Nagle mrok. Zaczęłam czuć. Leżałam. Byłam w czymś zamknięta. Nie mogłam tego otworzyć. Zaczęłam uderzać. Całe ciało było zdrętwiałe. Strzykały mi kości, a mięśnie skrzypiały. Oddychając czułam gorąc. Poczułam struny głosowe. Wydałam z siebie krzyk. I następny. I następny. Spierzchnięte usta rozerwały się leciutko. Usłyszałam coś. Sapanie. Uderzenia. Coś sypkiego. Byłam zamknięta w czymś drewnianym.
Racja.
Przecież umarłam.
Jestem w trumnie?
Żywa?
-Pomocy! - krzyczałam.
Nie poddam się po raz drugi! Nie ma mowy! Chcę żyć! Księżyc niespodziewanie oświecił mą bladą, prawie białą skórę, moje kruczoczarne włosy, czarne jak noc oczy i resztę mego chudego ciała. Pierwsze co ujrzałam to zapłakaną twarz różowowłosego chłopaka.
-Va-
Przytulił mnie z płaczem.
-Ty żyjesz...Annie....Księżycu....ocaliłeś ją.....
-Val... - mruknęłam szczęśliwa, że moje serce ponownie pompuje krew.
Po chwili wstałam na równe zmęczone nogi. Valentino pomógł mi wyjść z dołu.
-Nie wierzę, że tu stoisz. Żyjesz... - uśmiechał się przecierając oczy.
-Księżyc mnie uratował tak?
-Błagałem go o to. Jestem pewny, że tak!
-Podziękuj mu ode mnie. Bardzo serdecznie - uśmiechałam się.
-Brakowało mi cię. Tyle cię nie było...
-Hm? Ile?
-Okrągły rok...Schudłaś... Trochę urosłaś...
-Rok? Tyle czasu... Zmarnowałam tyle czasu... Chwila... Skoro minął rok... Gdzie są wszyscy?
-Shadow nie pokazuje się od twojej śmierci. Czuje się winny. Shiven siedzi załamana u siebie, Lucyfer z nią. Whisper zniknął.
-...A Joke? Muszę się z nim zobaczyć! Gdzie on jest?
Val zbladł i zniżył wzrok załamany.
-Val - położyłam dłoń na jego ramieniu robiąc poważną minę - Gdzie jest Joke?
-Ja nie chciałem! - rozpłakał się - Próbowałem go powstrzymać! Nie słuchał mnie!
-Gdzie on jest? - byłam wystraszona.
Przez głowę przeszły mi najgorsze wizje. Val zaprowadził mnie pod jakiś pokój. Otworzył go. W środku był czerwony dywan, mnóstwo świec i... posąg. Kamienny posąg Jokea ze smutną miną, spoglądający w dół. Pod posągiem była jego maska.
-Gdzie on jest Val?! - pytałam przerażona.
-Stoi tu. Od 3 miesięcy jest.... z kamienia....Annie.... Chciałem go powstrzymać.... Tyle że... Tak cierpiał.... Nie kontrolował się... Nic nie jadł... nie pił... Nie spał.... Tylko milczał... i wpatrywał się w ciebie... Trzymał twoje ciało w swoim pokoju. Zapraszał setki ludzi, by cię ożywili. On sam nie potrafił. Gdy dowiedział się, że to koniec.... pękł.... i... to zrobił...
Spojrzałam na posąg.
-Joke... - złapałam się za usta i rozpłakałam - Joke... - upadłam na kolana...
Val zostawił mnie tu samą. Zamknął drzwi. Wstałam i podbiegłam do posągu. Wdrapałam się na kamienną platformę, na której stał. Położyłam dłonie na jego kamiennych, zimnych policzkach.
-Joke... Jestem tu... Wróć... Już jestem... Wróciłam... Proszę.... - płakałam.
Nic. Usiadłam skulona na ziemi. Złapałam jego maskę i się do niej przytuliłam. Zaczęłam wspominać wszystkie te chwile, w których był ze mną. Bez wględu na wszystko, kocham go.
-Joke... - mruczałam.
Siedziałam tak. Godzinę? Dwie? Kto wie... Wstałam. Załamana jak nigdy, spojrzałam na swoje odbicie w masce. Założyłam ją mu na twarz i zeszłam na ziemię. Ostatni raz na niego spojrzałam.
-Kocham cię...Joke... - parę łez spłynęło mi po policzkach - Bardzo cię kocham....
Nagle świecie zgasły. Wystraszyłam się, zaczęłam się rozglądać. Odwróciłam się znów do posągu. Zniknął. Serce mi przyspieszyło. Pobiegłam do drzwi. Okazały się zamknięte na klucz. Byłam przerażona. Odwróciłam się. Krzyknęłam na widok kogoś stojącego tak blisko mnie. Maska z zielonym uśmiechem stykała się z moim nosem. Szerokie ramiona, wąskie biodra, drogi garnitur. Czarny kwadrat pod szyją i czarne gęste włosy.
-Joke! - wrzasnęłam obejmując go.
-A-Annie... -był zdziwiony - Jesteś...tutaj....Wróciłaś... Annie.... -oplótł mnie mocno swymi silnymi ramionami.
Trwaliśmy w objęciu.
-Joke....Ja... Tak się bałam... Śmierć jest straszna....
-Nigdy więcej nie zezwolę tej bestii na przejęcie nade mną kontroli. Nigdy więcej nie pozwolę byś uroniła choćby kroplę krwi. Nigdy więcej-
Ściągnęłam mu maskę.
-Nigdy więcej mnie nie zostawiaj - pocałowałam go namiętnie.
Z emocji upuściłam maskę, objęłam jego kark. Po pocałunku na mnie spojrzał.
-Twoje oczy...są jeszcze piękniejsze... Tak za nimi ubolewałem. Tęsknota mnie mordowała. Chwytała i podduszała.
-Kocham cię Joke.
Joke klęknął by podniść maskę.
Albo i nie?
Wyjął coś z kieszeni. Patrzyłam na niego bacznie obserwując każdy ruch. W dłoni miał pudełeczko. Otworzył je. Krył w środku srebrny pierścionek z diamentem.
-Annie. Doceń mą miłość i przyjmij me błagające o ciepło serce. Spójrz na mnie i powiedz. Powiedz, czy za mnie wyjdziesz? Czy podzielisz ze mną dzień i noc?
On mi się oświadczył. Łzy szczęścia bez zapowiedzi spłynęły mi po twarzy.
-Joke... - upadłam na kolana z uśmiechem i łzami.
Byłam zaskoczona. Jeszcze w takim momencie...
-Wyjdziesz za mnie Annie? - czekał niecierpliwie na moją odpowiedź.
-Tak... Wyjdę za ciebie Joke...
Minął rok... Więc zaraz mam 19 lat. Oświadczył mi sie 25 letni facet. To nie jest nic złego... Kocham go przecież. Joke delikatnie wsunął mi pierścionek na palec. Spojrzałam na drogi kamień.
-Dużo kosztował. Chciałeś tyle wydać na mnie?... - spojrzałam mu w oczy.
-Pieniędzy jest wiele, twa osoba jest jedna.... - pogładził mnie po policzku - Nie masz pojęcia jaki ból mi towarzyszył przez ostatni rok. Annie.... Tak tęskniłem....
-Księżyc mnie ocalił. Tak mówi Val.
-...Mam u niego dług. Żadna moc nie zwalczy śmierci, jedynie boska.
-Joke.... Nie sądziłam, że mi się oświadczysz. Znaczy... W takim miejscu... W takim czasie... Wszystko stało się tak szybko....
-Annie....
Pocałowałam go delikatnie w usta.
-Jest dobrze. Kocham cię.
Kąciki ust Jokea lekko uniosły się w górę. Ten uśmiech... Wstał i pomógł mi wstać.
-Poinformujmy innych, iż wróciliśmy.
-Dobrze - zarumieniłam się i już ruszyłam do drzwi.
-Annie, czekaj - złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
-Hm?
Nagle mnie podniósł i trzymając mnie na rękach, przyjrzał się mojej twarzy.
-Twa skóra jest biała jak śnieg, oczy zdaje się ciemniejsze... Twe ciało jest lżejsze...
-To nic Joke... Przecież byłam martwa...
-Zadbam o twój powrót do pełni sił. Martwię się.
-To ja zadbam o ciebie. Val mi mówił co się działo.
Joke ze mną na rękach otworzył drzwi. Byłam zawstydzona. Wszyscy tam byli. Shiven, Valentino, Lucyfer, nawet Whisper. Shadowa nie było...
-Annie! - krzyknęła Shiven podbiegając do nas - I Joke... - była zapłakana i uśmiechnięta.
Joke postawił mnie na ziemię. Shoven bardzo mocno mnie przytuliła.
-Nie wiesz jak dużo płakałam. Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.
Gdy mnie puściła, zwróciła się do Jokea.
-Chodź no tu - i też go przytuliła.
Joke objął ją lekko.
Tymczasem podszedł do mnie Lucyfer i Val. Lucyfer złapał mnie za dłoń.
-Jak oświadczyny? - spytał przyglądając się pierścionkowi.
-OŚWIADCZYNY?! - krzyknął zaskoczony Valentino.
Shiven puściła Jokea i wepchnęła się między chłopaków. Wciągnęła powietrze zauroczona pierścionkiem.
-ANNIE!!! TY SIĘ BĘDZIESZ ŻENIĆ! JOKE! TY AMANCIE! - wrzeszczała jak szalona.
Whisper podszedł powoli i na mnie spojrzał. Widziałam u niego wory pod oczami. Pewnie nadal rozpamiętuje Nightrun.
-Cieszę się...że wróciłaś - mruknął - Gratulacje.
-Dziękuję - odpowiedziałam mu z uśmiechem.
Spojrzał na mnie dziwnie i wrócił korytarzem do siebie.
Gdy Shiven skończyła wariować, a Valentino krzyczeć z ostrym , za przeproszeniem, mind fuck'iem - poszliśmy do kuchni. Joke przygotowywał obiad, a ja, Shiven i Lucyfer siedzieliśmy przy stole.
-Jak zazdroszczę... - mruczała Shiven.
-Shiv. Niedługo się pobieramy - mruknął Lucyfer.
-Tak, tak Lucuś - patrzyła na mnie jak w obrazek.
-To tylko oświadczyny. Zaledwie wczoraj byłam martwa.
-Oh Jokea pierwszy raz takiego widzieliśmy...
-Oj tak - dodał Lucyfer - Żywy trup. Serce miał w częściach. Biła od niego rozpaczliwa aura.
Zniżyłam wzrok.
-A teraz?
-Duża poprawa. Poleciłem Valentino, by coś zorganizował. Mówił coś o czymś mocnym.
-Jak to on - zaśmiałam się.
Joke wszedł do pokoju z tortem i świeczkami. Nagle Shiven i Lucyfer wstali. Nie wiedziałam co się dzieje. Zaczęli śpiewać ,,Sto lat". Byłam w szoku. Czy to były moje 19 urodziny?
Joke postawił duży biało-pudrowo różowy tort na stole.
-Zdmuchnij świeczki.
-Mam urodziny? Pamiętaliście? - zaskoczenie brało górę.
Zdmuchnęłam świeczki. Wszyscy zaczęli klaskać.
-PREZENTY! - krzyknęła Shiven wybiegając z kuchni.
Joke podał mi pudełeczko.
-Joke...Nie mogę tego przyjąć... Dałeś mi już pierścionek... ja...
-Śmiało Annie.
Wzięłam pudełeczko do ręki. Otworzyłam je. W środku był srebrny naszyjnik ze znakiem nieskończoności. Popłakałam się i przytuliłam Jokea.
-Dziękuję.
-Stałaś się dość emocjonalna. Śmierć zmienia ludzi.
-Obiecałam sobie, że jeśli dostanę drugą szansę, to będę lepsza - puściłam go - Dziękuję. Jest śliczny.
Joke mi go założył. Przybiegła Shiven z pudełkiem i mi je dała.
-To ode mnie i Lucka! - uśmiechała się.
-Otworzyłam je - uśmiechnęłam się czerwona - Ubiorę jak będzie okazja - zamknęłam pudełko.
-Co znajduje się wewnątrz?
-Dowiesz się w swoim czasie Joke - zachichotałam.
-Dobrze - odparł.
-Sama wybierałam! - krzyczała Shiven.
Nagle przyszedł Valentino.
-Haply birthday to you! Happy birthday to you! - zaczął pięknie śpiewać.
Miał piękny głos. Zarumieniłam się. Dał mi dużego misia.
-Najlepszego - zaśmiał się.
-Dzięki - roześmiałam się patrząc na pluszaka.
Joke zdawał się być zazdrosny. Musiałam coś wymyśleć.
-Szkoda, że mój ulubiony miś już dziś mi się oświadczył.
Joke mi się przyjrzał. Reszta się zaśmiała.
-Przygotowałem coś! Ale najpierw tort! Szkoda, że ja nie mogę go zjeść... Ładny jest. Lecę upewnić się czy wszystko gra! - wybiegł.
Usiedliśmy w czwórkę i zaczęliśmy jeść. No... Joke nie. Wpatrywał się we mnie.
-Dlaczego nie jesz? - spytałam.
-Wystarczająco osłodziłaś mi tą noc.
Uśmiechnęłam się. Po jedzeniu tortu wyszliśmy na dwór obok fontanny były rozłożone krzesła i ustawiona scena z nagłośnieniem. Na środku sceny był Val. Powiedział przez mikrofon:
-Karaoke!
-Naprawdę? - usiadłam z Jokem w pierwszym rzędzie.
Shiven i Lucyfer usiedli na tyłach.
-Ja zaśpiewam pierwszy - powiedział Val - Piosenka People Help The People.
Zaczął śpiewać. Miał taki słodki i wspaniały głos. Ślicznie śpiewał. Patrzyłam na niego zauroczona jego głosem.
Po tym jak skończył, wstałam i zaczęłam mu klaskać. Ukłonił się i zaśmiał.
-Kto teraz? Ktoś chętny? Joke?
Joke pokiwał przecząco głową.
-Dawaj Joke! Joke ! Joke ! Joke !
-Nie zaśpiewam.
-To może ja - zgłosiłam się.
-Brawa dla Annie! - zaśmiał się - Nie wiedziałem, że śpiewasz.
-Bo nie śpiewam - weszłam na scenę - Nie przyjęli mnie do szkoły muzycznej. Może tu mnie docenicie.
Val podał mi mikrofon.
-Powodzenia! - zeskoczył ze sceny i usiadł przy Jokeu, który nie spuszczał ze mnie wzroku.
-Ja....Ja zaśpiewam tę piosenkę dla Jokea. Dedykuję ją mojemu narzeczonemu. Piosenka nazywa się True Colors.
Shiven szturchnęła Jokea i coś mu szepnęła. Zaczęłam śpiewać.
Wszyscy nagle otworzyli szeroko oczy. Martwiłam się, że śpiewam tak źle. Jednak nikt mi nie przerywał i śpiewałam dalej. Joke zdawał się być oczarowany. Gdy skończyłam śpiewać, Joke wstał i zaczął mi klaskać. Zaczerwieniłam się.
-Dziękuję? - byłam niepewna czy się podobało.
-KOCHAM CIĘ ANNIE! - krzyczała Shiven - KOOOOCHAM!
Zaśmiałam się. Zeszłam ze sceny. Joke się wręcz na mnie rzucił. Uniósł mnie i zakręcił się ze mną. Wtuliłam się w niego.
-Ślicznie śpiewasz - powiedział puszczając mnie.
Uśmiechnęłam się.
-Może...ty też coś-
-Podziękuję - mruknął.
Valentino wbiegł na scenę.
-Kto teraz? Jest ktoś chętny?
Cisza.
-Nie?... No to będziemy już kończyć. Szkoda - odparł.
-Zjawię się niedługo u ciebie - powiedział Joke.
-Okej - ruszyłam z żalem do siebie.
Val mnie dogonił.
-No brawo, brawo. Nie spodziewałem się po tobie takiego głosu. Ba! Takiego talentu!
-Przesadzasz - uśmiechnęłam się - Val? Mogę cię o coś spytać?
-No.
-Dlaczego Joke nie chce śpiewać?
-On? A skąd mam wiedzieć?
-Myślałam, że coś wiesz...
-Nie. To pierwsze karaoke w obozowisku.
Usłyszeliśmy nagle muzykę. Zatrzymałam się. Następnie się odwróciłam w stronę sceny. Joke zaczął śpiewać. Szeroko otworzyłam oczy. Miał taki męski i wspaniały głos. Śpiewał All Of Me.
-Joke... - mruknęłam z małym uśmiechem.
Podczas śpiewu miał zamknięte oczy. Głos miał potężny, a zarazem dogłębny. Pod koniec otworzył oczy patrząc prosto na mnie. Zaparło mi dech w piersiach. Zszedł powoli ze sceny. Rzuciłam się w jego stronę i go pocałowałam, położyłam dłonie na jego twarzy. Odwzajemnił trzymając lekko moją dłoń na swej twarzy. Valentino zniknął nim skończyliśmy.
-Kocham cię - powiedziałam.
-Też cię kocham - odpowiedział.
-Musisz częściej śpiewać.
-Twa osoba również.
-Mieliśmy iść do mnie.
-Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent.
-Kolejny? Joke... Przeszedłeś samego siebie...
-W taki dzień jak dziś, masz czuć się jak księżniczka.
-Joke... Wystarczy, że mi się oświadczyłeś. Wtedy to już poczułam.
-Nie mogę nie dać ci trzeciego podarunku. To nie leży w mych zamiarach.
-No zgoda. Przyjmę go. Będę musiała długo zbierać, by ci się odwdzięczyć...
-Nie potrzeba mi prezentów, byś mi udowodniła miłość.
-Mi też nie.
Joke wziął mnie na ręce i ruszył do mnie.
-Joke! - krzyknęłam pół szczęśliwa, pół poirytowana.
-Nie zamierzam kontynuować tej konwersacji. Przyjmiesz mój prezent z godnością.
-Już dobrze. Możesz mnie odstawić na ziemię! - zaśmiałam się.
-To część niespodzianki - odparł.
Nagle zrobiło mi się słabo.
CZYTASZ
Czarny Las - ,,Też cię kocham''
FantasyCzarny Las. Miejsce spowite chłodem i mgłą. Plotki mówią o częstych zaginięciach młodych kobiet w tym mrocznym miejscu. Jednak czy wszystko wskazuje na pedofili, czy porywaczy? Każdy stara się unikać wzroku czegoś co się tam kryje, za drzewami, za...