ROZDZIAŁ 1

1.4K 59 0
                                    

💎PARKER💎

- Możemy porozmawiać? - przez szparę w drzwiach od gabinetu zauważyłem głowę Bleer. - Teraz - dodała z nadzieją. Wychylała się tylko odrobinę, a blond kucyki po bokach opadły na jej jasne policzki pokryte sztucznymi piegami i fikuśnymi perełkami. 

- Chodź - westchnąłem zmęczony. Zerknąłem przy okazji na swój zegarek będąc osłupiony godziną. Straciłem rachubę czasu i spędziłem w swoim azylu ponad pół dnia! Matko jedyna, miałem przecież jeszcze dwa spotkania za dwie godziny. - Streszczaj się młoda, bo mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia. 

Podskoczyła, a jej biała spódniczka razem z nią. Wywróciłem oczami hamując prychnięcie. Czasami miałem wrażenie, że zatrzymała się kilka lat wstecz i nie przyjmowała do siebie możliwości, że ma już osiemnaście lat. 

- Pamiętasz Becky? - jej entuzjazm nie udzielił mi się, dlatego usiadła na skraju mojego biurka i zaczęła machać nogami w powietrzu. - W tym roku mamy bal. Znaczy organizuje go ostatni rocznik, a my jako ten przed ostatni jesteśmy też zaproszeni, i widzisz... ona nie ma z kim iść - wygięła palce na boki tworząc dziubek z ust. - A tak całkiem przypadkiem wpadł mi do głowy ktoś bardzo mało rozrywkowy, ktoś kto siedzi ciągle na spotkaniach i praktycznie zapomniał co to prawdziwy luz - puścił mi zaczepnie oczko. 

- Nawet o tym nie myśl - od razu skreśliłem możliwość wzięcia siebie jako osobe towarzyszącą na takim zbiegowisku dla małolatów. Miałem dwadzieścia sześć lat! Dwadzieścia, kurwa sześć! I ostatnie czego chciałem to obracanie się w ich towarzystwie. 

Poczułem jak przez moje ciało przenika jakaś niechęć. 

- Parkuś - złożyła dłonie jak do modlitwy. - To tylko pójście na cholerny bal. Nie musisz nawet tańczyć, no porozmawiasz z nią chwilę, korona ci z głowy nie spadnie. To moja przyjaciółka. 

Mhm. Przyjaciółka która jak tylko się pojawiała pod naszym dachem siała jakieś pojebane zmieszanie, i podniecała się każdym napotykanym obrazem, czy zwykłą figurką, którą matka sprowadziła z jakiś wschodnich stron.  Czasami miałem dziwną obawę, że zapieprzy coś sprytnie, ale póki co wszystko było jeszcze na swoim miejscu. 

- Nie. Ma. Mowy. Bleer nie mam ochoty na zbiegowiska, mam mnóstwo spraw na głowie, a poza tym...

- No błagam cię, no - jęknęła schodząc z biurka. Stanęła za mną i położyła swoje dziecięce łapsa na barkach. - Twoja ukochana siostrzyczka zrobi ci masarz, a Miracle zaraz przyniesie ci kawkę - zapiszczała mi nad uchem. 

Spojrzałem na nią z dołu marszcząc brwi. 

- I biedną Miracle w to wciągnęłaś?

- No jasne - uśmiechnęła się dumnie gniotąc mi ramiona. - Mów jak będzie ci niewygodnie. 

Westchnąłem czując jak przeskakuje mi jakaś kość. Zamknąłem powieki wiedząc, że dłużej nie wytrzymam, i gdy Miracle niepewnie weszła do mojego gabinetu niosąc w dłoniach parujący napój poległem. 

- Spadaj! - strąciłem śliskie rączki siostry. - Max dwie godziny spędzone z tą wariatką i ani chwili dłużej, zrozumiano? 

- Dwie i pół? - zrobiła maślane oczka. 

- Bo z dwóch zaraz zrobi się półtora - zagroziłem zimno. - Miracle, dziękuję za kawę, ale będę się zbierał, słońce - uśmiechnąłem się delikatnie do dziewięciolatki. Była spokojna, i ułożona nie to co ta szalona Moretti z mojego drugiego boku. 

***

- Prezesie? Cruz Bellomo do pana - Greta weszła do środka informując mnie o przybyciu ostatniej osoby, z którą byłem umówiony tamtego dnia. 

- Możesz już wracać do domu, Greto - zarządziłem obracając między palcami piór, którym miałem podpisać ważny dokument, dla mnie jak i ojca. Kobieta odeszła tylko darząc mnie skinieniem głowy. 

Już po chwili próg mojej firmy przekroczył Don Bellomo, który był ważnym mężczyzną w świecie Gabriela. Ja nie należałem do tego, jedynie przez moje ręce przechodziło wiele zezwoleń i tylko wyłącznie tych do których miałem dostęp w późniejszym czasie. Budowałem im kasyna, jakieś magazyny na obrzeżach Meksyku i od czasu do czasu moi pracownicy remontowali im stare kluby. Współpracowałem w ten sam sposób również z rodziną matki. 

Ja budowałem, oni mieli na głowie całą resztę. Najważniejsze było to, że mi płacili, i to nie mało. Jeden budynek powodował wpłynięcie na moje konto takiej kwoty, że mogłem śmiało odpuścić resztę i żyć już jedynie z tego na w chuj wysokim poziomie do samego końca. 

- Młody Moretti, mam dla ciebie bardzo korzystny interes - Cruz założył nogę na nogę i splótł na niej swoje wytatuowane palce. 

- Zamieniam się w słuch - sam skrzyżowałem ramiona na piersi napinając swoje bicepsy. Zmrużyłem lekko oczy szykując się na coś zupełnie innego niż to co powiedział.

- Wybudujesz mi burdel. 

- Słucham? - moje brwi o mało co nie zmieniły swojego położenia. - Nie. Cruz, nie ma opcji. Mogę zbudować ci klub od podstaw, ale bez tego. 

- Młody - Bellemo pochylił się do przodu rzucając jakieś papierki na biurko. - Według prawa wybudujesz tam klub nocny, a co będzie z resztą zadecyduje tylko i wyłącznie ja z twoimi wujami, zrozumiano? Zrobisz pieprzoną perłę w Bogocie, a ja zapłacę ci grube miliony. 

- Grube miliony powiadasz? - zakpiłem opierając plecy o oparcie skórzanego fotela.

- Pięćset baniek za oddanie budynku w takim stanie w jakim ja będę tego chciał, idziesz na to? Wiesz, że w gruncie rzeczy nie masz wyboru. 

Miał skubany rację. Skoro według prawa miał to być zwykły klub nie ryzykowałem niczym. Państwo i tak zapewne miało w dupie co Cruz tam zrobi, więc...

- Dobra. Podjadę na dniach i zobaczymy co da się zrobić. 

- Takie interesy młody to przyjemność - wystawił ku mnie dłoń. Zacisnąłem ją nie wiedząc, że wpakowałem się w jakby to określić... "lekki bałagan?"



RUBIN |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz