Rozdział 37

724 70 13
                                    

***

*Adrien*

Udało nam się wcześniej wyjść z bankietu, mówiąc ojcu, że boli mnie głowa i wolę już iść. O dziwo zgodził się i powiedział, abym odpoczął. Jego zachowanie zawsze się zmieniało, kiedy był w towarzystwie. Żenujące.

Jechaliśmy w stronę domu Marinette, która właśnie dzwoniła do rodziców i mówiła im o swoim powrocie. Skupiony na jeździe, słuchałem jednocześnie głosu Mari.

- ...Tak, wszystko w porządku. Będę za pięć minut. - rozmawiała przez telefon. - Całuski, ja też was kocham. - cmoknęła do słuchawki i się rozłączyła.

- Urocza jak zawsze. - pomyślałem na głos, co zaraz zauważyłem i ugryzłem się w język.

- Adrien taki jak zawsze. - podkreśliła moje imię.

Podjechałem aż pod drzwi piekarni, aby Marinette weszła do środka i tam na mnie poczekała. Chciałem zaparkować samochód nieco dalej i wejść do jej pokoju przez okno.

Marinette zbliżyła się do mojej twarzy, aby pocałować mnie na pożegnanie, jednak ja powstrzymałem ją jednym zdaniem.

- Zaraz do ciebie dołączę. - powiedziałem cicho, patrząc jej w oczy i lekko się uśmiechając. Dziewczyna prychnęła i ponownie się odsunęła, na co ja pociągnąłem ją w moją stronę. - Kto powiedział, że nie masz mnie pocałować? - prychnąłem, a Mari cicho zachichotała. Złożyła na moich ustach namiętny pocałunek i wyszła z auta.

Językiem przejechałem po wardze, zbierając resztki błyszczyku o smaku truskawkowym.Mój ulubiony smak. Mari używała tego błyszczyku najczęściej.

Zaparkowałem samochód na parkingu niedaleko piekarni, po czym zamknąłem drzwiczki samochodowe i ruszyłem do jakiegoś ciemnego zaułku. Plagg drzemał spokojnie w kieszeni moich spodni, jednak szybko się obudził, kiedy wyszedłem na zewnątrz.

- Brrr... - mruknął niezadowolny. - Zimno. - wyleciał przed mój nos.

- Plagg, mamy czerwiec. - prychnąłem.

- Mimo wszystko. - warknął. - Jest dwudziesta druga, a temperatura różni się od tej, co w południe.

- Zaraz wejdziemy do środka. Plagg, wysuwaj pazury! - wypowiedziałem formułkę i przemieniłem się w Czarnego Kota. Ciało pokrył czarny lateks, a twarz zakryła czarna maska. Na roztrzepanych blond włosach na głowie, pojawiła się para kocich uszu.

Bez wahania ruszyłem na dachy budynków, aby dostać się do Marinette. Skacząc po ich powierzchniach, szybko znalazłem się na balkonie mojej dziewczyny. Delikatnie otworzyłem drzwi, prowadzące do pomieszczenia i wślizgnąłem się do środka.

- Plagg, wsuwaj pazury. - powiedziałem, a kwami wyleciało z pierścienia, lądując na podłodze. Prychnąłem widząc jego obrażoną minę.

- Nie śmiej się ze mnie. - burknął. - Jestem zmęczony. - odparł i poleciał do jednej z szuflad biurka Marinette.

Czasami jego zachowanie było naprawdę zabawne, szczególnie, kiedy się denerwował lub był tak zmęczony, że nie był w stanie latać. Zamieniał się wtedy w małą zrzedę w kształcie małego kota.

Zdjąłem buty i skarpetki chowając je w kącie pokoju. Zdjąłem spodnie i przewiesiłem przez oparcie kanapy. Mari miała się tu zjawić lada chwila.

- Dobranoc! - usłyszałem głos dziewczyny z dołu.

,,O wilku mowa'' - pomyślałem.

Usłyszałem kroki po schodach i otwarcie klapy, co nie za bardzo mnie nie skrępowało. Odwróciłem się do Mari i zobaczyłem ją w lekkim szoku i z rumieńcami na twarzy.

if life was easier; miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz