Rozdział 58

852 45 6
                                    

"[...] A teraz błagam, Ty też mnie pocałuj,

Bo czekam na sygnał by wstawać...

[...] A pamiętasz jak nieraz przed spaniem,

Rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach,

I czasem głupich nawet...

[...] A teraz dotknij mnie,

Tylko trochę wystarczy,

Nie chcę wracać już do naszych wspomnień na tarczy,

A teraz dotknij mnie, jeśli mnie słyszysz...

[...] I bardzo się boję, że w końcu opadnę z sił..."*

Pojedyncza łza spadła na podłogę gdy pustym wzrokiem wpatrywałem się w miłość mojego życia. Uratowali ją, choć była w ciężkim stanie, a gdy w końcu się obudzi, to na mnie będzie ciążyło poinformowanie jej co stało się z naszym maleństwem. Zabije mnie to ponownie kiedy wypowiem te słowa na głos. Tak bardzo boję się reakcji Poli na wieść o śmierci dziecka. Była taka bezbronna, delikatna i wyglądała jakby po prostu ucięła sobie popołudniową drzemkę i tak chciałbym myśleć cały czas, ale musiałem dorosnąć i stawić czoła problemom. Blond grzywka opadła na moje czoło gdy pochyliłem się ku dziewczynie wciąż trzymając jej małą dłoń. Pocałowałem ją w policzek starając się więcej nie płakać.

- Kocham Cię. - Szepnąłem i powoli wstałem z krzesła przy łóżku szpitalnym.

- Jej stan jest stabilny, po prostu musi być pan cierpliwy, z pewnością niedługo się obudzi. - Próbował pocieszać mnie lekarz, który przed chwilą wszedł do sali. - Proszę wrócić do domu, rozumiem, że się pan martwi, ale siedział pan tu całą noc, a zapewniam, tu nic już jej nie grozi. - Uśmiechnął się do mnie delikatnie widząc moją zmarnowaną twarz i podkrążone oczy.

- Tak, jasne. - Burnąłem pod nosem. - Proszę do mnie zadzwonić, gdyby się obudziła.

- Oczywiście.

Trzasnąłem drzwiami samochodu siadając na miejscu kierowcy i pięściami uderzyłem w kierownicę.

- Kurwa! - Krzyknąłem sam do siebie.

Wciąż nie mogę pogodzić się ani ze śmiercią dziecka, ani ze stanem Poli. Przez ostatnie dni nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Nie jestem w stanie, aby wrócić do studia, w domu nie potrafię wytrzymać w tej ciszy, a spotkania towarzyskie to ostatnie czego pragnę. Gdyby nie Pola, którą jednak uratowali, nic by mnie już nie trzymało na tym świecie. Choć to byłoby strasznie chujowe zrobić coś takiego rodzicom a nawet kumplom to pewnie nie widziałbym innego rozwiązania.

Przekręciłem kluczyk w stacyjce i odjechałem spod szpitala w kierunku kawiarni, w której pracuje Janek. Po piętnastu minutach jazdy w kompletnej ciszy zaparkowałem niedaleko budynku, który oświetlony był złotymi lampkami. Zbliżało się zamknięcie, więc w planach miałem wyrwać Janka na jedno czy dwa piwa. Mimo, że nie miałem ochoty z nikim się teraz widywać to obecność Janka, przyjaciela Poli, w pewnym sensie mi pomagała.

- Siema. - Przywitałem się z blondynem stojącym za ladą. Widocznie był już zniecierpliwiony i chciał stąd wyjść. Wyglądał na przybitego i jak ja miał podkrążone oczy. Nic dziwnego, strasznie się przejął. Gdyby to nie była aż tak poważna sytuacja, pomyślałbym, że aż za bardzo.

- Siema. - Machnął głową w moim kierunku i mimo zmęczenia delikatnie się uśmiechnął.

- Zamykaj ten burdel i lecimy na piwo. - Powiedziałem szybko zanim się nie rozmyśliłem i nie postanowiłem jednak wrócić do domu płakać w poduszkę.

- Co?

- To. Nie chcę się najebać, potrzebuję po prostu z kimś posiedzieć. - Podrapałem się w tył głowy.

- Rozumiem. - Janek pokiwał głową. Teraz jego wyraz twarzy zmienił się z przybitego na bardziej zdenerwowanego czy zestresowanego. - Zamykam za dziesięć minut. - Poinformował mnie.

- Poczekam przed wejściem. - Oznajmiłem i wyszedłem z kawiarni.

Wyciągnąłem paczkę fajek i zapalniczkę z kieszeni spodni i odpaliłem papierosa. Oparłem się o samochód zaciągając się używką. Po wypuszczeniu dymu z ust głośno westchnąłem, a moją uwagę przyciągnęły dwie dziewczyny, które stały niedaleko i ewidentnie mi się przyglądały. Pomachałem im i niechętnie się uśmiechnąłem sprawiając wrażenie miłego raperka.

Kurwa, idą tu.

- Czeeeeść, możemy zdjęcie? - Słodko uśmiechnęła się niższa brunetka i pomachała swoim telefonem.

- Jasne. - Rzuciłem krótko i ustawiłem się do zdjęcia najpierw z jedną, a potem z drugą laską.

Byłem pewny, że po dostaniu tego, czego chciały najzwyczajniej w świecie odejdą, ale to byłoby widocznie zbyt piękne.

- Czekasz na kogoś? - Zapytała jedna z nich.

- Na kumpla. - Starałem się nie brzmieć jak gburowaty typ.

- A dokąd idziecie? - Tym razem odezwała się druga.

- Na piwo. - Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem brunetki, która momentalnie dostała rumieńców na policzkach.

- Może się dołączymy?

- To nie jest dobry pomysł, nasze dziewczyny na nas czekają. - Skłamałem.

Nie miałbym nic przeciwko towarzystwu dziewczyn, gdybym był wolny. Nie były brzydkie, może trochę zbyt natrętne i nakręcone na mnie, ale mógłbym przymknąć na to oko.

Usłyszałem ich głośne westchnięcie, a na ich twarzach malowało się rozczarowanie.

- No nic, dzięki za zdjęcia i miłego wieczoru. - Uśmiechnęły się, tak mi się wydawało, naprawdę szczerze i poszły w swoją stronę.

Z jednej strony odetchnąłem z ulgą, a z drugiej jeszcze bardziej posmutniałem. Musiałem okłamywać fanki, a w dodatku naprawdę chciałbym, żeby moja dziewczyna na mnie czekała i razem poszlibyśmy na te jebane piwo. Kurwa, Janek nawet nie ma dziewczyny.

- Co to były za laski? - Nagle obok mnie pojawił się blondyn.

- Takie jedne, chciały zdjęcie, a potem się z nami zabawić. - Powiedziałem, jakbym codziennie spotykał na swojej drodze chętne dziewczyny.

- Brzydkie nie były. - Zaśmiał się Janek, po czym schował klucze z kawiarni do kieszeni spodni. - Idziemy?

- Ta, po auto wrócę rano. Odkąd jestem z Polą przestałem być takim pojebem, żeby jeździć po alkoholu. - Powiedziałem bardziej do siebie niż Janka.

- Dobra, prowadź panie Mata. - Powiedział kobiecym głosem, po czym się zaśmiał, a ja uderzyłem go pięścią w ramię.

* "Żółte flamastry i grube katechetki" - Mata

Przeszłość nas zabije, kochanie / MataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz