Siedziałam na ławce na jednym z przystanków autobusowych. Przemoczona, zmarznięta, nie wiedziałam co mam zrobić. Nawet nie miałam jak z kimkolwiek się skontaktować, a Yoojin i Sehun - jedyne osoby skłonne mnie przenocować - byli poza miastem. Nie sądziłam, że kiedykolwiek stanę się bezdomna. Ściskałam w dłoni breloczek od ojca, przeklinając w duchu cały świat. Przez chwilę zastanawiałam się nad skończeniem z tym życiem, ale kto wtedy zaopiekowałby się Sehunem? I kto wtedy pokazałby Gyehyang jak bardzo się myliła względem swojego jedynego dziecka?
Każda część ciała bolała mnie jak opętana, w głowie szumiało od płaczu i zbyt dużej ilości emocji na raz, serce niemalże krwawiło przez obraz palącej się teczki, który bezlitośnie utkwił w mojej głowie. Gdyby ojciec żył, nigdy by do tego nie dopuścił.
A może właśnie tak miałam do niego dołączyć? Porzucona, na ulicy, bez kogokolwiek, kto by mi pomógł. Bo jakim cudem wytrwałabym chociażby do jutra? Niewątpliwe, że prędzej umarłabym z wyziębienia lub zostałabym zabita przez jakiegoś bezdomnego. Wszystkie bóstwa tego świata obróciły się przeciwko mnie, nie pozostawiając mi już ani jednej łzy, którą mogłabym uronić.
- Sunghee? Co ty tu robisz o tej porze? - znajomy głos przedarł się przez wszystkie bariery mojego otępienia. - Dlaczego nie jesteś w domu?
Powoli podniosłam wzrok. Przede mną stała ostatnia osoba, której bym się spodziewała. Jongin.
- Chyba już go nie mam - odpowiedziałam cicho. - Nie sądziłam, że to nadejdzie aż tak szybko i to w najgorszym momencie.
Kim wziął torbę, która leżała obok mnie, a następnie bez żadnego słowa chwycił moją zmarzniętą dłoń.
- Nie mogę cię tutaj zostawić - uprzedził jakiekolwiek pytania i poprowadził mnie w stronę swojego samochodu, który był zaparkowany niedaleko.
Zgodziłam się na to bez żadnego oporu. Nie miałam już sił. Trzęsłam się z zimna, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, obraz zdawał się powoli rozmywać. Co w tym dziwnego, skoro ostatni raz jadłam mniej więcej dwanaście godzin temu, a zmęczenie i przemoczone ubrania w niczym mi nie pomagały.
Kilka minut później siedziałam w samochodzie Jongina przykryta jego płaszczem, nawet nie zwracając uwagi na to gdzie jedziemy. Przecież on nie mógł mi zrobić krzywdy, tak?
- Jak dotrzemy na miejsce dam ci coś na przebranie. Możesz się u mnie zatrzymać, skoro nie masz gdzie mieszkać. Nie pozwolę na to, żeby siedemnastolatka była zdana sama na siebie. Masz szkołę na głowie i powinnaś mieć odpowiednie warunki do nauki - odezwał się mężczyzna, a ja odwróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć.
- Dziękuję - wyszeptałam, przymykając oczy. W mojej głowie pojawiło się kolejne pytanie.
Co on robił na przedmieściach w środku nocy?
***
Gdy otworzyłam oczy, przez pierwsze sekundy miałam wrażenie, że wydarzenia z poprzedniego wieczora były jedynie przerażająco realistycznym koszmarem. Jednak to, że znajdowałam się na łóżku w nieznanym mi pokoju, całkowicie wykluczało tę możliwość. Podniosłam się na tyle, na ile pozwalała mi wciąż boląca głowa. Dlaczego byłam w czyichś ubraniach? Nie mówcie, że Jongin... nie, to nie wchodziło w grę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wielkością przewyższało salon w moim poprzednim domu, ściany pomalowane na jasnoszary odcień, po mojej prawej stronie znajdowały się jedne z dwóch drzwi - któreś zapewne prowadziły do łazienki - a po lewej ogromne okno z również szarymi zasłonami, niewielki stolik przy ogromnym łóżku, na którym siedziałam wciąż przykryta grubą białą kołdrą. Czyżbym naprawdę wylądowała u Jongina?
Niepewnie wstałam, przetarłam oczy i wyszłam z pokoju na korytarz. Prowadzona przez intuicję dotarłam do pomieszczenia, które zapewne było salonem, wnioskując po ogromnej białej kanapie, telewizorze i innym rzeczom potwierdzającym moją jakże trafną dedukcję. Tuż obok salonu znajdował się aneks kuchenny, naprzeciwko którego była spora wyspa. Niepewnie usiadłam na jednym z krzeseł, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Samotny powrót od rodziców Sehuna, wyrzucono mnie z domu, tamta kobieta zniszczyła teczkę, która była dla mnie cenniejsza niż jej życie, kilka godzin włóczenia się po mieście, nagłe pojawienie się Jongina.
- Jak się spało? - kolejny raz Kim wyrwał mnie z zamyślenia. Niemal spadłam z krzesła, widząc mężczyznę w samych czarnych dresach bez czegokolwiek, co zakryłoby jego tors. - Wyprałem twoje rzeczy, schną na suszarce. Co chcesz na śniadanie?
- Dziękuję, Jongin. Obiecuję, że nie będę ci zawracać głowy aż tak długo. Za kilka dni Sehun wraca do miasta, więc zamieszkam u niego - nawet głuchy wyczułby niepewność w moim głosie. Tak samo niewidomy zauważyłby różnicę w zachowaniu bruneta.
- Mówiłem ci już, że potrzebujesz odpowiednich warunków do nauki. No i sama twierdziłaś, że nie chcesz zawracać głowy temu chłopakowi, który swoją drogą ma studia - podszedł do lodówki i wyciągnął z niej butelkę z wodą. - Poza tym raczej żadnemu z nas wspólne mieszkanie nie będzie robić problemów. Mogę cię podwozić do szkoły i z niej odbierać, nie będziesz musiała ani sprzątać, ani gotować, bo gosposia się tym zajmuje - więc to zapewne ona mnie przebrała - zatem oprócz uczenia się nie miałabyś żadnych innych obowiązków.
- Brzmisz jak facet po czterdziestce z dziwnym fetyszem na uczące się dziewczyny - lekko zmarszczyłam czoło. - Umówmy się tak, że poczekamy do powrotu Sehuna. Jeśli do tej pory jakimś cudem mnie przekonasz, zostaję tutaj.
Kim się uśmiechnął, a do mojej głowy dotarła jedna bardzo istotna rzecz. Gdzie jest mój telefon? Pani Oh na pewno umiera z przejęcia, a mój przyjaciel jej wtóruje, udając, że jest zupełnie inaczej. Natychmiast zerwałam się z krzesła i popędziłam w stronę pokoju, w którym się obudziłam. Urządzenia nie było na stoliku ani pod poduszką, ani podłączonego przy którymś z gniazdek.
- Jongin, gdzie jest mój telefon? - krzyknęłam, nie przestając szukać.
- Był cały zalany i przestał działać. Nie martw się, przełożyłem obie karty do mojego starego. Powinien ci wystarczyć - brunet złapał mnie za ramię i obrócił ku sobie, zapewne przewidując, że nie dałby rady odciągnąć mnie od robienia większego bałaganu. - Nie musisz mi dziękować.
Mężczyzna dał mi telefon, który najprawdopodobniej był kilka razy nowszy od mojego poprzedniego. Ba, nawet nie mogłabym powiedzieć, że wyszedł kilka miesięcy temu. Nie miałam pojęcia co ile Jongin zmienia telefony, ale wolałam w to nie wnikać. Burknęłam pod nosem "dziękuję", szybko odnajdując spis kontaktów i wybierając numer mojego przyjaciela, który odebrał dopiero po czterech sygnałach.
- Jung Sunghee, czy ty postradałaś rozum? Nie było z tobą żadnego kontaktu od wczoraj, zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo moja mama się martwiła? - mogłam się spodziewać przeszywającej irytacji w głosie dwudziestodwulatka. - Mam nadzieję, że żyjesz i nic ci nie jest. Jak wrócę to przysięgam, spiorę ci tyłek.
- Spokojnie, oppa - westchnęłam, używając tego jakże sprytnego określenia, które działało na mojego przyjaciela jak lekarstwo na wszystko. - Wszystko u mnie dobrze, nic mi nie jest, mam już dość tej baby, działa mi na nerwy samym tym, że jest w tym samym budynku co ja.
- Masz wytrzymać do czwartku, bo wtedy wracam i pójdziemy na jakieś żarcie, żebym wynagrodził ci twój samotny powrót. A teraz wybacz, ale Seyoon mnie woła. Chyba jednak raczej na pewno za nim nie tęskniłem. Zadzwonię później - Sehun się rozłączył, a na mojej twarzy wykwitł lekki uśmiech.
- W czwartek okaże się czy tu zostaję - spojrzałam na Jongina, wciąż stojącego naprzeciwko mnie. - Pięć dni.
- Dwa mi wystarczą. A teraz idź wziąć prysznic, bo za jakieś dwie godziny jedziemy z moim przyjacielem do sklepu kupić ci jakieś biurko i toaletkę - uśmiechnął się. - Zaraz dam ci jakieś moje ubrania, żebyś miała w co się przebrać.
Kim wyszedł z pokoju zanim zdążyłam zaprotestować. Spokój, jaki przyniosła mi krótka rozmowa z Sehunem, został natychmiast zniweczony. Czy Jongin naprawdę był aż tak pewny swojej wygranej?
~~~~~
Rozdział nie był sprawdzany (bo jestem leniem i mam krótką przerwę), więc jakby tam jakieś błędy były to dajcie znać, nie obrażę się.
CZYTASZ
You belong to me // Kim Jongin [Kai EXO]
FanfictionCzasem jedna osoba może zmienić zbyt wiele w naszym życiu. Niekoniecznie na lepsze. Czasem jedna osoba znaczy dla nas więcej niż powinna. A może po prostu się od niej uzależniliśmy?