ROZDZIAŁ 49

829 56 7
                                    

💎AURORA💎

– Nie chciałem, żebyś się urodziła.

Gdy to usłyszałam miałam wrażenie, że mimo, iż siedziałam to świat osunął mi się pod stopami. Odruchowo zacisnęłam dłonie na białej koszuli Parkera. Załkałam mocniej z całych sił starając się ukryć swoją twarz w mokrym materiale.

W pewnym momencie poczułam jego ciepłą, dużą dłoń na dole pleców. Pocierał je zapewne chcąc dodać mi otuchu jako takiej, ale jak? Skoro sama nie wiedziałam, co się w sumie działo. Utknęłam w pewnym miejscu nie rozumiejąc nawet, co czuje.

Szok, ból, przerażenie, zawód... to wszystko mieszało się ze sobą tworząc istny wir w mojej głowie.

– Nie chciałem, bo wiedziałem, że gdyby ktokolwiek się o tobie dowiedział sprowadziłby na ciebie piekło nie z tego świata, w tym mój ojciec. Gdy przejąłem po nim wszystko usunął się w cień, ale nie na długo. Widząc, że nie dzieje się ze mną i Margo nic dobrego zmusił mnie do pozostania w związku, chociaż już sam już nie widział dla nas przyszłości, ale sądził, że to dla dobra interesów chociaż mamy stwarzać pozory. Kiedy Valeria wyjechała nie wiem jakim cudem Dante dowiedział się o moim romansie.

Nie chciałam dłużej już tego słuchać. Zatkałam uszy unosząc czerwone oczy na... niego. Nie był moim ojcem. Był przekleństwem życia mojego i mamy. Był pieprzonym kryminalistą, nikim innym.

– Zabierz mnie stąd... – w sumie nie wiedziałam dlaczego, ale zwróciłam się do znajdującej się najbliżej mnie osoby, Parker bez zbędnych słów chwycił mnie za biodra i jakbym była jakimś piórkiem uniósł. Odruchowo chwyciłam go za kark wtulając ciasno głowę w przerwę między szyją a obojczykiem.

I nie wiedząc czemu jego zapach był tak uspokajająco rześki, że zaciągnęłam się nim zamykając zmęczone powieki. Mimo wszystko to przy nim czułam się jakkolwiek bezpiecznie. Chociaż myśl, że wiedział nie dawała mi spokoju w dalszym ciągu.

– Jesteś bezpieczna, Rubinku.

Poczułam jak stado motyli wybucha w moim podbrzuszu kiedy złożył ciepły pocałunek na moim czole. O mały włos nie wybuchnęłam ponownie żałosnym płaczem przepełnionym każdym smutkiem jakim miałam w swojej marnej duszy.

Gdy moje policzki otuliła zimna bryza deszczowego miasta wzdrygnęłam się. Byłam rozpalona, a przez podmuchy w dość szybkim tempie temperatura mojego ciała spadła.

– N...niedobrze mi – wymamrotałam momentalnie podkulając nogi bardziej pod siebie przez co Parker musiał zacisnąć uścisk na zgięciu kolan.

– Trzymaj się mnie mocno, Rubinku – powiedział głosem lekko przejętym stłumionym przez wichurę. Wciskałam się drżąc w jego klatkę piersiową najbardziej jak tylko mogłam, aby nie uderzyć swoim ciałem o chodnik pod stopami.

Blondyn grzebał w kieszeniach swoich spodni, aż wreszcie wyjął kluczyki od auta. Zaś mój wzrok jakby z każdą chwilą coraz to bardziej tracił swoją ostrość.

Otworzył jakieś auto i szybko wsunął mnie na siedzenie z przodu. Przyłożyłam czoło do zimnej szyby, żeby wziąć drżący oddech.

Chyba miałam gorączkę...

***

– Nie wrócimy do Kolumbii, kiedy jesteś chora, Aurora.

To pierwsze, co usłyszałam po tym jak uchyliłam ciężkie powieki. Czułam się brudna i całkowicie przemoczona, jakby pot podczas snu lał się po mnie jak krew po kaczce.

– Okay – skomlałam tylko unosząc się na łokciach. Musiałam przetrzeć twarz, a obrzydliwe ciuchy kleiły się do mnie aż nad to. – Chciałabym...

– Miałaś czterdzieści stopni gorączki. Zrobiłem ci zimne okłady, kiedy spałaś. Zaprowadzę cię do łazienki, ale najpierw zmierzę ci temperaturę.

Dlaczego był tak... tak spokojny? Przecież sześć miesięcy wcześniej razem z Bastianem uciekliśmy z Bogoty. Ten go zresztą pobił! Widziałam to na własne oczy, a mimo wszystko...

Nawet nie wiedziałam, kiedy czerwona kropka zniknęła z mojego czoła, a piknięcie padło jedynie raz.

– Trzydzieści siedem. Jest lepiej – mając złączone brwi odłożył sprzęt na jakąś szafeczkę nieopodal siebie, a wtedy kucnął. Materiał spodni napiął się tak, że niemal nie pękł. – Aurora, wiesz, że będziemy musieli...

– Porozmawiać – dokończyłam za niego doskonale wiedząc do czego dążył. – Nie teraz. Proszę. Nie chcę już słyszeć tego wszystkiego, mam serdecznie dość Alvaro, matki...

– I mnie, prawda?

Zamurowało mnie. Siedziałam mając uchylone wargi kompletnie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Miałam go dość, owszem, ale tylko wtedy, gdy nie było go obok mnie, co wydawało mi się nad wyraz popieprzone.

– Dobrze. Chodźmy – westchnął prostując się. Wystawił ku mnie dłoń. Żylasta ręka aż prosiła się o złapanie, a długie palce miały za zadanie okalać moją małą dłoń niczym klatka. – Zrobię ci kąpiel, a potem coś zjesz.

***

Wszystko zajęło mi ponad półtora godziny. Najpierw wzięłam kąpiel, potem ubrałam się, a Parker jeszcze raz zmierzył mi temperaturę. Kiedy mając wilgotne kosmyki włosów powędrowałam zgodnie z zaleceniami blondyna docierając do małej kuchni. Nie wiedziałam, gdy byliśmy. To mieszkanie było inne... bardziej wyszukane i rozplanowane.

– Siadaj – Moretti podsunął mi talerz pełen jajek pod nos. Ich zapach drażnił moje nozdrza. Skrzywiłam się nieznacznie już chcąc odpowiedzieć, ale wtedy do środka ni stąd, ni zowąd wparował Borys.

– Kurwa! Sorki! Ale ja tak szybko – podrapał się zakłopotany po karku. – Bo widzisz, mam sprawę do ciebie. Pilną – skierował swój wzrok na przyjaciela. I dziękowałam mu w środku, że uratował mnie od tej niekomfortowej rozmowy, która zbliżała się wielkimi krokami. To było pewne.

– Mów – Parker żachnął pocierając ostrą szczękę kciukiem.

– Nie, żeby coś, ale wolę na osobności. Parker? Tylko chwilka. To dość ważne. Chodzi o Alice.

Alice? Nigdy wcześniej nie mignęło mi to imię w żadnej rozmowie. Nie zmarszczyłam brwi, tylko wygięłam ukradkiem palce pod stołem.

– Poczekam – wychrypiałam.

– Jak tylko się z nim uporam, musimy porozmawiać, Aurora. Proszę...

– Dobrze – wykrztusiłam chwytając drżącą dłonią za widelec. Udawałam, że pałaszowałam jedzenie, choć nic praktycznie nie mogłam przełknąć do czasu, aż nie zniknęli gdzieś w jakimś pokoju. 

***

I jak wrażenia? 🤔😘

RUBIN |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz