51.

461 42 17
                                    

Obudziłam się po kilku godzinach snu. Bolało mnie całe ciało, głowa niemiłosiernie pulsowała, a gardło przypominało w odczuciu bardziej pustynie niż coś, co powinno być nawilżone. Wciąż miałam na sobie mundurek, a Jongina nigdzie nie było. Słońce już dawno zaszło, więc zapewne było grubo po ósmej.

Zmrużyłam oczy i wzięłam do ręki telefon, aby sprawdzić, która dokładniej godzina była. Mało się pomyliłam, bo niedawno minęła ósma. Czyli spałam co najmniej cztery godziny. Chyba. Mój wzrok przykuło powiadomienie o jednej nowej wiadomości od znienawidzonej przeze mnie kobiety. Czego ona ode mnie chciała? Wyświetliłam esemesa i niemal od razu poczułam gulę w gardle.

To ty powinnaś nie żyć. Wszystko jest twoją winą.

Szybko usunęłam wiadomość i zablokowałam telefon. Przetarłam oczy dłonią, tym samym rozmazując resztki makijażu, które jakimś cudem przetrwały płakanie i spanie. Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Umyłam twarz, spojrzałam w lustro. Wyglądałam koszmarnie. Mundurek był cały pognieciony, oczy przekrwione i opuchnięte, włosy potargane.

Wróciłam do pokoju, żeby wziąć czyste ubrania i bieliznę. Musiałam wreszcie zdjąć ten przepocony strój. Zbierało mi się na mdłości na samą myśl o tym, czego mimowolnie świadkiem byłam kilka godzin temu. Pan Kim nie mógł umrzeć, prawda? To wszystko było tylko nieśmieszną farsą.

Jednak wspomnienie o zakrwawionych zwłokach nauczyciela zdawało się aż nadto realne, aby być kłamstwem.

Gdy wyszłam spod prysznica, owinęłam mokre włosy ręcznikiem, wytarłam ciało, ubrałam się i opuściłam łazienkę. Niezbyt pewnie skierowałam się do kuchni z zamiarem napicia się czegokolwiek. Mijając schody, do moich uszu dotarły strzępki rozmowy Jongina prowadzonej zapewne przez telefon. Jak najciszej dostałam się na piętro i wciąż starając się nie narobić hałasu, zbliżyłam się do drzwi gabinetu mężczyzny i przyłożyłam do nich ucho.

– Ten idiota zepsuł cały plan, jeśli wszystko się posypie, będą problemy... Nie interesuje mnie to. Wiesz, co masz zrobić... Teraz muszę zająć się Sunghee. Za kilka dni powiem ci więcej.

O co mogło mu chodzić? Czy raczej o kogo?

Jongin się rozłączył i odłożył coś zapewne na biurko. Czym prędzej zbiegłam schodami na dół, nie chcąc zostać przyłapaną na podsłuchiwaniu cudzych rozmów. Serce waliło mi jak oszalałe. Pierwszy raz było mi dane słyszeć tak poirytowany ton głosu u Kima. To chyba najbardziej mnie przerażało. Myśl, że coś go rozwścieczyło. Myśl, że na mnie mógłby wyładować swoją frustrację. Ale to nigdy się nie zdarzyło i nie zdarzy, tak?

Stałam w kuchni, próbując zrobić cokolwiek, lecz skutek był marny. Wszystko mnie przerastało. Jakby ten dzień już nigdy nie mógł być szczęśliwy lub chociażby neutralny pod względem wydarzeń. Jedyna taka rocznica. Żadna inna nie przynosiła takiej ilości cierpienia. Kumulacja najgorszego, co możliwe.

– Jak się czujesz, słońce?

Wzdrygnęłam się i szybko odwróciłam do Jongina.

– A jak mogę się czuć po tym, co się stało? – odpowiedziałam, udając, że mężczyzna wcale mnie nie przestraszył. – Nie każdego dnia znajduje się samobójcę.

Kim wyraźnie się speszył, choć nie dawał po sobie tego poznać. Jak gdyby nigdy nic podszedł do lodówki i wyciągnął z niej dosyć spory plastikowy pojemnik z jedzeniem w środku. Chyba z jakimś makaronem.

You belong to me // Kim Jongin [Kai EXO]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz