Rozdział 68

493 66 54
                                    

***
*Marinette*

Stopą stukałam o podłogę, czekając niecierpliwie na Adriena. Zaraz miałam powiedzieć mu o tym, o czym nie dawno się dowiedziałam. Sama jeszcze byłam w lekkim szoku, jednak szczęście przepełniało mnie w całości. Uśmiechałam się sama do siebie, w głowie przypominając sobie obraz testu ciążowego. W dłoni bawiłam się skrawkiem mojej białej bluzki. Wykręcałam nim, gniotłam go, rozciągałam. W końcu usłyszałam dzwonek do drzwi.

Wstałam, podciągając do góry niebieskie jeansy i podeszłam do drzwi w małych podskokach. Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze. Pociągnęłam za klamkę, po czym wpuściłam do środka uśmiechniętego Adriena. Pocałował mnie w policzek na przywitanie.

- Cześć. - powiedział cicho.

- Hej, usiądź. - zaprosiłam go do salonu, po czym zamknęłam drzwi. Założyłam włosy za ucho i podeszłam do niego powolnym krokiem. Nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę. Ciąża była dla mnie czymś nowym i nie wiedziałam, jak powiedzieć o tym Adrienowi, że test pokazał dwie, a nie jedną kreskę. - Zrobię nam herbaty.

Nie wiedziałam również, jak zareaguje. Nie mogłam tego przewidzieć. Nie mogłam zwlekać i tak po prostu kazać mu czekać. Musiałam mu to powiedzieć, czy tego chciałam czy nie. Momentalnie ogarnął mnie strach, lęk przed utratą Adriena. Co jeśli tak po prostu mnie zostawi?

- Jak się czujesz? - spytał Adrien, zdejmując buty. Usiadł w fotelu, a ja stanęłam za kuchennym blatem.

- Dobrze. - ''Oprócz tego, że wymiotuję i mam zawroty głowy, czuję się dobrze. Oprócz tego, że zaraz mam ci powiedzieć coś, czego boję się wypuścić z moich ust, czuję się dobrze.'' - A ty? - spytałam, wyjmując z szafki dwie filiżanki, do których miałam wlać herbatę.

- Jest o niebo lepiej, kiedy ojciec wrócił do pracy. - w jego głosie słychać było entuzjazm. - Teraz, kiedy pracuje nad swoją kolekcją, prawie się nie widujemy.

- Martwią mnie wasze relacje. - powiedziałam szczerze, nalewając gorącej wody do filiżanek. - Wiem, że już ci to mówiłam, ale uważam, że powinniście porozmawiać. - podałam mu jedną z filiżanek herbaty.

- Z nim nie da się rozmawiać. - wziął ode mnie filiżankę i kiwnął głową w podziękowaniu. Napił się łyka, a ja usiadłam na kanapie obok. - Wątpię, aby nasze relacje kiedykolwiek się polepszyły. - Adrien wciągnął powietrze i je wypuścił, ochładzając oparzony język. Odłożył gorącą filiżankę na stolik. - Szczególnie kiedy on mnie okłamuje w sprawach rodzinnych.

- Nadal jesteś zdania, że Adaline żyje? - Adrien przytaknął w odpowiedzi, a ja spuściłam głowę i spojrzałam na parę, która wydobywała się z ciepłej cieczy. Unosiła się ku górze, ogrzewając mój nos.

- Ja to po prostu wiem. - wzruszył ramionami. - Ach, bym zapomniał. Znalazłem coś w pokoju Felixa. Może to nic wielkiego, ale... - sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął z niej złożony materiał. Odłożyłam filiżankę, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Adrien wyprostował sztywny materiał, czym okazał się być papier fotograficzny. Blondyn podał mi zdjęcie, wyglądające na dość stare. - To Felix i moja babcia, Veronica. - spojrzałam na niego, słysząc imię jego przodkini, po czym przyjrzałam się staruszce i małemu chłopcu.

Wyglądali na szczęśliwych. Imię Veronica pozostało mi w głowie i gdzieś dudniło w uszach. Zupełnie, jakbym gdzieś je usłyszała. Jednak jedyne, co mi przyszło do głowy to... Veronica prostata. Kwiatek, który miał jakiś związek z nikim innym, jak Władcą Ciem. Czy to przypadek? Spojrzałam na Adriena, patrzącego na mnie ze zmartwioną miną. Dłonią pokazał mi, abym odwróciła fotografię. Na drugiej stronie zobaczyłam napis, napisany dokładnym i starannym pismem, prawdopodobnie należącym do kobiety. Były to dwa imiona z rodziny Agreste'ów i data. Imię brata oraz babci Adriena i rok 1998. Rok przed narodzinami Adriena.

- Nie wiem, co to może oznaczać, ale nie wydaje mi się, aby to był przypadek. - powiedział Adrien, po tym, jak oddałam mu zdjęcie.

- To bardzo dziwne. - mruknęłam. - Ale nie możemy wyciągać pochopnych wniosków.

- Tak, masz rację... - westchnął chłopak. - Chciałaś mi coś powiedzieć, mam rację? - przełknęłam ślinę, kiedy przypomniałam sobie, po co Adrien tu w ogóle przyszedł.

Już otworzyłam usta, ale w momencie, kiedy chciałam coś powiedzieć, usłyszeliśmy z dworu wybuch i krzyki. Westchnęłam i spojrzałam na Adriena wzrokiem ''przejdziemy do tego później''. Nasze kwami natychmiast wyszły z ukrycia i lada moment byliśmy już przemienieni w superbohaterów. Wyskoczyliśmy z otwartego okna, wyskakując na ulicę. Szybko przemieszczaliśmy się przez kamienice Paryża, kierując się do źródła ataku.

Musiałam dzisiaj uważać. To była moja pierwsza walka, kiedy byłam świadoma tego, że jestem w ciąży. Moja pierwsza walka z dzieckiem w brzuchu. Musiałam być ostrożna, inaczej dziecku mogłoby się coś stać. Nie mogłam jednak powiedzieć Adrienowi o ciąży podczas walki. ''Jakoś to będzie'' - pomyślałam.

Wylądowaliśmy na dachu, na którym już siłowała się Lisica z kimś, kto nie dawał tak łatwo za wygraną. Spojrzałam złowrogim wzrokiem na brunetkę, która atakowała moją przyjaciółkę. Biegłam w stronę dziewczyn, podczas gdy Czarny Kot ruszył w stronę Philippe'a i Nathaniela. Szybko analizowaliśmy sytuację i byliśmy w stanie szybko rozdzielić pomiędzy siebie poszczególne zadania. Nie potrzebowaliśmy słów, by rozumieć siebie nawzajem. Wystarczył jeden rzut okiem, jedno spojrzenie, aby zrozumieć partnera. Uzupełnialiśmy się. Przez te lata, nauczyliśmy się ze sobą współpracować.

Rzuciłam się na Lilę, która kiedyś groziła mi i Adrienowi. Tego nie dało się zapomnieć. Tej nienawiści w jej oczach, tego, jak bardzo nas nienawidziła. Brunetka jęknęła, kiedy jednym ruchem rzuciłam ją na drugą stronę, odrywając ją od Lisicy. Twardo wylądowała, a ja podeszłam do Alyi.

- Wszystko w porządku? - spytałam, wyciągając do niej rękę. Przytaknęła i skorzystała z mojej pomocy. Wstała i po chwili stanęła u mojego boku.

Zastanawiałam się, co robi tu Lila. Nie należała do Papilio Ala i nie posiadała jakichś szczególnych mocy. Jedyne, co miała to nienawiść, siłę fizyczną i silną wolę. Była nieugięta, nieustępliwa, jednak czy to wystarczyło, aby pokonać superbohaterów? Ach, Lilo. Czym ty nam grozisz? Podniosła się i spojrzała na nas o dziwo spokojnie. Uśmiechnęła się lekko, co było ledwo zauważalne. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jej strój. Był to czarny lateksowy kombinezon, zakrywający każdy skrawek jej ciała. Jej długie proste włosy koloru brązowego sięgały jej do pasa, a równa grzywka zakrywała jej czoło.

W tle słyszałam okrzyki zdziwionych i zszokowanych ludzi oraz dźwięki walki pomiędzy Czarnym Kotem, Nathanielem i Philippe'm. Jednak mój wzrok był skupiony tylko i wyłącznie na osobie przepełnioną nienawiścią do mnie, uśmiechała się do mnie złowieszczo, zupełnie jakby zaraz miał się ziścić jej plan.

A więc co zaplanowała Lila na szesnastego sierpnia?

***

Hej kochani!

Przepraszam was za tak długą przerwę, ale wróciłam do nauki i mam niezły bałagan w głowie po miesiącu nie bycia w jakże cudownej instytucji, nazywanej szkołą.

Gwiazdka + Komentarz + Follow = Motywacja = Next :3

PS. Przepraszam też za ewentualne błędy, ale ostatnio przeżywam ciężkie chwile. Do tego trzeba zaraz napisać chyba jeden z najsmutniejszych rozdziałów w tym ff... ale bez spoilerów ;)

Kc najmocniej, Ala <3

***

if life was easier; miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz