💎AURORA💎
Nastał dzień wylotu, czyli czas, którego obawiałam się najbardziej – chyba nawet bardziej, niż tego przeklętego balu, w dawnej szkole – i nim się obejrzałam Alvaro ciągnął moją walizkę do kapitana samolotu.
– Jestem kapitan Hopkins, i miło mi was gościć na pokładzie mojego samolotu – miły mężczyzna z jakimiś odznakami na ramionach uśmiechnął się promiennie odbierając mój bagaż od ojczyma. – Pana Morettiego nie ma jeszcze, ale lada moment powinien się zjawić. Rozgość się, Auroro. Zaraz jedna ze stewardess przyniesie ci coś do picia. A pan, panie Bellomo? Wybiera się z nami w podróż? – zagadał mężczyznę, który trzymał dłonie w kieszeniach spodni mierząc drugiego srogim spojrzeniem.
– Skarbie, zajmij sobie miejsce – Alvaro uśmiechnął się ciepło diametralnie zmieniając wrogie nastawienie. Również uniosłam wargi w stronę ojczyma grzecznie przechodząc do centralnej części maszyny.
Siedzenia wykonane były z jasnej skóry, a cztery stoliki znajdowały się rozstawione przy każdych z nich. Przez to, że pufy były łączone możliwe było wygodniejsze ułożenie stóp, bądź pleców, co w moim przypadku było bardzo potrzebne; miałam lekkie boleści kręgosłupa, od czasu, do czasu, a wiedziałam, że w dalsze podróże potrzebne było mi specjalne miejsce.
Ułożyłam się przy samym okienku opierając brodę na pięści. Nie chciałam pokazywać tego na zewnątrz, ale stresowałam się jak choroba! Po tym co wydarzyło się między mną a Parkerem nie czułam się już w pełni bezpieczna przy nim.
Moje ciało reagowało jak nigdy wcześniej. W swoim życiu nawet jeśli nie chciałam mijałam mnóstwo chłopaków. Tych bardziej urokliwych i tych mniej. Jednak ani razu nie zdarzyło mi się takie coś.
Blondyn wydawał się na swój sposób w tym wszystkim jakiś wyjątkowy...
Zamyślona nie zerkałam nawet na swój zegarek, żeby sprawdzić godzinę,w której naprzeciwko mnie pojawiła się czyjaś postać. Nawet bez patrzenia wiedziałam, że był to on... Parker Moretti prezentował się zachwycająco, jak na moje oko w czarnym dresie markowej firmy i zwykłych, sportowych butach.
Wcześniej widziałam go jedynie w szytych na miarę garniturach, więc to było dla mnie niemym zaskoczeniem. Zaschło mi w ustach, a serce podeszło na wysokość gardła! Co się do cholery jasnej ze mną działo?!
Byłam przecież grubaską Aurorą, i nie powinnam myśleć o tak przystojnym mężczyźnie w dodatku starszym ode mnie, ale... myślałam. W nocy, w dzień. Podczas nauki, czy pisania ważnego testu. Podczas lunchu na dworze, czy posiłku z rodziną. Takich chwil było pełno, a przerażały mnie najbardziej te, gdy sama leżałam na łóżku...
Z drugiej strony, to on mnie pocałował. Ale to przecież...
– Aurora, mówię do ciebie – machanie mi przed oczami dłonią wyrwało z ponownego transu. Zamrugałam zaskoczona zwilżając językiem suche jak wiór wargi.
– Nie zauważyłam cię – wypaliłam natychmiast kompletnie nie zdając sobie sprawy, że przez ten czas wpatrzona byłam w jego szeroką klatkę piersiową! Boże, co za idiotka.
Parsknął tylko kręcąc głową na boki, a wtedy rumieniec na twarzy wydawał się być wręcz piekący. Pragnęłam zapaść się pod ziemię, ale tak się złożyło, że leciałam w przestworzach już nie mogąc zrobić w sumie nic.
– Słodka jesteś jak się rumienisz.
Żołądek wywinął jakiegoś fikołka, a znajome motyle zaczęły drażnić narządy o których w sumie wcześniej nie miałam nawet pojęcia. Przełknęłam pełna paniki ślinę. Wtedy niestety samolot wpadł w dość chaotyczne turbulencje; nieszczęsne chmury! Całą sobą poleciałam na chłopaka przede mną uderzając szczęką w silny bark.
Zawyłam z bólu kładąc dłoń na czymś, twardym? O Boże! Wtedy naprawdę chciałam już nawet skoczyć z samolotu do najbliższego oceanu, nad którym właśnie lecieliśmy.
Zawstydzona tchórzostwem spojrzałam na ulokowaną dłoń. Zaciskałam instynktownie palce na czymś bardzo twardym po środku ud Parkera. Och, mamusiu! Jego usta rozciągnęły się w diabelskim uśmieszku, a swoją rękę zacisnął wokół mojego nadgarstka.
Jego dotyk o dziwo mnie nie drażnił, wręcz przeciwnie. Był ciepły, kojący i miły, jakby zaoferowany jedynie dla mnie. To sprawiło, że coś wyjątkowego zapłonęło między nami kolejny raz.
– I co teraz, Rubinku? – szeptem podrażnił obolały policzek. Jednym sprawnym ruchem posadził mnie na swoich kolanach. Pisnęłam przerażona odruchowo chwytając go za kark. Swoje ogromne dłonie powiódł na biodra dociskając mnie do swojego brzucha.
– P...Parker, co ty wyprawiasz? – wydukałam z przepełnionym zażenowaniem i szokiem głosem. Z szeroko otwartymi oczami przypatrywałam się mu, gdy nasze twarze dzieliło naprawdę niewiele, a świeże powietrze z jego ust niemal zmuszało do otworzenia własnych warg.
– Sam nie wiem – wyszeptał momentalnie przylegając całym sobą do mnie. Ten pocałunek różnił się od tamtego. Wtedy, w tym cholernym salonie starał się być delikatny i nie wdzierał się językiem powodując jakiś dziwny odruch wymiotny. – Naśladuj moje ruchy – wymamrotał przyklejony do mnie.
Bardzo, ale to bardzo niepewnie otworzyłam usta wsuwając język do środka jego gardła. Gdy zahaczyliśmy się o siebie w tym wirze narząd zaczął mrowić, a ciepło pulsowało między tym razem moimi udami! Co się u licha działo?
Chwyciłam go za materiał bluzy odchylając odrobinę plecy do tyłu, aby bez skrępowania zastosować polecenia blondyna. Świdrował mnie przenikliwie, jakby chciał zapamiętać wszystkie zakątki mojego gardła, co było niemalże tak samo popieprzone i chore, jak i nawet romantyczne i podniecające...
***
– Pięknie tu – przyłożyłam palec do szyby mijając wysokie palmy przy chodnikach. Jednak jedyne co mi się tam nie podobało to liczba ludzi jaką widziałam. Dlaczego do Miami przylatywało tyle osób? Wiedziałam doskonale, że sama z siebie nigdy nie wybrałabym tego miejsca do zamieszkania na stałe.
– Prawda? – Parker odezwał się zza moich pleców. Czułam jak przysuwa się o kilka centymetrów bliżej mnie i palcami wiedzie po materiale moich lnianych spodni. – Niedługo będziemy na miejscu. Będziemy mieli do dyspozycji posiadłość niedaleko plaży, mam nadzieję, że ci się spodoba.
Przygryzając wargę spojrzałam na niego z boku. Szare tęczówki były w jakiś sposób lśniące i mimo, że po swojej minie nie dał poznać czegoś na pozór rozanielenia, tak te oczy... och! Jak można było być tak pięknym?
Musiałam to przyznać sama przed sobą. On naprawdę posiadał cechy idealnego mężczyzny, jednak nie był on dla mnie.
Ból jaki czułam w klatce piersiowej na tę myśl rozniósł się na inne miejsca, powodując, iż nie mogłam się ruszyć. Chociaż była przyzwyczajona zawsze do strat. Byłam gorsza, i zawsze ostatnia.
– Panie Moretti jesteśmy już na miejscu – kierowca zatrzymał się przed masywną bramą. – Wjechać na parking czy sam podjazd? – zapytał klikając coś na desce rozdzielczej, a wtedy mosiądz rozsunął się na boki pozwalając wjechać nam na piaskową drogę.
– Możesz zostawić auto na parkingu. Ja i Aurora poradzimy sobie z bagażami, prawda?
– Mhm – mruknęłam jedynie już chcąc uwolnić się z tej przeklętej klatki, jaką było spędzanie czasu i towarzystwo Parkera.
Gdy stanęliśmy pod wysokim drzewem nacisnęłam klamkę i wyskoczyłam z SUV-a podchodząc od razu do bagażnika, aby wziąć swoją walizkę. Jednak towarzysz upomniał mnie i nim się zorientował ciągnął nasze bagaże w stronę ogromnej rezydencji.
Zastygłam przyglądając się grafitowej willi! Tak śmiało mogłam tak określić tę posiadłość! Przecież ten dom był ogromny! Wysoki kwadrat prawie w pełni był przeszklony, a gdzieniegdzie elewacje przyzdabiało drewno. Ogród był zadbany; przewyższała tam ilość czerwonych róż.
– Chodź! Rubinku, bo zaraz ci mucha wpadnie między te kuszące usta! – dotarł do mnie uniesiony tembr Parkera.
Przez cały dzień, od chwili wejścia na pokład samolotu byłam niemrawa, praktycznie nie kontaktowałam bardziej po tym jak on zaatakował mnie w samolocie! Ale jeszcze bardziej...
Bałam się wejść do środka i zderzyć się z odległą mi rzeczywistością.
CZYTASZ
RUBIN |18+
RomancePierwsza część najnowszej serii: Nobilitato. Parker Moretti. Syn Gabriela którego poznać mogliście już w poprzednich częściach, gdzie opisane były losy jego ojca, jak i również jego. Przez pewien czas był grzecznym chłopcem, ale... Jak to mówią...