Rozdział 61

549 57 39
                                    

***

*Chloé*

Czułam, jak kolana się pode mną uginają. Dłoń, którą trzymałam przy drzwiach i która zaraz miała się z nimi spotkać w owym uderzeniu, trzęsła mi się jak nigdy dotąd. Zaraz, czego ja się obawiam? To tylko rozmowa z moim ojcem, prawda? Od powrotu z Kanady nie rozmawialiśmy za dużo. Zawsze kiedy szukałam okazji, aby porozmawiać z ojcem, on szukał wymówek, tłumacząc się pracą lub zmęczeniem. Dzisiaj jednak sam poprosił mnie do gabinetu. Może w końcu zrozumiał, że nadszedł czas, aby wszystko wyjaśnić?

Przełknęłam ślinę i zapukałam dwukrotnie do drzwi gabinetu burmistrza. Po kilku sekundach usłyszałam wołanie ojca z drugiej strony, mówiące mi, aby weszła do środka. Nacisnęłam na klamkę i pewnym siebie szybkim ruchem otworzyłam drzwi, stając dumnie w progu pokoju. Spojrzałam na ojca, który głowę nadal miał w papierach i westchnęłam, przypominając mu, że tu stoję. On podniósł lekko swoją głowę, po czym ponownie zajął się układaniem dokumentów.

- Usiądź. - mruknął, a ja zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam wygodnie w czerwonym fotelu przed jego biurkiem i czekałam, co ma mi do powiedzenia.

Za oknem znowu padał deszcz, a niebo było szare i pochmurne. Od dwóch dni ciągle pada w popołudnie, co jest w sumie fajnym widowiskiem. Zawsze wolałam słońce, jednak deszcz nie był złą dla mnie rzeczą. Ojciec zdjął z nosa okulary i odłożył je na bok. Spojrzał na mnie poważnie, co sprawiło, że również spojrzałam mu w oczy.

- Chloé.

- Ojcze. - mój głos zadrżał niespodziewanie, po czym ja przełknęłam ślinę.

- Chciałbym z tobą porozmawiać. Po powrocie z twoich niespodziewanych wakacji nie było czasu na rozmowę, potem jeszcze ten szpital i... - przerwał na chwilę, widząc jak spuszczam głowę. - Czy... Czy ty ją widziałaś? - tym razem to jego głos zadrżał, a ja podniosłam głowę, patrząc w jego zaszklone oczy. - Poznałaś Victorię?

- Tak. - przytaknęłam, a ojciec spuścił wzrok. - Ona... Jest bardzo chora. Ledwo chodzi. Lekarze mówią, że wózek inwalidzki jest niezbędny. - przełknęłam ślinę, a mój ojciec nie odpowiadał. - Ma raka kości. Nie można jej pomóc.

Ojciec był wpatrzony w biurko, nie raczył spojrzeć na mnie, kiedy mówiłam o jego byłej żonie. Pewnie brakowało mu słów. Zresztą, co by miał powiedzieć? Nawet za nią nie tęskni. Nie raczył nawet do niej zadzwonić, spytać się jak się czuje, cokolwiek. Traktuje mnie jak informatora, bo jest tchórzem, aby sam sprawdzić fakty.

- Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć. - przed oczami miałam obraz Philippe'a, mruczącego imię Victorii w katedrze Notre Dame. Ojciec nie miał pojęcia o jego istnieniu. - Victoria, ona... Wyszła drugi raz za mąż i urodziła chłopca. Mam brata.

Ojciec gwałtownie podniósł wzrok, jednak jego twarz pozostała poważna. Nie miał nic do powiedzenia? W sumie, nie dziwię mu się. To tak jakby ubolewać nad byłym chłopakiem, że ma dziewczynę i wtrącać się do jego życia. Victoria zasługiwała na szczęście. To nie jej wina, że po raz drugi również nie udało jej się znaleźć miłości swojego życia.

- Poznałaś go? - spytał się cicho.

- W pewnym sensie. - ja również mówiłam poważnym tonem. - Mieszka teraz w Paryżu ze swoim ojcem, który również jest Francuzem. Victoria wyjechała do Kanady i tam się poznali, podróżowali po całym kraju, aż w końcu urodził się Philippe.

- Nie musisz dokańczać tej wzruszającej historii. - mruknął ojciec, przerywając mi. Z trudem powstrzymałam uśmiech. - Chcę od ciebie wiedzieć jeszcze jedną rzecz. - wstał z swojego fotela, ukazując swoją całą posturę. Podniosłam głowę, patrząc na niego z nadal kamienną twarzą. - Co sobie myślałaś, uciekając sama za granicę?

if life was easier; miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz