Rozdział 56

879 41 25
                                    

2 dni później

- Dam znać, jeśli coś się poprawi. - Powiedziałem ze łzami w oczach żegnając ojca Poli, który musiał wyjść do pracy.

Nie tylko ja byłem załamany. Pan Tomek naprawdę ciężko znosił to, że jego córka leży nieprzytomna w szpitalu do tego z zagrażającą ciążą. Znowu musiał przez to przechodzić i strasznie mu współczułem choć nigdy w pełni nie poczuję jego bólu. Jedyne co mnie pociesza to fakt, że lekarze mylili się co do tego, że Pola prawdopodobnie nie dożyje jutra. Na samą myśl mam gulę w gardle i łzy w oczach. Poczułem ścisk w klatce kiedy po wyjściu mężczyzny odwróciłem się w stronę łóżka, na którym leżała moja dziewczyna. Powoli usadowiłem się na krześle, na którym spędziłem ostatnie dwa dni. Od kiedy lekarze pozwolili mi opuścić szpital siedzę w tej sali i pilnuję, aby Pola nie została sama mimo, że jej ojciec regularnie tu przesiaduje. Zmęczonymi oczami wpatrywałem się w szatynkę i modliłem się, żeby w końcu otworzyła swoje. Niczego tak bardzo nie chciałem jak tego, aby się obudziła, zdrowa, z równie zdrowym dzieckiem, które niedługo miało przyjść na świat. Powoli chwyciłem w dłoń jej delikatną, bladą rękę i splotłem nasze dłonie.

- Nie zostawiaj mnie. - Szepnąłem ocierając drugą ręką łzę z policzka.

- Nie możesz mnie tu zostawić, musisz walczyć, o siebie, dziecko. - Mówiłem cicho.

- Będę tu codziennie, dopóki znów nie spojrzymy sobie w oczy, a wiem, że to się w końcu wydarzy. Proszę, Pola, nie możesz mi umrzeć. - Ledwo wypowiedziałem ostatnie zdanie.

Wciąż nie docierało do mnie co się dzieje, że wypowiadam takie słowa. Słowa, których pewnie nie słyszy, a mogą być ostatnimi jakie do niej kieruję. Jeżeli ona nie przeżyje, nigdy sobie tego nie wybaczę, będę sobie pluł w brodę, że nie zostałem tego jebanego wieczoru w domu, tylko musiałem iść na spotkanie z Natalią.

- Na chuj się pchałeś, gdzieś, gdzie nie powinno cię być, Matczak. - Mówiłem sam do siebie gapiąc się w szpitalną podłogę.

- Mogę? - Nagle usłyszałem cichy, męski głos.

- Pewnie. - Spojrzałem na blondyna w drzwiach i zrobiłem mu miejsce na drugie krzesło przy łóżku.

- Jak sytuacja? - Zapytał niepewnie.

- Jak wczoraj. - Odpowiedziałem zmarnowany. - Każą czekać, nic więcej nie mogą zrobić. - Dopowiedziałem oburzony.

- Tak mi przykro, stary. - Janek spojrzał na mnie smutnymi oczami. - Musimy być dobrej myśli, ona na pewno wie, że tu jesteś i czekasz na nią. - Próbował mnie pocieszyć.

Doceniałem to, choć nie było tego po mnie widać. Janek był jedną z nielicznych osób, których obecność przy Poli naprawdę mnie cieszyła. Wiedziałem, że mogę mu zaufać, a co najważniejsze, Pola mu ufała. Biła od niego jakaś przyjazna aura, której nie umiem wytłumaczyć, ale Janek był dla mojej dziewczyny jak Szczepan dla mnie i to w pewien sposób zawsze mnie uspokajało gdy nie mogłem akurat być przy dziewczynie.

- Ona tu może umrzeć, a lekarze, kurwa, siedzą na dupie! - Uniosłem się.

- Spokojnie.

- Kurwa mać! Czemu to tyle trwa, czemu nie próbują czegoś zrobić! - Wstałem i zrobiłem kilka kroków naprzód.

Momentalnie blondyn podniósł się z krzesła i podreptał za mną. Ostatnie czego się spodziewałem, to przytulenia z jego strony. Poczułem mocny uścisk, a po chwili odezwał się.

- Wiem, stary, jak bardzo Ci jej brakuje bo mi też jest bardzo bliska choć na nikim nie zależy jej jak na Tobie. - Mówił cichym, smutnym głosem.

- Wiem też, jaki rozstrzęsiony musisz być w obecnej sytuacji, ale nie możesz się tak zachowywać, Pola by tego nie chciała. Za to z pewnością chciałaby, żebyś nie martwił się na zapas, uspokoił się i po prostu z nią porozmawiał. - Uwolnił mnie z uścisku i spojrzał mi w oczy.

Wciąż milczałem mając gulę w gardle.

- Wystarczająco dużo razy widziała Cię w takim stanie jak teraz, więc zrób coś dla niej i nie unoś się, bo nikomu to nie pomoże. Ktoś taki jak Pola nie może umrzeć tak młodo, stary.

- Ale lekarze nic nie robią. - Powiedziałem ze łzami w oczach.

- Zrobili już wszystko, co mogli, naprawdę. Po prostu musimy czekać, aż sama się obudzi.

- Tak bardzo ją kocham, nie mogę jej stracić. - Po moich policzkach polały się łzy.

- Wiem, stary, wiem. Chodź tu. - Powiedział i znów mnie przytulił. - Wszystko się ułoży, zobaczysz.

Już prawie mu uwierzyłem, gdy dźwięk maszyny oznajmiający zatrzymanie akcji serca zmiażdżył moje resztki nadziei na happy end.

Przeszłość nas zabije, kochanie / MataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz