Rozdział 82

204 27 35
                                    

___

MARINETTE

Siedziałam przykulona przy ścianie, opierając spuszczoną w dół głowę o złączone przedramiona. Uda trzymałam kurczowo blisko brzucha, przyciskając do nich swoje ręce i bolącą od płaczu głowę. Policzki zdawały się nigdy nie wysychać, a powieki zaczynały piec od wylanych łez. Nie wiedziałam, ile godzin spędziłam w szpitalu w tej pozycji, czekając na jakiekolwiek informacje dotyczące Adriena. Wiedziałam tylko, że był to bardzo długi okres czasu, skoro płaczące niemowlęta powoli zasypiały, a liczba pacjentów poczekalni co jakiś czas się zmniejszała.

Kość ogonowa zaczynała mnie boleć, od bijącego od białej ściany zimna. Ignorowałam również ból stawów przez niewygodne pozycje. Aby kompletnie nie oszaleć, słuch skupiałam na tykaniu zegara, powieszonego na ścianie metr obok. Razem z nim liczyłam sekundy, próbując uspokoić swój nierówny oddech i niespokojne ruchy kończyn. Próbowałam wielokrotnie zmrużyć oko, lecz na próżno. Strach o życie ukochanego przeważała jakiekolwiek potrzeby. Do tej pory opuściłam poczekalnię tylko raz, korzystając z toalety. Byłam gotowa czuwać przy Adrienie chociażby cały dzień i całą noc, byle tylko nie był sam, kiedy się obudzi. Podejrzewałam jakąś śpiączkę lub coś podobnego, odrzucając jakiekolwiek inne czarne scenariusze. Jednakże nadzieja powoli we mnie umierała po tak długim milczeniu lekarzy.

Przez głowę przechodziły mi również myśli związane z miastem i jego mieszkańcami. Miałam poczucie winy, wyrzuty sumienia, że doprowadziłam do takiej tragedii. Nie miałam odwagi wyjrzeć przez przejrzyste okna szpitala, nie chciałam widzieć tego, co dzieje się na zewnątrz. Byłam pewna, że jest grubo po północy, jednak nadal gdzieś w oddali słyszałam wybuchy lub pojedyncze strzały przez otwarte okno na końcu korytarzu. Każdy ten dźwięk w oddali przyprawiał mnie o ciarki, sprawiał, że chciałam krzyczeć. Zaczęło się piekło, do którego miałam przecież nie dopuścić. Każdy kolejny strzał był jak kolejny cios w serce. Jak przypomnienie o tym, co zrobiłam i co najważniejsze, czego nie zrobiłam. Wzdrygałam się z każdym kolejnym dźwiękiem, ściskając w dłoni materiał bluzy. Jedna z pielęgniarek w końcu zamknęła okno na życzenie jednej z pacjentek, kończąc moje męki.

O nie, myślisz, że to koniec twoich tortur? Prawdziwe piekło dopiero się zacznie.

___

CHLOÉ

Biegłam przed siebie, próbując dogonić resztę. Żółw poganiał mnie krzykiem, a ja biegłam co sił w nogach, uciekając przed gigantycznym potworem biegnącym kilkanaście metrów za mną. Gdybym wskoczyła na budynek, pewnie zrobiłby to samo, niszcząc tym samym domy wielu mieszkańców. Jęczałam cicho, odwracając się co chwilę i sprawdzając, jak blisko jest potwór i jak małe są moje szanse, że przeżyję świtu. Przeklinałam go w myślach, zastanawiając się, dlaczego musiał wybrać akurat mnie. Czy to przez mój pasiasty wzór na kostiumie, czy fryzurę, która po emocjonującym dniu traciła swoje piękno i urok? Może ten potwór z kamienia, krwi i kości też był zwolennikiem mody i moja żenada mody na głowie raziła go po oczach? Cóż, w innych okolicznościach dałabym się zabić za dobre imię mody, jednak teraz zależało mi na uratowanie swojego nędznego tyłka.

Ryki potwora wcale nie pomagały mi w dodaniu gazu i wrzuceniu prędkości na wyższy bieg. Bałam się o kostium, a przede wszystkim o biedne stopy, które po tym mrożącym krew w żyłach maratonie nie będą mogły stanąć na twardym gruncie przez dobry miesiąc. Już miałam przed oczami wizję odcisków na opuchniętych palcach i zdartej skórze na piętach. Musiałam odrzucić myśli o wypoczynku w spa na bok, jeśli naprawdę miałam zamiar przeżyć. Skręciłam w bok w jedną z uliczek, przez co usłyszałam cichy pisk spod moich podeszw. Potwór wydał z siebie głośny ryk, raniąc przy tym moje uszy. Uciekając w bok dałam jednak kilka cennych sekund Alyi i Nino, którzy wskoczyli na grzbiet potwora, wiwatując.

if life was easier; miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz