z zimna. Przespałam noc na podłodze w garażu i chodzę po dworze w samej koszuli i legginsach.
-Jesteś zamarznięta - rzekł puszczając mnie i patrząc na moją zranioną dłoń - Twoja dłoń... William rzeczywiście nie posiada zahamowań. Pokaż mi ją.
Uniosłam z bólem rękę. Starał się ją złapać najdelikatniej jak umiał, ale pomimo tego poczułam przeszywający całą mą rękę ból. Nie minęło parę sekund, a poczułam się o wiele lepiej. Wyleczył mą dłoń za pomocą mocy.
-Dziękuję - po czym zakaszlałam.
-Jak twoje samopoczucie? - dotknął mojego czoła - Nie wyglądasz za dobrze.
-Spałam w zimnym garażu na ziemi, jak mam się czuć? - spytałam odwracając żalem wzrok.
-Do czego ja śmiałem doprowadzić... - wziął mnie nagle na ręce.
-J-Joke?... Co ty robisz? - spytałam lekko skrępowana.
-Zaopiekuję się tobą - powiedział ze swoją codzienną powagą, następnie ruszył ścieżką przed siebie ze mną na rękach.
-Przepraszam za to co zrobiłam... w zasadzie za to co mogłabym zrobić gdyby nie ty... - mówiłam smutna.
-Przyjmuję twe przeprosiny, gdyż wiem że płyną prosto z twego zimnego serduszka. Jak będziemy już w obozowisku, zamierzam zrobić ci kawę. Taką samą jak przy naszym pierwszym spotkaniu.
-Dlaczego mi wybaczasz?... Jestem nieznośna.
-Nie zasnę podczas żadnej nocy z wiedzą, iż może ci coś grozić, a mnie nie ma przy tobie.
Milczałam. On mnie tak kocha... Przypomniało mi się coś.
-Joke... Podczas mojego rytuału przyszedł do nas-
-Lethal wrócił do swej samotni. Nie chciałem go przy tobie, gdy już się wybudzisz.
-Co on ci zrobił, że go nienawidzisz?
-Nienawiść? Skąd to przypuszczenie?
-Czuję to i widzę.
-Lethal mieszka w moim lesie ze względu na dość trudny dla mnie temat.
-Dla ciebie każdy temat jest trudny. Już nie mów dalej. Pogadamy po ślubie - westchnęłam zmęczona tą jego gadaniną.
-... Słyszałaś kiedykolwiek o demonach? - spytał spoglądając maskowymi oczami w dół.
Wzdrygnęłam się. Czy to właśnie ten moment, gdy się przede mną otworzy?
-Coś tam słyszałam... Co to ma do rzeczy?
-Demony to krwiożercze, potworne i przeraźliwe wytwory. Ludzie sądzą, że jedynie mogą poruszać rzeczami, wpływać tymczasowo na ich zachowanie będąc wiecznie niewidzialnymi dla ich oczu. My, obdarzeni mocą, potomkowie magicznych widzimy ich prawdziwe formy, takie jakich nie widzą ludzie.
-Chcesz mi powiedzieć, że demony istnieją naprawdę? - spytałam lekko wystraszona.
-Istnieją. Paskudne z nich istoty. Zawarłem z Lethalem umowę. Pozwolę mu tu mieszkać i dochowam jego sekretu, jeśli dochowa mojego. Stało się to parę dni po twoim przybyciu do nas, podczas gdy spałaś. Bez względu na mój stan psychiczny, mym obowiązkiem jest strzeżenie Czarnego Lasu. Spotkałem tamtejszej nocy Lethala w pobliżu mojego obozu. Gdy naszej bitwy dobiegał koniec, a ja miałem już kończyć jego żywot zaproponował mi coś czego się nie spodziewałem.
-Co takiego? - spytałam.
-Rzekł: ,,Zostaw mnie przy życiu, a ta twoja córeczka niczego się o tobie nie dowie". Chodziło mu o ciebie.
-Córeczkę? - zachichotałam - I co było dalej?
-Zadałem mu pytanie co zawiera jego oferta. Obiecał mi nie zdradzać mojego sekretu za dobrowolne mieszkanie w Czarnym Lesie i trzymanie w tejmnicy przed radą tego, iż jest demonem.
-De-demonem? - zlękłam się - On nim jest?
-Owszem. Znam go krótko, dlatego nie darzę go zaufaniem. Źle mi z tym, że cię z nami przemieniał.
-To kim jest ma jakiś wpływ? - zmartwiłam się, przecież Joke też ma coś z demona.
-Rzecz ta nie powinna cię martwić. Nic ci nie będzie, ręczę za to.
-No dobra. Co to za rada, o której mówiłeś?
-Rad jest wiele. Na myśli miałem tą, co tępi demony. Miała mnie - zamilkł na moment - Miała mnie na oku przez niego.
Prawie powiedział prawdę... Tak blisko, a jednak wciąż daleko.
Byliśmy po jakimś czasie w obozowisku. Ruszył ze mną od razu do mojego pokoju. Położył mnie na łóżku i przykrył dwoma kocami. Sprawdzał jeszcze czy poduszki są ,,idealnie" ułożone. Po chwili wyszedł, by zrobić kawę. Leżałam tak. Było mi cieplutko. Ktoś wszedł do pokoju.
-Val? - spytałam zdziwiona.
-Jak mogłaś odejść? - pytał zdenerwowany - Chciałaś nas zostawić? Tak po prostu? - podszedł do łóżka.
-Przecież wróciłam - mruknęłam.
-Bo jesteśmy niezastąpieni. W każdym bądź razie, dlaczego? Bo Joke cię rzucił? To głupie - złożył ręce.
-Wiem. Jeszcze mnie powyzywaj, to załatwi sprawę - odwróciłam wzrok - Ja i Joke znów jesteśmy razem.
-To dobrze. Gdyby się nad nami wyżywał to moją nieśmiertelność trafiłby szlag - zaśmiał się - Cieszę się, że jesteś.
-Brawo. Pierwsze miłe słowa odkąd tu weszłeś - uśmiechnęłam się lekko.
-Jak ręka? Poświęciłem swój ulubiony kubek, by dowiedzieć się, że zrobił ci krzywdę ten zasrany pies.
-Joke ją wyleczył.
-Ha! Wiedziałem! - śmiał się - W ogóle to Shadow zrobił sobie jakieś nadzieje po tym jak usłyszał o waszym rozstaniu. Szukał cię.
-Serio? - posmutniałam.
-No.
-Annie! - krzyknął Shadow zaraz po tym jak wbiegł do pokoju.
-O wilku mowa - mruknął zażenowany tym Valentino.
-Wróciłaś... - uśmiechnął się delikatnie Shadow.
-Hej Shad - lekko się zarumieniłam.
-Jak się czujesz? Joke to kawał chama, że cię zostawił.
Zanim odpowiedziałam usłyszałam ten mrok w głosie.
-Kawał chama... - mruknął Joke bez maski ze srebrną tacką na rękach, na której była filiżanka kawy.
-A ty co? - odwrócił się do niego Shadow - Wypieprzaj z tą tacką! Wystarczy, że Annie ma przez ciebie złamane serce! Nie masz uczuć, że tu przyszłeś? - krzyczał oburzony łapiąc mnie za dłoń.
Wstałam z łóżka i go od siebie odepchnęłam, podbiegłam do Jokea.
-Nie waż się go obrażać. To nie twoja sprawa o co nam wtedy poszło. Kocham Jokea i zamierzam z nim być choćby nie wiem co. Zostaw mnie Shadow... - spojrzałam na Jokea, bo poczułam na sobie jego wzrok.
Patrzył na mnie z taką dziwną troską, następnie ze złością spojrzał na Shadowa.
-Kawał chama... Wyzywasz tak mnie bez uzasadnienia.
-Bez uzasadnienia?! Zabrałeś mi Annie mając gdzieś jak mocno ją kochałem!
-Skrzywdziłbyś ją. Nie panujesz nad sobą.
-A ty?! Mefitofeles! Kurwa powiedz w końcu Annie prawdę! - wrzeszczał.
-Shadow... Zamknij się... - mruczał Valentino.
Nie wiedziałam już co się dzieje. Patrzyłam na Jokea przerażona.
-Nie nazywaj mnie tak - Joke zacisnął pięści, był już na granicy furii, wiedziałam to.
Nie potrafiłam nic zrobić. Muszę myśleć!
-Bo co?!
Joke otworzył swoje czarne ślepia.
-Bo-
Wtedy zabrałam mu tackę i położyłam na komodzie, wyciągnęłam go na korytarz, następnie ruszyłam z nim do jego pokoju. Milczał. Weszliśmy tam. Przybiłam go do ściany. Musiało to komicznie wyglądać ze względu na naszą różnicę we wzroście.
-Uspokój się! - krzyknęłam patrząc mu przerażona w oczy.
Czarne oczy się we mnie wgapiały.
-Opanuj to. Błagam...
Oparłam się głową o jego klatkę piersiową. Słyszałam jak jego serce przestaje wariować. Poczułam ucisk na szyi, nie mogłam oddychać. Joke mnie uniósł ściskając dłoń na mej szyi, z jego oczu wylewały się czarne łzy. Wymachiwałam nogami jak głupia, ciemno mi się robiło przed oczami. Udusi mnie. Postanowiłam pomimo braku sił użyć mocy. Spowolniłam czas. Przyciągnęłam w połowie ślepa jego twarz do siebie. Moc przestała działać, a ja sprawiłam, że nasze usta się złączyły. Oby to podziałało. Na co ja liczę? To nie jakaś bajka dla dzieci, by wszystko rozwiązać pocałunkiem. Ucisk na mej szyi gwałtownie zniknął, objął mnie za to. Po głębokim i namiętnym całowaniu przestaliśmy, znów spojrzałam mu w oczy. Lśniły zielenią.
-Przepraszam Annie... Tak bardzo... - klęknął nagle trzymając mnie za dłonie, trzymał je przy swoich ustach - Obietnicę ci złożyłem, że cię nie skrzywdzę, a teraz takie zło wyprawiam...
Wpatrywałam się na niego z żalem, po chwili zachichotałam. Pogładziłam go po jego czarnej czuprynie. Jak się okazało miał bardzo miękkie i gęste włosy.
-Nie wygłupiaj się. Dziwnie się czuję, gdy jestem wyższa od ciebie. Przecież nic mi nie jest.
Wstał nagle i spoglądał mi w oczy.
-Annie... Do normalności przemoc nie należy, tymbardziej wobec kobiet tak pięknych jak ty, pięknych jak róże.
Zaczerwieniłam się.
-Przyniosę ci nową kawę.
-Nie zostawiaj mnie samej, bo oszaleję - poprawiłam mu kołnierz od koszuli.
Pogładził mnie po policzku.
-Zgoda ma różo. Mam dla nas jednakże plany na resztę dnia.
-Tak? A jakie? - uśmiechnęłam się i po podejściu do jego łóżka, położyłam się na nim.
Joke ściągnął marynarkę i zawiesił na ramieniu krzesła. Usiadł przy mnie.
-Pragnę kupić ci suknię.
-Dziękuję. Na ślub wypada się ładnie ubrać.
-Twe słowa są jeszcze prawdziwsze, gdy chodzi o własny ślub.
-Kocham suknie ślubne! - usiadłam nagle - Są takie piękne. Podobają mi się te koronkowe - nagle poczerwieniałam, mówię o takich rzeczach przy NIM.
-Masz czas na odnalezienie swego ideału.
-Już mam - rzekłam śmiejąc się.
Zerknął na mnie zastanawiając się o co mi chodzi.
-Ty jesteś moim ideałem Joke - powiedziałam z rumieńcami na policzkach.
Złapał mnie delikatnie za brodę.
-Urocza twa natura, rzadko ją ukazujesz. Coś się stało, że się nią dzielisz?
-Po prostu... Czuję się wspaniale z wiedzą, że nie prześpię kolejnej nocy na betonie.
-Gęsia skórka przebiega mnie na samą myśl o tym co czułaś. Nie wybaczę sobie tego.
-Tylko tak mówisz - uśmiechnęłam się.
-Nie podważaj mych słów - zetknął się ze mną nosem.
Patrzyłam mu głęboko w oczy. Znowu, jak zwierzę, przybił mnie swym ciałem do łóżka.
-Kochana ma, kwiecie opleciony cierniem.
-Tak? - odpowiedziałam zalotnie.
-Miłość, jak twe nasienie, kiełkuje we mnie błyskawicznie gdy tylko cię widzę. Twój piękny blask mnie olśniewa. Skup się na mych oczach.
-Już to robię - pogładziłam go po jego szorstkim, od krótko ściętego zarostu, policzku.
Nagle do pokoju wbiegła Shiven.
-Złotko! Złociutka! - podbiegła do nas i zrzuciła Jokea na ziemię, ten się w ostatnim momencie teleportował i pojawił stojąc przy szafce nocnej, Shiven położyła dłonie na mych policzkach - Jak mogłaś chcieć od nas uciec?! Szczęście, że rozum ci wrócił! Niech cię ten durny cierń na dupie nie męczy! Idziesz ze mną! Zrobię ci śniadanie! - wyciągnęła mnie z łóżka i zaczęła ciągnąć do drzwi.
Wyrwałam się jej i rzuciłam się w ramiona Jokea.
-Mój mistrz kuchni jest tutaj, Shiv. Zjawimy się na śniadaniu, spokojnie - uśmiechnęłam się.
Joke milczał.
-Widzę co się święci. Nie będę przeszkadzać - zaśmiała się i wyszła.
Joke przybił mnie do ściany.
-Joke?...
Jego palec wskazujący dotknął mych ust na znak bym była cicho. Nie miałam pojęcia co zamierza.
-Tak przejrzyście ze mną flirtujesz... Wytłumacz mi to - zabrał palec.
-Więc... Gdy powiedziałeś mi, że i tak pomimo wszystko byś mnie skradł, poczułam się tak wspaniale...
-Rozgrzałem twe serce.
-Jest teraz jak wrzątek.
Pocałował mnie, pocałunek ten po chwili włączył w siebie nasze języki. Oboje się zmieniamy. Z wrednej suki staję się miłą dziewczyną, a Joke coraz częściej pozwala sobie na zbyt dużo wobec mnie. Nie przeszkadza mi to, ale chyba zaraził mnie tą swoją regułą, że seks dopiero po ślubie. Martwię się, że przeze mnie zatraci swą grzeczność i do czegoś dojdzie. Przestaliśmy, musnął ustami mą szyję, przeszedł mnie dreszcz. Oplątłam jego kark swymi rękoma, ten chwycił mnie za biodra.
-Mój uwodzicielski kwiecie, romantyczna czerwienio, szkarłatna bogini - mruczał mi do ucha.
Motylki w brzuchu dawały o sobie znać coraz bardziej, dziwnie się czułam. Poprawiłam mu kołnierz i przyłożyłam dłoń do jego torsu. Postanowiłam zrobić coś w nie moim stylu. Przybliżyłam usta do jego ucha stając na palcach, pomimo tego nadal był lekko schylony.
-Mój mroczny księciu, przystojny dżentelmenie, mięciutki cierniu.
Jego oczy delikatnie zabłysły.
-Kocham cię tak bardzo. Dałbym ci wszystko. Pragnę cię, twego ciała i duszy. Błagam cię o twe serce, serce gotujące się jak nigdy.
Zaczerwieniłam się.
-Joke... Też cię kocham.
Delikatnie mnie pocałował.
-Zapraszam na śniadanie - chwycił mnie za dłoń, nasze palce się w siebie wplątały.
Wyszliśmy z pokoju, ruszyliśmy korytarzem do kuchni. Idąc oparłam głowę o jego ramię.
-Cóż to ja z twą osobą mam? - mówił jakby zadowolony - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
-Ja bez ciebie też.
W kuchni siedział Whisper. Wpatrywał sie we mnie groźnie. Joke usiadł przy stole.
-Williamie. Należyty jest szacunek damie mego serca, zwłaszcza ze względu na to, że nie skazałem cię na wieczne cierpienia.
-Wieczne gówno nie cierpienia. Annie mnie drażni i tyle.
Usiadłam też.
-Skoro aż tak mnie nienawidzisz to mnie zabij. Proszę bardzo. Jednak jeśli skażesz wszystkich na śmierć przez wściekłość Jokea, to będziesz miał to na sercu do końca swojego życia.
Joke na mnie dziwnie spojrzał. Whisper wstał i wyszedł. Spojrzałam na niego.
-Schlebiasz mej postaci tym, że uznajesz mą ochronę, aczkolwiek twe słowa trochę wbijają się w serce.
-Mam nadzieję, że się chociaż odczepi - zniżyłam wzrok.
-Nie martw się, jestem tu - złapał mnie za dłoń.
Zarumieniłam się. Valentino wszedł do kuchni.
-No witam, witam - uśmiechnął się specyficznie - Jak tam gołąbeczki? - zaśmiał się dosiadając do stołu.
-Vincencie, co porabiasz na śniadaniu? - spytał Joke.
-Chciałem po prostu sie z kimś spotkać. Samotny coś jestem. Księżyc milczy.
-Cisza przed wybuchem - mruknął Joke puszczając mą dłoń by przeczesać włosy.
-O czym z nim przeważnie rozmawiasz? - spytałam ciekawa.
-O cierpieniu, czasem śmierci... - zniżył wzrok - Coraz częściej o przeznaczeniu.

27 część mija, a wy wciąż przy mnie!

Co ma na myśli Valentino?
Czy Whisper się odczepi od Annie?
I co do niej ma?
Jakie będzie wesele?

Czarny Las - ,,Też cię kocham''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz