O jezu ten ból
Wypełnia mnie do stóp
Sprawia, że ślina ma gorzknie
Że gardło zaciska
Z oczu czerwone
Krwiste leją się rzeki
Słowa me cichną
W otchłań wpadają
Wyciągam ręce
Spróbuję je złapać
Lecz bez skutecznie
Przez dłonie znikają
Jak gwiazdy na niebie
I pośród granatu
Daleko od Boga
Śmieją się wrednie
Słowa me ciepłe i pełne powagi
Gdzie mówię ciche
Szeptam do ucha
"Nie chcę już prawdy"
Chcę kłamstwa słodkiego
I chwilę później
Czerwony rumieniec
Oddech zbyt szybki
I myśli wręcz puste
I śmieje się w duchu
Jakież to szczęście
Być z tobą w łóżku
Dłonią wędrujesz
Po biodrach i plecach
Obojgu nam brakuje powietrza
Zwinnymi palcmi
Zdejmujesz co trzeba
Ciągniesz za włosy
Ja się uśmiecham
Długie nogi
I krótkie spojrzenia
Uda rozdarte
Parę całunków
Po piersiach ku dołu
Sino-czerwone
Zabawy bez końca
Dwa trupie ciała
Miały ochotę
Zaczerpnąć świata
Chodź
Odpalmy papierosa
Z dymem ulatnia się moja kara
W koronce stoję na naszym balkonie
Wysoko u góry
Gwiazdy na niebie
I żadna nie spada
Więc życzeń dziś nie mam
Słyszę twe kroki
Prosto z sypialni
Oplatasz mnie w pasie
Jak dwa trupie ciała
Stoimy bez ruchu
Zapalmy papierosa
Nie martwmy przyszłością
CZYTASZ
62 Zachody Słońca
PuisiPseudopoezja przeplatana historiami o ludziach. O tych z nijakim spojrzeniem, bez nadziei, z życiową traumą, lękiem przed podejmowaniem decyzji, z problemami i toną myśli, z którymi sobie nie radzą. O tych niemrużących oczu gdy słońce zachodzi, bez...