Widziałam dziś śmierć. Miałam jeszcze zamglone, od snu krótkiego oczęta. Stała na opuszczonym cmentarzu, tuż obok mojego domu. Okryta białą szatą. Po zimnej trawie kroczyła.
Zbliżała się zima i śnieg już nawet sypał.
A ona szukała i myśl ta wstrętna spokoju nie daje, że ona dom właśnie mój znaleźć się starała.
I była tak blisko. Już nawet czułam jej chłodny oddech na karku.
Wpatrzona w nią z umiłowaniem, gorzkimi myślami. Stałam nie ogarnięta strachem.
A ona swój wzrok zimny, natrętny odwraca od tej martwej myszy.
Przeleciał mnie na wylot, na wszystkie strony boskiego świata. Może trochę mnie dusił, a może kusił?
A jeśli ktoś źle o mnie pomyślał?
Nie, nie, wtedy dusiła bym się stale.
Wiatr zagrał na liściach melodię.
"Będziesz następna" zaszumiały jesienne liście.
Choć nie przeraziłam się nawet na chwilę.
To teraz ponoszę konsekwencje mych czynów.
Boli mnie serce i łzy z oczu płyną, rzeką tak długą jakiej Nil nigdy nie zaznał. Czekam na śmierć.
Stała bym tak długo, lecz życie biegłoby samo.
I utwierdzam się w fakcie, że przez nią mi nic nie wychodzi.
Niestety, to jedynie moja przeklęta wina.
Była przy mnie i trzymała kosę na mym ramieniu.
Na szkolny korytarz wdarł się ból i chłód.
Patrzyłam na nich zza zaszklonych oczu.
Widziałam jak niezauważalnie przebiega obok i naznacza go, gdy dotyka jego ramienia.
I wizję miałam okropną, jak ciało rozpada się w kawałki, jak dusza uchodzi powoli. Bo śmierć to szybka być nie miała, któż by ją wtedy śmiercią nazywał.
Otwieram usta by krzyknąć "Pomocy!", a jej ręka trzecia usta mi zamyka. Chcę się wyrwać i ona podkłada mi nogę. Upadam, po raz czterdziesty piąty.
Dlaczego nie widzisz jak cierpię? Dlaczego mnie nie poskładasz? Czy uratujesz mnie od otchłani w jaką się wpakowałam?
-Usłysz mnie- szeptam.
Mój głos jest cichy, ledwo słyszalny, niezauważalny.
Pomódl się proszę o NASZĄ dobrą śmierć. Chwyć mnie za ręce i uśmiechnij raz ostatni. Bo z twoim uśmiechem zaczęłam żyć i z nim pragnę umrzeć.
Czy gdybym ci powiedziała, chciał byś mnie słuchać? Czy odwrócił byś głowę jak zawsze od niewygodnych ci spraw?
I braku ciebie boję się najbardziej.
Uratuj mnie przed piekłem, miałam już wystarczająco dużo na ziemi.
Czuję palący mnie dotyk, a może to tylko te niewypowiedziane słowa? Nawet nie wiesz jak bieg wydarzeń mogłyby zmienić. Gdyby się tylko ktoś odważył.
Krzyki i jęki dudnią mi w głowie. Coraz to głośniej i bardzo to boli.
Nagle cisza głucha zamiera. Muzyka to jedyne co słychać. The dance of death.
Piekielny orszak już się zbliża.
Zabijcie mnie razy- nawet i dwieście, największą karę do zniesienia dejcie i odbierzcie mi to co najważniejsze. Tylko nie jego życie.
Upadam i ginie mi wzrok przez chwilę i nagle znów budzę się przy nim.
-Jakim więc cudem, znów tutaj jesteś? Czyżbyś ty była demonem? Lecz oczy zbyt dobre.
A ja milczę i łza rozbita na marmurowej podłodze, huk jedynie tylko wielki wydaje.
Bo jak żyć będąc aniołem, ale bez głosu.
CZYTASZ
62 Zachody Słońca
PoetryPseudopoezja przeplatana historiami o ludziach. O tych z nijakim spojrzeniem, bez nadziei, z życiową traumą, lękiem przed podejmowaniem decyzji, z problemami i toną myśli, z którymi sobie nie radzą. O tych niemrużących oczu gdy słońce zachodzi, bez...