Rozdział 62

532 67 30
                                    

***

*Marinette*

Szłam z parasolką w ręku w drodze do domu Adriena. Chciał się ze mną dzisiaj spotkać w sprawie jego matki i Mistrza Fu. Nie miałam pojęcia, co Mistrz Fu może mieć wspólnego z jego matką, ale nie wnikałam w to za bardzo. Pogoda nie dopisywała dzisiaj Paryżowi. Od kilku dni padało w popołudnia. Pochmurne niebo było szare, a temperatura dosyć niska, jak na sierpień.

Tikki siedziała w kieszeni mojego beżowego płaszcza, wyglądając co chwilę na powierzchnię. Ulice miasta, przepełnione szarością odznaczały się jedynie kolorowymi parasolkami. Jednak nie byłam jedyna, która preferowała czarne parasole. Kolorowe tęcze gościły na parasolach dzieci, większość dorosłych trzymała jednak ciemne parasolki.

Patrząc tak w szare niebo, poczułam nagle jakby ukłucie w głowie i zrobiło mi się niedobrze. Poczułam, jak moje kolana się lekko uginają, moje ciało się zachwiało i po chwili upadłam lekko w bok. W porę jednak oparłam dłoń o ścianę budynku. Spuściłam głowę, aby złapać oddech.

- Wszystko w porządku? - podeszła do mnie jakaś nieznana mi kobieta i dotknęła mojego ramienia. Wyglądała na czterdziestkę, jej krótkie brązowe włosy zdobiły jej smukłą twarz.

- Tak, to tylko lekki zawrót głowy. - uśmiechnęłam się lekko, patrząc w jej stronę. Wyprostowałam się, wracając do normalnej pozycji stojącej. - Dziękuję.

- Nie ma za co. - uśmiechnęła się i odeszła po chwili. Stanęłam sama pod parasolką i wzięłam głęboki oddech. Po chwili Tikki wyjrzała z kieszeni.

- Wszystko dobrze, Marinette? - spytała się zmartwionym głosem.

- Tak, tak. - mruknęłam.

***

Zapukałam do drzwi posiadłości Agreste'ów i po chwili drzwi otworzyła mi Nathalie. Spojrzałam na jej kamienną twarz i uśmiechnęłam się lekko. Ubrana była w ciemny uniform i białą koszulę. Włosy miała jak zwykle spięte w ciasny kok do tyłu.

- Dzień dobry, Marinette. - odezwała się jako pierwsza, nie pozwalając mi przywitać się jako pierwsza. Chyba do mnie przywykła.

- Dzień dobry. - powiedziałam jak najmilej potrafiłam. - Zastałam może Adriena?

- Za chwilę kończy lekcje pianina. Możesz poczekać na niego w jego pokoju lub salonie. - powiedziała, uchylając przede mną drzwi i wpuszczając mnie do środka. Weszłam do posiadłości, a Nathalie zamknęła za mną drzwi. - Chodź za mną.

W domu rozlegał się dźwięk gry na pianinie. Adrien grał już od trzech lat i z roku na rok był coraz lepszy. Przez ostatnie miesiące zrobił sobie jednak małą przerwę, jednak domyślam się, że ojciec zaproponował mu powrót do dodatkowych zajęć muzycznych. Poszłam za Nathalie do wielkiego salonu, umeblowanego w jasne meble i dodatki. Nathalie wskazała mi kanapę, ja przytaknęłam i usiadłam, trzymając przy tym swoją torebkę. Drugą dłoń trzymałam przy kieszeni z Tikki, aby kwami przypadkiem się nie wychyliła.

- Herbaty? - spytała Nathalie.

- Nie, dziękuję. - uśmiechnęłam się do niej miło, a ona opuściła pomieszczenie, zostawiając mnie samą. Słyszałam, jak jej wysokie obcasy obijają się o wypolerowaną podłogę holu, po którym stąpała. Szybkim krokiem udała się ku górze, a ja zostałam sama w wielkim salonie.

Nogi trzymałam przy sobie kurczowo i co chwilę poprawiałam białą letnią sukienkę z golfem, którą dzisiaj na siebie założyłam. Podciągnęłam też jasno brązowe rajstopy, które kryły moje nogi. Ostatecznie zakryłam kolana płaszczem i jedynie czekałam na swojego chłopaka, słuchając jego delikatnej i spokojnej gry. Nie wiem, jakim cudem grę pianina było słuchać aż w salonie, pewnie Adrien grał przy otwartych drzwiach, jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Mogłam zatracić się w pięknych dźwiękach instrumentu, który był całkowicie oddany swojemu pianiście.

if life was easier; miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz