Spojrzałam po raz kolejny na zegarek stojący przy łóżku nie mogąc uwierzyć w to jaka jest już godzina.
Siódma wieczorem w niedziele.
Po piątkowej imprezie przez resztę weekendu nie ruszyłam się poza swój pokój ( z wyjątkami, kiedy wymykałam się po jedzenie do kuchni ).
Właściwie to w sobotę nawet jeśli bym się starała to chyba bym nie dała rady. Obudziłam się z przeraźliwym bólem głowy. Dosłownie. Miałam wrażenie, że rozsadzi mi czaszkę. Każdy najmniejszy dźwięk przysparzał mi wiele cierpienia. Przynajmniej nie byłam w stanie myśleć o tym co wydarzyło się dzień wcześniej. W porównaniu do dzisiaj.
Rano, jak tylko się obudziłam, pierwszy obraz jaki mi się pojawił w głowie to Dylan obejmujący Sofie Vega. Ta okropna scena od kilku godzin mnie prześladuje i rozdziera co chwile moje serce na nowo. Nigdy nie doświadczyłam tak ogromnego psychicznego bólu. To jeszcze gorsze od tego co przechodziłam w sobotę, wtedy przynajmniej wiedziałam, że minie. A teraz? Nie mam tej pewności chociaż bardzo bym chciała.W dodatku nie dostałam od niego żadnej wiadomości, w porównaniu do Cole'a. Od Cole'a dostałam ich kilkadziesiąt z zapytaniem jak się czuję, czy czegoś potrzebuje, czy wszystko okej i tak w kółko.
Brzuch mi zaczął burczeć dlatego też dźwignęłam się z łóżka i zmusiłam aby zejść na dół modląc się aby na nikogo nie wpaść.
Nie brałam prysznica od dwóch dni. Włosy mam zawiązane w koka na czubku głowy, chociaż nie wiem czy można to nazwać jeszcze mianem koka. Przypomina raczej coś na kształt gniazda ptaków. Mam na sobie ulubioną bluzę z logo uniwersytetu mojego brata Dylana i skarpetki sięgające do połowy łydki, oczywiście nie do pary.
Już na schodach usłyszałam głosy dobiegające z salonu ale jest na tyle głośno przez muzykę, że nie mogę zidentyfikować do kogo należą.
Wśliznęłam się po cichu do pokoju dziennego i stanęłam jak wmurowana. To zabawne bo często mi się to tutaj zdarza.
Na kanapie oraz fotelach zalega moja rodzina razem z bliźniakami Sprouse grając w jakąś planszówkę. Gorszego scenariusza nie mogłam sobie wyobrazić.
Nawet nie postarałam się aby niezauważalnie się zawrócić. Tu zawsze ktoś mnie zauważy.
- Lydia! - Krzyknął mój ojciec z uśmiechem na twarzy przy okazji sprawiając, ze głowy wszystkich zebranych odwróciły się w moją stronę w tym głowa Dylana Sprouse. Przeszył mnie spojrzeniem lodowatych oczu. Poczułam jak po moim ciele przechodzi dreszcz. - Ty żyjesz. - Zaśmiał się najstarszy Hemmings przyglądając mi się. - Wszystko w porządku? - Blondyn zmarszczył brwi i podniósł się na proste nogi. Podszedł do mnie i złapał mnie za brodę patrząc w oczy, do których cisną się łzy.
Przygryzłam wargę patrząc za niego na resztę osób znajdujących się w pomieszczeniu. Nie chce żeby widzieli mnie w takim stanie.
- Chcesz żebyśmy poszli do ciebie? - Spytał mnie cicho tata a ja kiwnęłam lekko głową. - Zaraz do was dołączę, grajcie na razie sami! - Krzyknął i poszedł ze mną na górę.
Od razu się w niego wtuliłam i wybuchłam płaczem. Tata zaczął mnie gładzić lekko po plecach i szeptać abym się uspokoiła co jeszcze bardziej wprawiło mnie w spazmatyczny płacz.
CZYTASZ
Love you Lydia
FanfictionNieznany: Czy twój dzień był tak samo okropny jak mój? Ja: Zależy co się kryje pod twoją okropnością Nieznany: Dostałem jedynkę z angielskiego, obiad był dziś okropny, mój kot zwymiotował mi na łóżko a do tego jakaś dziewczyna uważa mnie za zakapt...