ROZDZIAŁ 12

1K 56 2
                                    

💎AURORA💎

Musiałam wreszcie wrócić do liceum, co za tym szło musiałam również iść tym przebrzydłym korytarzem, ale... nie czułam już na sobie tych kilkunastu par oczu. Gdy zerkałam spod rzęs na okoliczne pary wyglądało to tak jakby mnie tam nie widzieli. Co w nich wstąpiło, pomyślałam podchodząc co dziwne do czystej i normalnie wyglądającej szafki. 

Dalej niepewnie wpisywałam czterocyfrowy kod rozglądając się na boki, żeby upewnić się czy Becky nie wyskoczy mi z żadnego rogu. Szokujące, bo nic takiego nie miało miejsca. 

Odruchowo spojrzałam na datę w swoim telefonie. Dwudziesty kwietnia, miał stać się moim świętem od tamtej pory. 

***

Byłam zbyt głupia sądząc, że Becky odpuści. Najwidoczniej do całej reszty potrafiły dotrzeć słowa Vincenta, zaś do niej droga była o dużo dłuższa. Gdy odrobinę pewniej szłam do stołówki zostałam w dość brutalny sposób pchnięta barkiem. 

Tak, nie trzeba być Einsteinem, aby domyśleć się, że to ona we własnej osobie. 

- Śmieszna jesteś - parsknęła ostentacyjnie kręcąc swoje ciemne włosy na palcu. Do tego wszystkiego żuła gumę, którą na sam koniec wypluła w moim kierunku. Odruchowo odskoczyłam na bok czując ponownie to samo uczucie co kiedyś. 

Ośmieszenie. Brak ratunku.  Brak akceptacji samej siebie jak i ze strony otoczenia. 

Chciałam minąć ją i po prostu odejść, ale gdy już chciałam przejść obok złapała mnie za łokieć i szarpnęła tak mocno, że poczułam przerażający ból przechodzący przez nerwy. Syknęłam chcąc wyswobodzić się z tego uchwytu, ale na nic. 

- Wchodź! - wypluła przez zęby wpychając mnie do łazienki. Zamknęła małym kluczykiem drzwi wręcz rzucając mną o jasne płytki. Złapałam się za tył głowy, żeby nic większego się mi nie stało i poprawiłam pozycję na opartą plecami o zimną ścianę. - Ty mała, kurewko. Sądzisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz?! Myślisz, że jeśli twój kochany braciszek, zrobi na mnie jakieś wrażenie?! 

- Becky, czego ty ode mnie chcesz? - wyszeptałam przerażona drżącym głosem. - Przecież ja nic...

- Zamknij się! - wrzasnęła łapiąc za papier toaletowy. Zrobiła z niego kulkę i wcisnęła pod wodę. Potem rzuciła nią wprost w moją twarz. - Kupa gówna, która zabrała mi faceta!

Co? O czym ona mówiła? 

- Becky, ja... ja nie wiem o czym ty mówisz - chciałam jej jakkolwiek przemówić do rozsądku, ale na nic. Rzucała we mnie swoją "bronią", a mi zostało bronić się przed tym atakiem. 

- Nie pierdol! Zabrałaś mi Beckera! 

Kogo? Nie wiedziałam o czym ona do mnie mówiła. Czułam się jak w jakimś amoku.  Wierzgałam nogami próbując podnieść się z tej niewygodnej pozycji. Ale nie mogłam niczego zrobić, ponieważ ta za każdym razem popychała mnie znowu na to samo miejsce. 

- Nie udawaj głupiej, a nie przepraszam - zrobiła sobie przerwę tworząc z ust dzióbek - jesteś już taka! - i znowu rzut. Przysłoniłam twarz dłońmi dalej zastanawiając się o kim mówiła. Nie znałam żadnego Beckera. 

- Becky, możesz nie marnować papieru? - zapytałam łagodnie. - Właśnie zmarnowałaś drzewo, a może i kilka drzew - zauważyłam słusznie wypuszczając niezauważalne westchnięcie.  Minęło kilka sekund w pełnej ciszy, aż wreszcie z piekielną nutą nienawiści zaczęła:

- Przypomnij sobie jedną z pierwszych lekcji. Becker był z tobą w parze na projekcie o środowisku. 

Miałam wrażenie, że jej oczy zaraz naprawdę zapłoną żywym ogniem. Dopiero po chwili przypomniałam sobie tajemniczego bruneta ze znamieniem nad brwią. Pamiętałam go. Jeszcze przed całą szopką z brunetką przypałętał się do mnie pewien chłopak, ale nie brałam go na poważnie. Już wtedy nawet bez tych ciętych uwag doskonale wiedziałam jak wyglądam. 

- Ale... ja nic nie robiłam. To on ciągle za mną chodził. 

- Właśnie w tym największy problem, świnio! Chodził za tobą, a nie za mną! Zabrałaś mi go! Już prawie z nim byłam, ale wtedy pojawiłaś się ty i to zniszczyłaś! - wycelowała we mnie palcem z nienawistnym wyrazem twarzy. 

- Becky, ja nie robiłam niczego w jego stronę - wiedziałam, że mówiłam do ściany, ale chciałam chociaż spróbować przekonać ją co do swojej racji. Przecież nigdy świadomie nie wzdychałabym do żadnego, tym bardziej zajętego faceta! 

- Sądzisz, że ci uwierzę? - parsknęła śmiejąc się jakby coś ją nagle opętało. Podeszła do mnie, kucnęła i złapała za włosy ciągnąc w swoją stronę. - Zapamiętaj jedno. Jeśli zobaczę cię przy Parkerze urwę ci ten pusty łeb, zrozumiano? I nie uratuje cię nawet twój zasrany braciszek, jeden i drugi mogą mnie pocałować w tyłek, chociaż i na to im nie pozwolę. Zrozumiano? - zawyłam gdy szarpnęła znowu garścią. 

- Z...zostaw mnie, proszę - wyszeptałam czując jak głos mi się załamuje. - Proszę. 

- Powiedz czy zrozumiałaś?! - domagała się dalej sprawiając mi ból. I chociaż nawet nie miałam zamiaru najmniejszego wchodzić jej w paradę to wyjąkałam:

- T...tak. 

I nagle jakby coś się zmieniło. Becky wyprostowała się uśmiechając szeroko. Poprawiła opadające włosy na jej piersi i wyprostowała plecy, podeszła do lusterka przyglądając się sobie z jakimś dzikim błyskiem i potem kręcąc biodrami wyszła zostawiając mnie samą. 

Skulona dalej pod toaletą oparta o zimne płytki docisnęłam do siebie kolana i pozwoliłam popłynąć kilku łzom po policzku. Bałam się znowu wyjść, bo uczucie jakie narodziło się w moim wnętrzu było nie do opisania. Ponownie poczułam strach przed postawieniem chociaż jednego kroku na przód... 

A miało być tak pięknie, prawda mamo? 

***

Daje wam dziś jeden rozdział, ponieważ jutro z samego rana mam kilka spraw do załatwienia, więc maraton lekko będzie uboższy, haha. Ale widzimy się na pełnym w niedziele! Ściskam i dobrej nocy <3 

RUBIN |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz