ROZDZIAŁ 47

918 53 3
                                        

💎AURORA💎

– No nieźle – Bastian przeżuwał orzeszki śmiejąc się przy tym do rozpuku. – Nasz kochany ojciec dopiero po przeszło pół roku znalazł moje konto z San Francisco – przyłożył dłoń do piersi rechocząc.

Sama parsknęłam. Gdy brat powiedział mi o swoim planie nie sądziłam, że aż tyle czasu zajmie Alvaro znalezienie tak oczywistej poszlaki jak ukryte konta bankowe syna. No, ale cóż...

– Czyli, że znaleźli Joshuę? – zmarszczyłam czoło wnioskując to z jego poprzedniej wypowiedzi. Skinął tylko ponownie schylając się po kolejną paczuszkę orzeszków. – I co teraz?

– Jak to, co? – odchylił głowę do tyłu wsypując sobie przekąskę. – Czekamy – wzruszył smętnie ramionami poruszając szczęką.

Westchnęłam opuszczając ramiona. Słowo: czekamy, słyszałam już tyle razy, że śmiało mogłam puścić je mimo uszu. W Nowym Jorku robiło się już chłodniej, a mój przyrodni braciszek co miesiąc zmieniał mieszkania – nie było mi to na rękę, ponieważ za każdą zmianą otoczenia dopadała mnie jakaś skaza – i po prostu kazał CZEKAĆ.

– Znowu się wynosimy? – obojętnie zapytałam szykując się już na potwierdzenie. Chciałam już pójść po zakurzone kartony czekające na wreszcie pełne rozpakowanie, ale póki co nie znaleźliśmy jeszcze takiego lokum, albo inaczej. Znaleźliśmy, ale Bastian pragnąc zastawiać pułapki na rodzinę co róż je zmieniał.

– Na chwilę obecną nie – skrzywił się nieznacznie. – Czekamy na wiadomości od Hamiltona, ma dać mi znać jak znowu do niego przyjadą szukać jakiś tropów. A propos, Parker też z nimi jest. Jego ojciec i ten przygłup Borys też.

Zaschło mi w gardle na wzmiankę o blondynie. Opuściłam wzrok na zakryte przez bluzę dłonie próbując opanować ruchy klatki piersiowej – oddychałam jak po przebiegnięciu ciężkiego maratonu – nie chcąc, żeby Bastian to zauważył.

Już i tak wyciągnął ze mnie sporo na temat naszej jak to ujął "dość tajemniczej relacji". Oczywiście nie wspomniałam mu o żadnym z pocałunków. Gdy zbliżałam się do tych momentów, coś mnie hamowało i nie pozwalało wyjawiać tego na światło dzienne.

Mimo, że rozum napominał, że to czego pragnęłam było złe, okropne... to tęskniłam za nim. Zranił mnie. Zranił tak samo jak matka. Ale dzięki niemu chociaż na chwilę zapomniałam, że byłam tą grubą Aurorą, która nie zasługiwała nawet na gram uwagi ze strony tak rozchwytywanego kawalera.

– Dostałem wiadomości od detektywa. Namierzył Shaza.

Słowa Bastiana przerwały moje rozmyślenia na temat Morettiego. Uchyliłam wargi, a serce kołatało z nerwów. Znaleźli go... wreszcie mogłam zrobić krok do przodu.

– Jeśli chcesz możemy go odwiedzić. Nie mieszka daleko. Kilka przecznic stąd.

– On... on tu był? Przez ten cały czas? – to chyba zabolało mnie najmocniej. Facet, którego traktowałam jak jedynego ojca znajdował się na sąsiednim kontynencie nie dając żadnego znaku życia od kilku lat.

– Możliwe. Aurora, jeśli nie chcesz teraz...

– Nie – zaprzeczyłam przymykając oczy. – Chcę go zobaczyć. Porozmawiać z nim i wyjaśnić to wszystko. Zróbmy to jak najszybciej, proszę.

Nastała cisza, ale znaczyła ona tylko jedno: Zgodę.

– Skoro tego chcesz, zróbmy to. Zbieraj się.

***

Czarne auto Bastiana zaparkowało przy jednym z bliźniaczych domków niedaleko piątej Alei. Drżałam i nawet przemknęła mi myśl o tym, by odejść. Żeby zrezygnować, ale wtedy...

Naprzeciwko nas nadjechał czerwony Mustang. Poznałam to auto. Momentalnie wspomnienie, gdzie tata odwoził mnie nim do szkoły przeleciało jak owad przed oczami. Z prędkością światła.

Wysiadła z niego kobieta. Ubrana w czarną sukienkę, i wysokie szpilki. Swoje czarne włosy upięte miała w koński ogon. Zaraz za nią wyłoniła się mała dziewczynka z dwoma kucykami.

Zmarszczyłam czoło lekko zdezorientowana.

– To jest chyba...

– Tata! – przez uchyloną szybę usłyszałam radosny głosik, a moja uwaga natychmiast skupiła się na osobie wychodzącej z pojedynczych drzwi. To był Shaz. W garniturze i modnie ułożonych włosach wyglądał o dużo młodziej niż wskazywał na to jego wiek. Gdy dziewczynka utopiła się w jego ramionach, w moich oczach jak świeczki stanęły łzy.

– To chyba jego żona, w papierach miał informacje o drugim ożenku z jakąś Joel. A to chyba...

– Dlaczego ja? – wykrztusiłam szeptem nie mogąc pohamować łez, które spływały po moim policzku. Szybko je ocierałam, ale płynęły niczym strumyk. – Dlaczego każdy mnie oszukiwał i zabawiał się moim kosztem?

Nie dostałam odpowiedzi. I wiedziałam, że nie uzyskam jej, nie teraz.

– Jedź – wyszeptałam odwracając wzrok od uśmiechu ojca. – Wracajmy.

– Jesteś pewna? – Bastian chyba nie był zbyt przychylny mojej decyzji, i jedynie odpalił silnik – chyba zwrócił na nas uwagę rodziny obok. – Zobaczyli nas – i wtedy jakby sam zadecydował o odjeździe.

Oparłam głowę o wygodny zagłówek bezuczuciowo spoglądając na mijane budynki.

– To chyba nie najlepszy pomysł – odchrząknęłam zmęczona. – Mam już tego wszystkiego dość, i najchętniej zniknęłabym z powłoki Ziemi.

– Aurora, to nie twoja wina, tylko wina Alvaro i Valerii. To oni obydwoje ukrywali całą prawdę.

– Wiem, ale mimo wszystko boli mnie widok mężczyzny, którego uważałam za ojca przez całe życie z kompletnie innymi osobami, tak uśmiechniętego boli, Bastian. Cholernie boli.

– Też byłem zły na ojca, kiedy powiedział mi o związku z Valerią.

Zaskoczona zerknęłam na niego. Zaciskał dłonie na kierownicy mając zaciśnięte szczęki.

– Ja sądziłam, że Shaz zranił mamę i zasługuje na szczęście jakie dał jej nagle Alvaro, ale to była tylko iluzja. Sądzisz, że mieli ze sobą romans przez ten cały czas, gdy jeszcze o sobie nie wiedzieliśmy?

– Nie wiem, i gówno mnie to szczerze obchodzi. Mam ich po dziurki w nosie i zrobię wszystko, żeby tylko się na nich odegrać.

– Wiem...

***

Gdy wróciliśmy do mieszkania czekał na nas już tam Joshua. Krążył dziwnie spięty po naszych kilku metrach kwadratowych co rusz zerkając na zegarek.

– Joshua?

– Wasz ojciec... – zaczął przełykając ślinę. – Przepraszam, ale musiałem chronić swoją rodzinę.

Kompletnie wyrwani z kontekstu spojrzeliśmy na siebie.

– Co? – Bellomo prychnął wyjmując z kieszeni paczkę papierosów.

– Jeśli jeszcze raz wywinięcie mi taki numer, to kurwa nie ręczę za siebie!

O kurczę pieczone. Zegar stanął w miejscu a my mechanicznie obróciliśmy się do tyłu. Na widok wkurzonej twarzy Cruza przełknęłam gulę w gardle nie wiedząc, co powiedzieć.

– Rubinku, dlaczego to zrobiłaś? – szept przy moim uchu spowodował to, że podskoczyłam i pisnęłam pełna przerażenia. To był Parker, słysząc go po tak długiej przerwie omal nie padłam na zawał.

Z dołu patrzyłam na szare oczy kipiące złością. Przez to, że miał gładko ogoloną szczękę ścisk szczęk uwydatnił się jakby zaraz miał nimi coś pociąć, a raczej kogoś.

– Parker...

Przez dłuższą chwilę po prostu patrzyliśmy się na siebie; ja mając uchylone wargi, a on mając prostą linie. 

RUBIN |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz