Rozdział 57

867 41 6
                                    

- Kurwa mać!

- Zostaw to! To nic nie da!

- Jebie mnie to! - Krzyknąłem rozwalając kolejny wazon w salonie.

- Uspokój się!

- Spierdalaj!

- Kurwa, Michał, posłuchaj mnie!

- Czego Ty jeszcze ode mnie chcesz?! - Spojrzałem na Janka wściekłym wzrokiem.

Po policzkach spływały mi słone łzy, w głowie odbijały się myśli obwiniające mnie za wszystko co się wydarzyło i nie mogłem przestać rozwalać własnego mieszkania. Nie docierały do mnie słowa blondyna, choć w głębi duszy wiedziałem, że chce mi pomóc. Wziąłem do ręki szklankę, która samotnie stała na stoliku kawowym i rzuciłem nią w ścianę. Szkło rozprysło się na malutkie kawałeczki w każdą możliwą stronę a mi wciąż było mało. Miałem ochotę zniszczyć wszystko w zasięgu wzroku mając nadzieję, że to mi pomoże, że zapomnę co przed chwilą stało się w szpitalu, chciałem krzyczeć, wyć, umrzeć, choć wiedziałem, że nie mogę jej zostawić.

- Kurwaaa! - Krzyknąłem łapiąc się za głowę jednocześnie siadając na kanapie.

Schowałem twarz w dłoniach pochylając się całym ciałem do przodu nie przestając płakać. Po chwili poczułem uginający się materac pod wpływem ciężaru, a następnie Janek się odezwał.

- Może nie wiem dokładnie, ale domyślam się jak chujowo musisz się teraz czuć, ale kurwa, rozwalanie sobie mieszkania nikomu w niczym nie pomoże. Nie możesz się tak zachowywać mimo, że wiem, że to jedyne na co masz teraz ochotę. To jest tragedia dla Ciebie jak i Poli, ale pomyśl, że ona żyje, a lekarze nie dawali jej szans. Nie straciłeś jej, stary. Spróbuj o tym pomyśleć.

- Nie uratowali naszego dziecka, kurwa, ja go nie uchroniłem. Umarło przeze mnie. - Spojrzałem na niego zapłakanymi oczami.

- Nie możesz tak myśleć, bo Cię to wykończy, Michał. - Położył swoją dłoń na moich plecach. - Ta ciąża praktycznie od początku była zagrożona, to nie była Twoja wina. Po prostu czasami tak się dzieje i pewne fakty musimy zaakceptować choć to zajebiście trudne.

- Przyczyniłem się do tego zostawiając ją samą. Nie było mnie gdy mnie potrzebowała, sprawiałem, że czuła się źle. - Mówiłem z gulą w gardle. - Kurwa mać, Janek, zawiodłem ją, zjebałem. Zjebałem wszystko. - Powiedziałem znów chowając czerwoną od płaczu twarz w dłoniach próbując jakoś zatrzymać słone łzy.

- Nie wmawiaj sobie tego. Nie zjebałeś i wszyscy o tym wiemy. Ty o tym wiesz, w głębi serca wiesz, że byłeś zajebistym chłopakiem, Pola kocha Cię jak nikt nikogo i nigdy nie pomyślałaby, że to Ty jesteś winowajcą śmierci waszego dziecka. To nie była Twoja wina, że leżałeś w szpitalu tylko tego śmiecia.

- Mogłem pierdolić to spotkanie i zostać w domu. - Burknąłem spoglądając w podłogę.

- Czasu nie cofniemy, widocznie tak musiało być skoro to wszystko miało miejsce, ale proszę, stary, nie obwiniaj się.

Spojrzałem na Janka i zauważyłem, że miał łzy w oczach.

- Kurwa, chodź tu. - Powiedział i przytulił mnie. - Nie jesteś w tym syfie sam, pamiętaj. Masz przyjaciół, którzy będą Cię wspierać, a kiedy Pola wyjdzie ze szpitala znowu będziecie razem. Jesteście zajebistą parą i przejdziecie przez to bagno razem. Tylko mi się teraz nie poddawaj. - Blondyn spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął.

- Dzięki, serio. Dziękuję, że to znosisz. - Powiedziałem krótko choć szczerze.

- Nie ma za co, od tego są przyjaciele. - Poklepał mnie po plecach.

Po chwili ciszy oparłem się plecami o kanapę i odchyliłem głowę do tyłu.

- Kurwa, boli mnie serce gdy tylko o tym pomyślę, a myślę cały czas. - Znów poczułem łzy w kącikach oczu.

- Wiem. - Westchnął. - To normalne, w końcu nauczycie się z tym żyć i może brzmi to źle i dziwnie, ale musisz uwierzyć.

- Posprzątajmy tu, muszę zająć głowę czymś innym przynamniej na parę minut. - Powiedziałem cicho i wstałem z kanapy.

Zacząłem zbierać kawałki szkła z podłogi i kątem oka widziałem przyglądającego mi się Janka. Wiem, że stara mi się pomóc, ale nigdy nie poczuje tego bólu, który czuję teraz ja. To jest nie do opisania. Nie życzę nikomu takiej straty, takiego bólu i przeżyć. Chyba jednak nie jestem takim skurwielem bo nie życzę tego nawet Zawistowskiemu, któremu najchętniej naplułbym teraz w twarz.

Pojedyncza łza spadła na podłogę gdy znów usłyszałem w głowie słowa lekarzy.

"Przykro mi, dziecka niestety nie dało się uratować."

Przeszłość nas zabije, kochanie / MataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz