Rozdział 83

206 29 33
                                    

___

MARINETTE

Mój organizm pomagał się snu. Powoli zasypiałam na plastikowym siedzeniu w poczekalni, kiedy ktoś szturchnął mnie w ramię. Błyskawicznie otworzyłam zmęczone powieki i spojrzałam w górę, widząc młodego pielęgniarza. Jego dotyk podziałał na mnie jak jakiś kopniak, a widok jego osoby obudził we mnie nadzieję. Czyżby pozwolili mi zobaczyć Adriena?

- Panienko - zaczął, a ja mrugnęłam kilkukrotnie, wracając do normalnej pozycji siedzącej. - Radzę ci wrócić do domu. Nie sądzę, aby lekarze ci coś powiedzieli, dopóki nie skontaktują się wpierw z rodziną.

Promyk nadziei zgasł zaraz po tym, jak pielęgniarz go zapalił. Lekki uśmiech na mojej twarzy momentalnie zniknął, co młody dorosły szybko zauważył. Posłał mi serdeczny uśmiech, prawdopodobnie próbując mnie pocieszyć. Wyprostował się i stanął jakiś metr ode mnie.

- Zanim panienka opuści szpital, może będzie w stanie podać nam jakiś kontakt do członków rodziny pacjenta? - słysząc jego słowa, prychnęłam cicho pod nosem i podniosłam się z krzesła.

- Wątpię, aby miał jeszcze kogoś oprócz mnie - mruknęłam wystarczająco głośno, aby pielęgniarz mnie usłyszał. Powoli ruszyłam przed siebie, omijając młodego dorosłego. Nie zatrzymywał mnie.

Szłam przed siebie wolnym krokiem, idąc w głąb korytarza. Co jakiś czas lekarze przejeżdżali obok mnie z nowym rannym pacjentem na łożach, przypominając mi o mojej niewłaściwej postawie bohaterki. O ile w ogóle jeszcze zasługiwałam na ten tytuł. Miałam ochotę wykrzyczeć na całe gardło, że to ja jestem tą żałosną bohaterką Paryża, która skula ogon za każdym razem, kiedy nadchodzi niebezpieczeństwo.

Nogi prowadziły mnie niewiadomo dokąd, błądziłam po korytarzach ze spuszczoną głową, chowając dłonie do kieszeni bluzy. W końcu z przemęczenia, moje stopy zaczęły szurać po podłodze. Uniosłam głowę do góry, chcąc sprawdzić, dokąd zmierzam. Zobaczyłam hol i punkt informacji tuż przy wejściu do szpitala oraz masę zagubionych i zmartwionych ludzi. Niektórzy z nich aż pchali się w panice do lady, zmartwieni o swoich bliskich. Zatrzymałam się, gdy zza szklanych przesuwanych drzwi wyłoniły się dwie tak dobrze znane mi sylwetki. Moje oczy automatycznie się rozszerzyły na widok rozglądających się rodziców. Na ich twarzach widać było strach i niepokój. Szukali mnie. Nie zdawali sobie sprawy, że stoję kilkanaście metrów przed nimi, a ja byłam za słaba, aby krzyknąć w ich stronę. Ich widok sparaliżował całe moje ciało i zablokował racjonalne myślenie. Nie wiedziałam, co robić, widząc ich przerażonych i zagubionych w zabójczej bieli szpitala.

Już mieli podbiec do punktu informacyjnego, gotowi przepychać się przez tłum ludzi, aby dowiedzieć się, czy ich córka nie trafiła przypadkiem do tego szpitala, gdy nagle moje przerażone spojrzenie skrzyżowało się z tym mojej matki. Czas jakby zwolnił, a gwar w tle uchichł, kiedy ujrzałam na jej policzkach łzy szczęścia i ulgi. Z jej ust wyczytałam, że krzyczy w moją stronę, ciągnąc za sobą ojca, który zaraz również mnie zauważył. Biegli w moją stronę, lecz ja nie słyszałam jakichkolwiek dźwięków. Krew pulsowała mi w uszach, wyciszając jakiekolwiek inne dźwięki w tle. Sekundy zwolniły, pozwalając mi patrzeć, jak rodzice biegną w moją stronę z szeroko otwartymi ramionami. Błagałam w tamtym momencie, aby to był sen na jawie.

- Marinette! - słysząc uradowanych rodzicieli, tulących mnie mocno do piersi, wszystko wróciło do normy. Czując charakterystyczny kwiecisty zapach tanich perfum mamy oraz aromat świeżo upieczonych bochenków chleba ojca, poczułam się bezpiecznie w ich ramiomach. Odzyskałam czucie w rękach, zamknęłam zmęczone powieki i odwzajemniłam uścisk. Choć na chwilę, mogłam poczuć się jak w domu.

if life was easier; miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz