Joke wniósł mnie do swojego pokoju. Odstawił mnie na ziemię. Nogi się pode mną ugięły. Złapał mnie w odpowiednim momencie i pomógł usiąść na łóżku.
-Wszystko gra? - spytał patrząc na mnie zmartwiony - Zbladłaś...
-Jest dobrze. Dopiero co ożyłam - zaśmiałam się lekko.
-Martwię się - złożył ręce stojąc przede mną.
Spojrzałam na niego.
-Chciałeś mi dać trzeci prezent... - zaczęłam.
-Twe zdrowie jest najważniejsze - rzekł i przy mnie usiadł, objął mnie ramieniem - Potrzebny ci sen.
-Joke. Co chciałeś mi dać?
Joke zamilkł na moment.
-Zapragnąłem byś ujrzała piękno świata poza lasem. Postanowiłem z okazji dzisiejszego dnia, wybrać się z tobą w podróż.
-Dokąd? - zaciekawiłam się.
-Gdziekolwiek zechce twa osoba.
Uśmiechnęłam się.
-Nie musiałeś... - rumieniłam się, spojrzałam mu w oczy.
-Nie musi być to za granicą. Zabiorę cię wszędzie, ma różo.
Pocałowałam go krótko w szyję. Zdawał się zadrżeć na sam mój dotyk.
-To było... - zakrył usta dłonią, odwrócił głowę - Miłe.
Zauważyłam podobny odruch zawstydzenia u Valentino. Są w końcu braćmi. Cieszę się widząc pomiędzy nimi podobieństwa. To jest urocze.
-Teraz ty się wstydzisz - zachichotałam.
-Wstyd? - spojrzał znów na mnie zabierając dłoń z ust.
Wykorzystałam moment i go pocałowałam. Położył dłonie na mojej talii. Położyłam się nie przestając całować, a on podparł się nade mną ramieniem. Po pocałunku spojrzał mi głębiej w oczy.
-Annie. Twe podchody są urocze, aczkolwiek znasz mą zasadę.
-Tak, wiem - zaczerwieniłam się - Popieram ją przecież.
Joke przymrużył oczy.
-Doceniam twe słowa.
-...Joke? Ta podróż musi być już? Od razu?
-Skądże. Termin pozostaje dowolny.
-To poczekam. Chcę się jeszcze z tobą lepiej poznać.
-Mądra decyzja.
-Mo... Wiem, że to dziwnie pytanie....Ale. Mogę tu spać? Z tobą?
-Brakowało mi boleśnie twego ciepła.
Joke wstał i ściągnął marynarkę, następnie koszulę. Patrzyłam na niego, miał wspaniałe ciało. Również wstałam. Zdałam sobie dopiero wtedy sprawę, że jestem ubrana w czarną sukienkę.
-Em... Joke? - spytałam skrępowana.
-Tak? - odpowiedział będąc w samych bokserkach.
Przełożyłam włosy do przodu stojąc do niego tyłem.
-Pomożesz?
Podszedł do mnie powoli i zaczął rozpinać zamek z tyłu. Czułam dreszcz na całym ciele. Po chwili sukienka zwyczajnie się ze mnie zsunęła. Odwróciłam się do niego. Byłam zawstydzona.
-Dziwna sytuacja...Drżysz - powiedział łapiąc mnie za dłoń.
Wyrwałam mu się i wskoczyłam na łóżko wsuwając się pod kołdrę. Joke położył sie przy mnie po chwili, też wszedł pod kołdrę. Mimo skrępowania odwróciłam się do niego. Położyłam dłoń na jego sześciopaku. Przejechałam powoli. Joke na mnie spoglądał. Przyciągnął mnie do siebie nagle i przytulił. Przymrużyłam oczy, objełam go. Czułam jego silne plecy.
-Kocham cię...
-Ciii...-szepnął - Śpij...
Zamknęłam oczy. Kolejny sen. Biegłam przez płytkie jezioro. Byłam w środku lasu. Uciekałam przed kimś. Nagle się potknęłam i troszkę podtopiłam. Cała mokra wstałam. Coś mnie złapało za ręce i pociągnęło w gorę. Byłam już bardzo wysoko. To Joke mnie tak wysoko uniósł. Spojrzałam na niego. Przybliżył się. Musnął moje usta swoimi. Potem mnie puścił. Spadałam bardzo powoli. Potem przyspieszyłam. Zaczęłam panikować, szybko oddychać. Obudziłam się przerażona. Zobaczyłam Jokea siedzącego na krawędzi łóżka, trzymał się za głowę.
Usiadłam.
-Joke? - położyłam dłoń na jego ramieniu.
Odwrócił do mnie głowę. Był cały w czarnej krwi. Po chwili się rozpadł. Obudziłam się. To był kolejny sen. Wrzasnęłam wraz z otworzeniem oczu. Byłam roztrzęsiona. Joke leżał przy mnie. Otworzył oczy, też usiadł.
-Annie? -patrzył na mnie.
Przytuliłam go mocno.
-Te koszmary... - miałam łzy w oczach.
Joke mnie objął i pogładził po plecach.
-Spokojnie. Jestem tu ma różo.
-Już nie zasnę... Nie ma mowy...
-Nie śpijmy razem...
Puściłam go. Joke złapał kołdrę i nią nas na siedząco owinął. Uśmiechnęłam się delikatnie. Pogładził mnie po policzku.
-Joke... Troszkę myślałam o tym co mówiłeś, o ślubie, o przyszłości...
-Tak?
-Pobierzmy się już za rok... Chcę być odcięta od tych wszystkich wielbicieli....
-Jeżeli tego właśnie pragniesz...Zgadzam się.
-Naprawdę? - uśmiechnęłam się - Kocham cię.
Joke pocałował mnie w nos.
-Właśnie! Joke... Nie spytałam się jeszcze o dwie rzeczy. Zapomniałam o nich prawie...
-Tak?
-Po pierwsze. Po co te całe pseudonimy?
-Dla bezpieczeństwa. Nasze imiona i nazwiska spisane są na listach osób zaginionych. By chronić nasz sekret, nasze moce, lasy, utajniliśmy nasze dane.
-Okej...A co znaczą? Dlaczego twój pseudonim to ,,Żart" ?
-...Aby wspomnieć zapomniane, wesołe czasy...
-Przepraszam...Nie chciałam-
-Nic nie szkodzi, Annie. Każdy dobierał pseudonim osobiście. Nie interesowało mnie wielce, co każdy poszczególny oznacza.
-Wyprzedziłeś moje następne pytanie. Obiecałeś mi nie czytać w myślach... - odwróciłam wzrok.
-Wybacz mi... Nie powstrzymałem się...
-Chciałam też spytać dlaczego zawsze milczeliśmy przy stole podczas jedzenia...
-Nie mam pojęcia. Każdego otaczał widocznie strach przede mną. Odkąd tu jesteś, straciłem swą gardę.
-Czyli...To moja wina?
-To nie jest wina. Cieszy mnie, iż moja rodzina czuje wobec mnie sympatię.
Westchnęłam.
-Wyjątkowo również posiadam parę pytań.
-Naprawdę? Jakie?
-Dlaczego nie korzystasz z mocy?
-Joke....Ja przeważnie... Ah...wstyd mi za to. Zapominam, że ją mam... Nie przyzwyczaiłam się i dodatkowo ta moc jest słaba.
-Jest mocą nie trenowaną, nie mocą słabą. Pomogę ci w nauce. Zapamiętaj me słowa: Następnym razem, gdy zdarzy się coś złego, myśl czy twoja moc zdoła ci pomóc, choćby minimalnie.
-Zapamiętam.
-Moim drugim pytaniem jest otóż to, czemu wciąż wyczuwam od ciebie strach. Wyznaj mi, czego się boisz? Mnie? Kogoś pobliskiego? Kogo?
Spojrzałam mu w oczy.
-Joke...Ja się nie boję.
-Annie. Prawdę trzeba głosić. Głoś.
Spojrzałam głębiej.
-Boję się... demonów... Boję się samotności.... Boję się, gdy nie wiem co robić.... Boję się śmierci.... Boję się.... Bardzo się boję, że przeze mnie ucierpisz...
-Demony są same w sobie strachem. Niewiedza również jest strachem. Śmierć, to coś co przychodzi. Strach przed niewiadomym. Strach przed cierpieniem kogoś bliskiego to dowód na to, że jesteś godna cierpieć za innych. Mądrze, że się boisz. Boisz się o ból, o śmierć, o innych ludzi... Boisz się, że zgubisz się pomiędzy tymi trzema rzeczami i nie zdołasz się wyplątać...Boisz się zgubić.... Boisz się problemu...komplikacji...
Z każdym jego słowem zbierało mi się coraz bardziej na płacz.
-Dlaczego tak dobrze mnie znasz... - mruknęłam, a po policzkach spłynęły mi gorące łzy.
-Strach, to coś, z czego jestem stworzony. Nie odczuwam go, ale wiem jak odczuwają go inni. Jestem uosobieniem strachu.
Rozmawiałam tak z Jokem. Minęła nam tak noc i poranek.
Następnego dnia, gdy już szłam na śniadanie, spotkałam Valentino. Znaczy...Zauważyłam go siedzącego przy fontannie z papierosem w ręku. Zdziwił mnie. Przeskoczyłam murek i do niego podeszłam.
-Ty palisz?
Spojrzał na mnie.
-No palę. Rak płuc mi nie grozi - zaśmiał się - Nie chcę tego dłużej ukrywać.
-Papierosy śmierdzą - powiedziałam prosto z mostu.
Val spojrzał na mnie zainteresowany.
-Dużo moich znajomych paliło. Śmierdzieli strasznie.
Val parsknął śmiechem.
-Lubię cię za twoje teksty - uśmiechnął się - Naprawdę.
Też się uśmiechnęłam.
-Mówię serio. Rzuć to... - ruszyłam do kuchni.
Joke siedział przy stole.
-Dzień dobry ma różo - rzekł wstając.
Podeszłam do niego i go pocałowałam w policzek.
-Dzień dobry - usiadłam na przeciwko niego.
Shiven weszła do kuchni i mnie od tyłu przytuliła.
-Hej złotko.
Po czym usiadła obok. Lucyfer też się przywitał i usiadł przy Shiv. Whisper nie przyszedł.
-Kto dziś robi śniadanie? - spytałam.
-Twoja kolej Annie.
-E... - zatkało mnie, po czym wstałam - Tak. Już robię.
Poszłam kuchni niepewna tego co zrobić. Stałam tak zdesperowana. Nagle Joke przeszedł obok mnie.
- Nigdy tu nie przyrządzałaś jedzenia. Możesz czuć się zagubiona, jednakże tym razem wyciągnę do ciebie pomocną dłoń.
Uśmiechnęłam się. Miałam już coś powiedzieć, ale poczułam niesamowity ucisk wewnątrz głowy. Strasznie bolało. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Usłyszałam głos. Jakby z innego świata.
-Moonlight... Annie... Posłuchaj... Demony... Są złe... Na ciebie... Zadarłaś... Nie z tym... Co trzeba...
Nagle ucisk zniknął. Joke miał czarne oczy.
-Joke? W porządku? - spytałam czując mrowienie w karku.
-A-Annie... Uciekaj.... Już... Jak najd-
Joke stracił kontrolę. Najpierw te głosy... Teraz to... Nie zostawię go.
-JUŻ! - wrzasnął, a jego krzyk był przepełniony bólem.
Wybiegłam z części kuchni, w której się gotuje. Z Shiven też było coś nie tak. Zamrażała wszystko wokół siebie, miała całe białe oczy i oszronione ciało. Lucyfer miał długie zagięte do tyłu czarne rogi. Oczy miał fioletowe, miejsce, w którym trzymał stół stało sie czarne, po czym zaczęło się topić. Jeszcze bardziej przerażona wybiegłam z kuchni. Biegłam korytarzem.
-CO SIĘ TUTAJ DZIEJE?! - krzyczałam w myślach.
Stanęłam pod pokojem Whispera. Za drzwi słyszałam warczenie i drapanie w drzwi, a spod drzwi wyvhodziły smugi dymu. Cofnęłam się do ściany. Ktoś mnie nagle zrzucił na ziemię. Valentino był na czworaka nade mną i nie pozwalał wstać. Jego oczy... Były czarne z czerwonymi źrenicami. Wyszczerzył kły.
-Val... Proszę...
Spojrzał na moją krtań i powoli przybliżył kły. Ale skończyło sie krótkim pocałunkiem w szyję z jego strony. Wstał, pomógł mi wstać i trzymając mnie za rękę wybiegł z obozowiska. Wybiegliśmy z lasu, byliśmy za barierkami. Dyszałam, on też. Ale miał już normalne oczy.
-Val...Co tu się...dzieje?... - byłam zmęczona biegiem.
-Wyładowanie mocy. Co roku się zdarza coś takiego. Oby się tam nie pozabijali.
-Ile to trwa?
-Jeszcze z parę minut. Jak ja się cieszę, że byłem najedzony. Inaczej już byś człowiekiem nie była.
-Dzięki?... - odparłam zdezorientowana
-Padnij! - złapał mnie i rzucił na ziemię.
Błysło coś w lesie. Wstał po chwili ze mnie i się rozejrzał. Podniósł mnie.
-Można już wracać. Skończyło się.
-Skąd to się bierze?
-Las Iluzji. Iluzje to wytwory mocy Nintendo. Wykorzystuje tyle mocy, że robi jakieś łubudu i my szalejemy - przeszedł przez barierki.
Oby z Jokem było wszystko dobrze. Martwiłam się.
-Mówiliście mu o tym?
-Gdyby nie było iluzji, nie byłoby lasu. Z resztą Nintendo za bardzo za nami nie przepada. Spoko z niego gość, ale dość mroczny...
-Jak Joke? - spytałam zaciekawiona.
-Nie... Nintendo jest... specyficzny? Nie wiem... Musiałabyś go poznać, a jak znam Jokea to ci się raczej nie uda.
-Aha...
-No chyba, że sam wpadnie z wizytą... Przed moim zamknięciem wpadł do nas z dwa razy.
Nagle usłyszeliśmy motor. Motocyklista się przy nas zatrzymał. Ściągnął kask. Miał brązowe włosy opadające mu na czoło, gogle na oczach i szalik zakrywający mu dolną część twarzy.
-Tomi! - krzyknął przybijając mu żółwika.
To pewnie Tomson Rider... Słyszałam o nim. Był ubrany w czarną skórzana kurtkę i ciemno-brązowe spodnie, których nogawki znikały pod glanami. Podczas witania się z Valem dostrzegłam też czarne skórzane rękawiczki.
-Jedziesz do nas? - spytał Val.
-Sprawy Rady... - mruknął spoglądając na mnie.
Widziałam swoje zniekształcone odbicie w jego goglach. Wstał po chwili z motoru, wyciągnął nóżkę, by pojazd stał, odłożył kask i ponownie na mnie spojrzał poprawiając szal.
-Annie Moonlight, córka nieżywej Archery...Queen. Dzisiaj czekają cię badania, Rada mi je zleciła.
Zatkało mnie.
-Badania?...
-Oj Joke zadowolony nie będzie... - mruknął Val.
-Nie zrobię krzywdy jego narzeczonej. Jednak sama będzie mogła sobie coś zrobić, każdy błąd kosztuje.
Nic nie rozumiałam.
-Ale... Nikt mi nic nie mówił... - mówiłam rozkojarzona.
-Spójrz mi w o... - zerknął na Vala - Albo zaczniemy w obozowisku. Val jest wrażliwy na krew.
-Krew? - powiedzieliśmy razem z Valem.
Nagle się teleportowaliśmy. Byliśmy przy fontannie. Ja, Val i Tomson.
Val był niewzruszony, a ja nie byłam przez chwilę pewna co się stało. Kim jest ten Tomson? Pracuje w tej całej Radzie z tego co wiem... To oznacza, że jest jakiś silny?... Nie wiedziałam czy na niego uważać czy nie.
-Tomson Rider? Cóż za spotkanie... - odparł Joke, który miał na sobie maskę.
Maskowe oczy na mnie zerknęły.
-Złożę wizytę w Lesie Iluzji. Nintendo pana katuje.
-Katuje mój cały las. Flora i fauna również na tym cierpi - rzekł Joke składając ręce.
-Rada rozkazała przeprowadzić badania na Annie. Zapisać wszystkie wyniki.
-Bez żadnego poinformowania? Zapowiedzi? - Joke był zdziwiony.
Val szturchnął mnie, że sobie idzie, po czym odszedł.
-Jest pan najlepszym z podwładnych Rady. Wierzą, że pan ich nie zawiedzie i dobrał pan mądrze członka obozowiska. Córka samej Archery jest wartościowa, ale wzbudza podejrzenia. Samo to, że się pan jej oświadczył jest oznaką, że należy do śmietanki.
Joke wyglądał na zmartwionego, ja również byłam.
-Zgadzam się z twymi słowami, aczkolwiek Annie nie wie co ją czeka.
-Wyjaśnię jej na osobności. Przed badaniami. Pozwól mi, że zabiorę ją do mojego świata.Kolejna część za nami.
Widzimy się niedługo.
CZYTASZ
Czarny Las - ,,Też cię kocham''
FantasyCzarny Las. Miejsce spowite chłodem i mgłą. Plotki mówią o częstych zaginięciach młodych kobiet w tym mrocznym miejscu. Jednak czy wszystko wskazuje na pedofili, czy porywaczy? Każdy stara się unikać wzroku czegoś co się tam kryje, za drzewami, za...